Rozdział 37

173 12 0
                                    

Weszłam na drabinę, układając ostatnie butelki z alkoholem. W końcu powinnam być z tym niedługo gotowa i mogłam się udać na uczelnię.

- Ktoś nagrał ten moment, kiedy wykrzyczał, że cię kocha - powiedziała Meredith, która przyszła mnie odwiedzić w pracy i informowała mnie o wszystkich nowych wpisach i plotkach, które mogłyby mnie zaciekawić. Słysząc jej słowa, odwróciłam się w jej stronę, unosząc brwi.

- Powiedz, że to żart - rzuciłam z nadzieją, że nie mówi o wczorajszym pijanym Harrym. Dziewczyna pokręciła głową i uniosła w moją stronę swoją komórkę, a ja zeszłam na niższy schodek.

Puściła nagranie i ujrzałam szatyna w jakimś lokalu. Był otoczony różnymi osobami, których nie znałam, ale wydawali się być w jego wieku. Ktoś zaczął go nagrywać, jeszcze zanim zadzwoniłam, ale uchwycił idealnie moment, jak na stole zaczął wibrować jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i zaczął wszystkich uciszać, przykładając palec do ust. Docisnął komórkę do ucha i rozglądając się, zasłonił buzię dłonią. Pewnie tak jak kiedyś, chciał uniknąć, że ktoś będzie próbował czytać z ruchu jego ust.

- Początek jest dosyć nudny. Nie słychać nic z tego, co mówi - dodała Meredith. Szatyn w nagraniu wybuchł nagle głośnym śmiechem. Próbował się uspokoić, chowając twarz za swoją ręką. Inni zaczęli się śmiać razem z nim, chociaż chyba sami nie wiedzieli dlaczego.

Chwilę później udało mu się opanować. Reszta wciąż miała niezły ubaw i Harry uniósł rękę, którą wcześniej zakrywał buzię, aby pokazać im, że mają być cicho. Odwracając się lekko od reszty, uniósł środkowego palca, uśmiechając się w stronę osoby, do której był skierowany jego gest.

Jeszcze przez chwilę rozmawiał w zwykły sposób przez komórkę, trzymając w górze wciąż swój palec. Uśmiechnęłam się na widok tego, jak chłopak słuchając mnie, miał coraz szerszy uśmiech na twarzy. Dopiero, kiedy doszłam do końca nagrania i ujrzałam jak krzyczy, że mnie kocha, na mojej twarzy pojawił się grymas.

Spojrzałam na Mer, która zmarszczyła brwi i odsunęła ode mnie komórkę, chowając ją do kieszeni spodni.

- Ile osób to widziało? - zapytałam, nie będąc pewna, czy naprawdę chcę to wiedzieć.

- Sporo. Nagranie od rana krąży po internecie. Podają je dalej nawet osoby nie znające Harry'ego, twierdząc, że filmik jest strasznie słodki - odpowiedziała. - Wiele osób też zastanawia się, kim jest Dea. Dzielą filmik pod hashtagiem "kimjestdea".

- Zabiję go - oznajmiłam z taką powagą, że ktoś mógłby mi uwierzyć. Nie dość, że wciąż nie odebrał żadnego z moich telefonów, a zbliżała się już prawie godzina siedemnasta, to pewnie nawet nie był świadomy tego, jak nabałaganił. Przypuszczałam, że wciąz odsypiał po wczorajszym balowaniu.

- Wiesz, w sumie to nagranie naprawdę jest całkiem słodkie - uznała Meredith, za co skarciłam ją spojrzeniem.

- Może i tak, ale oboje bardzo dbamy, a przynajmniej dbaliśmy o wszelką prywatność - tłumaczyłam, wchodząc znowu na prawie samą górę drabiny. - Nie może po prostu w publiczności ogłaszać, że mnie kocha. To jest dokładnym przeciwieństwem tego, co próbowaliśmy zrobić.

- Poza tym, nie ustaliliście, że będziecie tylko przyjaciółmi? - Rozszerzyłam oczy, uświadamiając sobie, że właśnie to powiedziałam Mer dosłownie parę dni temu.

- Bo tak jest - odparłam, wzruszając ramionami. - Harry był pijany. W takim stanie to on kocha wszystkich. Uwierz.

- Rozumiem - powiedziała pod nosem i zwinęła gazety, które jej wcześniej sprzedałam w rurkę. - Większość jego fanek ucieszyła się, jak zobaczyła to nagranie, bo liczyli na ostateczny koniec jego i Thany. Ale jeżeli tak mówisz, to chyba się go nie doczekamy.

- Też na to czekasz? Dlaczego? - zdziwiłam się. - Thana wydaje się miła.

- Poznałaś ją? - zapytała jakby nieśmiale.

- Nie, nie poznałam. Harry mi tylko o niej mówił - odpowiedziałam, co nie było do końca prawdą. Nasze jedyne spotkanie odbyło się w teatrze i zachowała się nie najlepiej, dlatego wolałam o nim nie wspominać.

- Dziewczyna jest niesamowicie problematyczna. Oczywiście nie znam jej osobiście, ale nigdy nie rozumiałam, czemu Harry chciałby z nią być - wytłumaczyła, drapiąc się po karku. - To co jest między wami, wydaje się być o wiele zdrowsze.

- Myślę, że Harry wie, co robi. Thana naprawdę nie jest zła - wtrąciłam, uśmiechając się. - Nie chcę stać między nimi. Nie będę psuła ich związku. To nie moja sprawa.

- A co z waszym pocałunkiem, do którego prawie doszło? - Słysząc jej słowa aż zaniemówiłam. Co z naszym pocałunkiem? No tak, kurcze, co z naszym prawie pocałunkiem? Powiedziałam jej, że wspólnie zdecydowaliśmy się poczekać, ale nie ze względu na Thanę, tylko ze względu na nasze uczucia.

- To trochę skomplikowane. Chciałabym na razie tego nie dzielić z nikim - oznajmiłam, bo w końcu wcale nie musiałam się jej z niczego tłumaczyć. - Może z czasem sytuacja będzie jaśniejsza.

- Jasne, nie musisz mi przecież mówić - powiedziała, unosząc kąciki ust. Wzięła do ręki gazety i sprawdziła, czy zamknęła torebkę. - To ja będę się zbierać. Gdybyś potrzebowała kogoś do wygadania się, jestem tu.

- Wiem. - Odwzajemniłam jej uśmiech.

- Widzimy się. - Pomachała mi, otwierając drzwi i opuściła sklep. Poczułam ulgę w momencie gdy wyszła, ponieważ nasza rozmowa stawała się coraz bardziej stresująca. Po prostu nie mogłam wyznać jej wszystkiego. To były prywatne sprawy. Nawet bardzo prywatne.

Wyjęłam z kieszeni spodni własną komórkę, wzdychając. Harry wciąż się nie odzywał i pewnie po prostu spał, ale zaczęłam się martwić. Chociaż byłam zła na niego, to nie życzyłam mu złego poczucia, uciążliwego kaca po przebudzeniu lub czegokolwiek innego negatywnego. Chciałam tylko usłyszeć, że wszystko jest w porządku. Już nawet zastanawiałam się nad tym, czy do niego nie pojechać, ale zmarnowałabym kupę czasu na sam przejazd. Poza tym, nie chciałam się wpraszać lub robić z siebie wariatkę. Prawdopodobnie nic się przecież nie stało.

Nagle otworzyły się drzwi i do środka wstąpiła pani Rosewater. Ta wesoła dusza znała mnie niemal od urodzenia. Schodziłam akurat z drabiny, gdy zaczęła szukać wzrokiem czegoś, a raczej kogoś po sklepie. Domyśliłam się, że rozglądała się za moją rodzicielką.

- Dzień dobry, prosze pani. Mamy jeszcze nie ma, ale powinna niebawem przyjść - przywitałam ją, podając jej rękę.

- Dea, słońce. Nie widziałam cię tu już od wieków - stwierdziła, przyglądając mi się. Rosewater była starszą kobietą z blado fioletowymi włosami. Oczy miała wciąż tak samo niebieskie, jak dawniej. Zawsze porównywałam ich kolor do swojego.

- Zazwyczaj przychodzę rano - tłumaczyłam z uśmiechem na ustach. Złożyłam drabinę opierając ją o skrawek ściany.  - Ale właściwie zaraz wychodzę. Zostałam dzisiaj wyjątkowo dłużej.

- Zrobiłaś się chyba jeszcze piękniejsza, niż już byłaś - powiedziała starsza kobieta. Uniosła kąciki ust, a wokół jej oczu pojawiły się zmarszczki, które dawniej nie były jeszcze takie wyraźne.

- Mogłabym powiedzieć to samo o pani. - Puściłam jej oczko, będąc przyzwyczajona do jej miłych słów i wiedziałam już jak je sprytnie odwzajemnić. Podniosłam z podłogi puste kartony, wrzucając je prędko na zaplecze. Zabrałam od razu ze sobą swój plecak oraz kurtkę, sprawdzając, czy nie zostawiłam w pomieszczeniu niczego ważnego.

- Cześć Rita. - Uniosłam wzrok, słysząc głos swojej mamy. Całe szczęście przyszła na czas, bo naprawdę chciałam spędzić tego dnia jeszcze sporo czasu na uczelni. Nie mogłam już dłużej siedzieć w sklepie.

Ubrałam na siebie kurtkę i zarzuciłam sobie przez ramię plecak, podchodząc do obu kobiet, które akurat się obejmowały. Pozostawiłam na ich policzkach po szybkim pocałunku i nim praktycznie wybiegłam ze sklepu, rzuciłam szybkie "muszę lecieć". Usłyszałam tylko, jak zaczęły się śmiać i chwilę później już znajdowałam się fizycznie, jak i myślami, w całkiem innym miejscu.

liczba słów: 1166

Gra Przegranych ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz