Rozdział 7

305 20 4
                                    

- Powiesić te kurtki razem? - zapytałam starszą kobietę, sięgając z pod blatu po numerki.

- Tak, mogą być razem - odparła, a ja wręczyłam jej jedną karteczkę z numerkiem i skierowałam się w stronę wieszaków, szukając odpowiedniej liczby i wieszając kurtki.

Przyznam, że najmniej lubianym przeze mnie zajęciem, była właśnie zmiana w garderobie. Szczególnie na parterze. Było głośno i chaotycznie, a ja musiałam zadbać o to, aby wszystko było na miejscu i nie stracić przy tym nerwów.

- Jedna kurtka? - Uniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą Harry'ego, którego próbowałam pozbyć się od niemal trzech dni ze swoich myśli. Jednak on widocznie nie miał zamiaru odpuścić i pozostać w mojej głowie na dłużej.

- Cześć - powiedział, szczerząc sie od ucha do ucha. Miałam ochotę wywrócić oczami, widząc jego zadowolenie, ponieważ wciąż obwiniałam go za to, że wzbudził we mnie złudne nadzieje. Wiem, że nie powinnam, ale czułam się z tym lepiej, niż gdybym miała przyznać się do własnego błędu. O ile zapytanie mojego ojca o dodatkowe zajęcia było błędem.

- To będzie jedna kurtka? - powtórzyłam, a szatyn zmarszczył czoło i niepewnie przytaknął.

Podałam mu numerek i zawiesiłam jego kurtkę, a kiedy wracałam, widziałam, że przepuścił kolejne osoby i stanął przy ścianie, ale wciąż mi się przyglądał. Sięgnęłam po płaszcz, który położyła przede mną kobieta, nie spuszczając wzroku z Harry'ego, chcąc zobaczyć jak długo zdoła wytrzymać moje chłodne spojrzenie. Sięgnął po kartkę z obsadą na dzisiejszy wieczór i przygryzając wargę odwrócił wzrok. Uśmiechnęłam się pod nosem i wręczyłam czekającej kobiecie karteczkę z numerkiem. Odnalazłam odpowiedni wieszak i kiedy powiesiłam jej płaszcz, wróciłam na swoje miejsce za blatem.

Powtarzałam ten proces przez dłuższy czas i dopiero tuż przed rozpoczęciem pierwszego aktu, wszystko zaczęło się uspokajać. Spojrzałam na zegarek na swoim nadgarstku i odetchnęłam, opierając się o blat i spuszczając głowę.

- Zrobiłem coś nie tak? - usłyszałam nad sobą głos szatyna i fuknęłam cicho pod nosem. Uniosłam głowę i ujrzałam go, opierającego się o blat tak, że nasze spojrzenia znalazły się na tej samej wysokości.

- Zaraz zacznie się przedstawienie - wtrąciłam, widząc, że jest jedyną osobą, która jeszcze nie jest na sali.

- Widziałem je już ostatnim razem. Niczego nie przegapię - powiedział i uniósł brwi. - Odpowiesz na moje pytanie?

- Nie powinniśmy rozmawiać. Jestem w pracy - odparłam, stając prosto i odsuwając się o krok od dzielącego nas blatu. Chłopak także się uniósł, górując nade mną o dobre dziesięć centymetrów.

- Amadea. - Skrzyżował ramiona, nie dając sobie oraz mi spokoju.

- Proszę mów mi Dea - wtrąciłam, nienawidząc tego jak moje imię brzmiało z jego ust. Dwa dni temu tak jeszcze nie myślałam, ale w tej chwili kojarzyło mi się jedynie z niezadowoleniem moich rodziców. Używali mojego pełnego imienia tylko wtedy, kiedy byli na mnie źli lub mną zawiedzeni. - Jeżeli już mamy ze sobą rozmawiać, to po prostu Dea.

- Bogini - powiedział półszeptem, na co zmarszczyłam czoło. Aż miałam wrażenie, że specjalnie próbuje mnie zirytować. Oparłam dłonie na swoich biodrach, układając usta w cieńką linię.

- Dea to po łacinie bogini - dodał z cwaniackim uśmiechem na ustach. - Twoi rodzice chyba jednak nie wybrali twojego imienia bezmyślnie. Absit invidia.

- Absit co?

- Absit invidia. Coś na zasadzie „bez urazy" - tłumaczył, zaskakując mnie swoją znajomością łaciny.

Gra Przegranych ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz