W takich momentach, wiedział, że poszedł dobrą drogą. Endorfiny ogarnęły całe jego ciało i mimo, że spocony i zdyszany usiadł na ziemi, nie czuł zmęczenia ani wysiłku włożonego w bieganie. Sam nie wiedział, ile zrobił okrążeń. Powinien to kontrolować, ale czasem po prostu biegł i nie zastanawiał się nad liczbami. Nie to było wtedy najważniejsze.
Kieron Lahey nie widział dla siebie innej przyszłości. Nie widział siebie w białym kitlu, jak chcieli jego rodzice, zwłaszca ojciec, szanowany chirurg. Nie widział siebie, siedzącego za biurkiem, wypisującego recepty dla schorowanych ciał. Wolał leczyć inaczej. Sport był dla niego najlepszym lekarstwem. Na ciało i na duszę. Kiedy nie grał w piłkę, biegał, plywał albo grał w tenisa. Nigdy nie myślał na poważnie o futbolu, choć za dzieciaka marzył o grze w Premier Ligue. Był wielkim fanem Arsenalu Londyn, ale chyba traktował sport zbyt ogólnikowo. Chciał wszystkiego naraz. Nie myślał o przyszłości, ale wiedział, że cokolwiek będzie robił, da sobie radę. Bez posady lekarza, bez kontraktu piłkarskiego. To nie było mu potrzebne do szczęścia.
Jego ojciec jednak uważał inaczej. Nieraz wytykał mu, że jest nieodpowiedzialny, że powinien myśleć o swojej przyszłości. Finansowej szczególnie, bo tylko dobrze płatna praca da mu szczęście i poczucie stabilizacji; ale Kieron nie potrzebował poczucia stabilizacji do szczęścia. Gdy patrzył na swojego ojca, wcale nie miał wrażenia, że jest zadowowlony z życia. Wiecznie w biegu, ciągle niepewny kolejnego dnia. Jego matka pracowała w tym samym szpitalu jako anestezjolog. Kiedy w końcu mieli wspólny wieczór, nawet nie rozmawiali za wiele. Czasem wydawało mu się, że wystarczyłoby mu jedynie móc pobiegać rano i wszystko inne na pewno poszłoby po jego myśli. A może właśnie dlatego był głupcem? Może to było zbyt lekkomyślne, zbyt marzycielskie. Może to nawet nie pasowało do kapitana szkolnej drużyny.
Odepchnął te myśli, wstając z ziemi. Wiosna zawitała już do Brighton i mimo dłuższego dnia, teren collegu był już prawie pusty. Szedł szybkim, ale spokojnym krokiem w kierunku szatni obok sali sportowej, czując strużki potu na plecach i myślał tylko o tym, jak nie zmarnować reszty tego dnia. Lewis wysłał mu smsa, że nie da rady wyrwać się z domu wieczorem, więc planowany tenis na świeżym powietrzu odpadał.
Zaczynał niepokoić się o kumpla. Zbyt łatwo przychodziło mu ostatnio odpuszczanie treningów i coraz cześciej Kieron biegał sam, albo ostatecznie spędzał wieczory przed komputerem zamiast z kumplem. Wiedział, że kiedy zmarł mu ojciec tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, sytuacja w jego domu nie była zbyt kolorowa, ale tu nie chodziło tylko o to. Coraz częściej imprezował i pakował się w kłopoty. Znali się od dziecka, ale Kieron wiedział, że gdzieś jest ta granica, kiedy będzie musiał powiedzieć stop. Nie mógł kroczyć za nim krok w krok, jak za młodszym bratem. Wiedział, że nadejdzie taki dzień, kiedy nie będzie w stanie mu pomóc.
W szatni wziął prysznic i przebrał się w świeże ciuchy. Lubił tę wersję college'u, kiedy dookoła było kompletnie cicho. Nie musiał wtedy udawać. Nie musiał rozmawiać z osobami, których imion nie pamiętał, ani znosić szeptów i nachalnych uśmiechów dziewczyn. Wszystkie zdawały się w nim widzieć tylko kapitana drużyny piłkarskiej, jakby był przepustką do sławy, lepszej pozycji w szkole. Prawie zawsze, kiedy rozmawiał z dziewczynami miał wrażenie, ze go adorują. Czasem nawet nie słuchały, o czym mówił. Przyłapywał ich na tym. Nie był głupim mięczakiem. Nie interesowały go przelotne znajomości, ani nie posiadał listy zaliczonych dziewczyn. Zdawało się, że większość z nich o tym nie wiedziała i usilnie pragnęła znaleźć się na nieistniejącej liście.
Zanim opuścił teren szkoły, usiadł jeszcze na drewnianej ławce pod dębem. Żałował, że dał się namówć na imprezę u Rossa. Osobiście nie miał nic do niego, lubił go, chociaż nie do końca wiedział, czemu wybrał profil sportowy. Życzył mu jak najlepiej, ale nie sądził, żeby udało mu się zaliczyć wybrane przedmioty. Poza tym, podziwiał go za to, że nikogo nie udawał. Bywał opryskliwy, arogancki i samolubny, ale mimo tego, pozostawał sobą.
Kieron wcale nie chciał być niemiły ani arogancki. Był spokojną osobą z natury, ale w udawaniu chodziło mu o to, że był zbyt znaną osobą, by móc pozwolić sobie na jakiekolwiek potknięcia. Podczas tej ostatniej imprezy u Rossa, próbował powstrzymać go przed pobiciem Maxa i mimo że wszystko poszło jak chciał, to i tak po szkole już krążyły plotki, że on także się bił. W ciągu jednego dnia zdążył nawet usłyszeć, że został zawieszony przez trenera. Wszystko to było oczywiście nie prawdą, ale zawsze znalazł się ktoś, kto wierzył w te steki bzdur.
Kolejnym powodem, dla którego żałował pójscia na domówkę do Rossa była Jessica. Nie mógł się od niej odpędzić. Była na pierwszym roku i miała naprawdę pstro w głowie. Lewis kilka razy spotkał się z jej przyjaciółką Emmą, ale ich znajomość już dawno się zakończyła, z kolei Jess nie dopuszczała takiej myśli, że Kieron mógłby nie chcieć kontynuować ich znajomości. Wyznała kiedyś Lewisowi na jednej z imprez, że rozumie trzymanie jej na dystans, nieśmiałość i inne powody, którymi kieruje się Kieron, ale widocznie robi coś nie tak, że ten nie zauważa, że jest gotowa na związek z nim. Lewis obrócił to w żart i Kieron także by chciał. Wiedział jednak, że Jess coraz bardziej się nakręca, a wszelkie znaki na nie odbiera jako element podrywu. Nie podrywał jej i nie zamierzał, ale zdawała się być głucha i ślepa. Nawet mu się nie podobała. I nie chodziło tylko o wygląd, bo była ładną dziewczyną o azjatyckich korzeniach, ale o jej osobowość. Lubiła dramy i alkohol. Męczyła go. Nie miała w sobie ani grama subtelności.
Nie szukał dziewczyny na siłę, ani do ładnych zdjęć na portalach społecznościowych. Wiedział, że jeśli znajdzie odpowiednią osobę, poczuje to od razu. Może był staroświecki, jak to powiedział Lewis, ale w tak ważnych kwestiach chciał działać w zgodzie ze sobą. O samych czasach collegu za parę lat być może nie będzie pamiętał, ale o tym, że nie działał w zgodzie ze swoim sumieniem, że nie podążał za swoimi marzeniami, na pewno. Źle podjęte decyzje potrafią ciążyć i tkwić w umyśle przez wiele lat. Nie chciał zatruwać sobie życia.
Chciał tylko biec i czuć szczęście z prostych rzeczy. Nawet jeśli miał biec donikąd.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Teen Fiction" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...