Epilog

245 18 11
                                    

Czy to dziwne, że nasze wspólne zdjęcie wciąż znajdowało się w moim salonie? Pewnie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie chodziło o zdjęcie, na którym się całowaliśmy. Powinienem je już dawno schować do szuflady, a już szczególnie po tym, jak kolejna dziewczyna zapytała mnie, kim jest osoba na fotografi.

Amadea poprosiła mnie uprzejmie, abym zapomniał. Miałem zapomnieć o niej i praktycznie o wszystkim, co między nami było. Bywało tak, że rzeczywiście o niej nie myślałem. Ułatwiła mi to jej przeprowadzka do Edinburgh. Czyli do Szkocji. Na drugi koniec Wielkiej Brytani, gdzie ludzie rozmawiali ze sobą z tak silnym akcentem, że momentami nie byłem pewien, czy mówimy w tym samym języku.

Dziewczyna wynajmowała tam duże mieszkanie, w którym byłem parę razy, zanim się oficjalnie rozstaliśmy. Czasami do mnie pisała lub wysyłała zdjęcia swojego kota. Za każdym razem, kiedy widziałem w powiadomieniach swojej komórki jej imię, niezmiernie się denerwowałem. Dea nie rozumiała, że nie byłem w stanie od tak o niej zapomnieć i że jej wiadomości to wszystko jedynie utrudniały. Za każdym razem czułem motylki w brzuchu takie, jak przy naszym pierwszym spotkaniu.

Westchnąłem, wstając ze swojej kanapy. Zamiast znowu o niej rozmyślać, powinienem właśnie studiować scenariusz. Przynajmniej zdołałem się tym razem ubrać przed godziną dziewiątą, bo czekałem na paczkę, a kurier już zbyt często widział mnie półnagiego oraz półprzytomnego. Musiałem trochę lepiej zadbać o swoją reputację, zanim ludzie zaczną wychodzić z założenia, że całkowicie się stoczyłem. Stoczyłem się jakiś czas temu, ale nie tak całkowicie. Z resztą byłem na dobrej drodze spowrotem. A ludzie powinni przestać zakładać, że cokolwiek o mnie wiedzą.

Kurier musiał mnie wyczuć, bo po dwóch krokach przez salon rozbrzmiał w całym domu dzwonek. Wchodząc do przedpokoju, rzuciłem szybkie spojrzenie w lustro. W końcu przestałem wyglądać na przemęczonego i nawet znalazłem w sobie odrobinę motywacji, która pozwoliła mi się ogolić.

Otworzyłem śmiało drzwi, spodziewając się łysego mężczyzny w średnim wieku z średniej wielkości paczką w ręku.

- Wszystkiego najlepszego. - Zmarszczyłem brwi na widok dziewczyny, która kryła się za ogromnym bukietem kwiatów.

- Dea? - Przyglądałem jej się z niedowierzeniem. - Co ty tutaj robisz?

- Składam ci życzenia urodzinowe. - Opuściła kwiaty, ukazując swoją twarz. Nieśmiale spuściła wzrok. Nie wiedziałem, co powiedzieć i nie byłem pewien, czy to przypadkiem nie jest sen. Szczypnąłem się, aby sprawdzić, czy na pewno wstałem dzisiaj z łóżka, czy to mój umysł ze mną igrał.

- Wejdź. - Otworzyłem szerzej drzwi. Wow, tylko tyle potrafisz powiedzieć? Stoi przed tobą dziewczyna twoich marzeń, a ciebie nie stać na więcej.

- Przepraszam, że wcześniej nie zadzwoniłam. - Dopiero w tamtej chwili zdałem sobie sprawę z tego, jak strasznie tęskniłem za jej głosem. Tęskniłem za każdą jej cząsteczką. Za jej oczami. Za jej biodrami. Za jej śmiechem.

- Nie szkodzi. - Pomogłem jej zdjąć kurtkę i powiesiłem ją w przedpokoju. Zabrałem od niej kwiaty, które były cięższe niż myślałem. - I tak nigdzie się dzisiaj nie wybieram.

- Nie obchodzisz urodzin? - zapytała ciekawa. Zaprzeczyłem kręcąc głową.

- Obchodziłem je przedwczoraj z przyjaciółmi. - Poszedłem do salonu po wazon. Dea została w przedpokoju i skrzyżowała ramiona. Znałem ją na tyle, żeby wiedzieć, że czuła się niepewnie. - Tak w ogóle, to wszystkiego najlepszego.

- Dzięki - odparła i wzruszyła ramionami. Nie chciałem być zimny, ale nie potrafiłem też spojrzeć jej z uśmiechem w oczy i udawać, że nic się nie zmieniło. - Harry, ja...

Gra Przegranych ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz