66. Kieron Lahey

72 18 2
                                    

    Stał przy oknie w kuchni, patrząc jak wpadający do domu wiatr, bawi się białą roletą. Niebo było ciężkie, sine, a powietrze duszne. Poluzował kołnierzyk białej koszuli i odwrócił się. Na chwilę był sam. Ten ich wypełniony bielą dom był pełen dzisiaj ubranych na czarno ludzi i jedzenia zamówionego w ulubionej restauracji ojca. Jakby to miało jakieś znaczenie, przecież jego tu nie ma. Kieron odrzucił tą sarkastyczną myśl, która ugodziła go w serce. Na moment mógł odetchnąć, lecz oddychanie przychodziło mu od zeszłej niedzieli bardzo ciężko.

    Myślał głównie o dzisiejszym dniu. To miał być dzień balu. Dzień radosny i słodki. Dzień z Hayley. I co prawda, widział ją. Mignęła mu gdzieś w tłumie ludzi, którzy przyszli na pogrzeb jego ojca. Było ich mnóstwo. Przyszła cała jego klasa, może nawet szkoła. Większość znajomych z pracy ojca, ze studiów. Nie mógł rozpoznać i zobaczyć wszystkich, ale ją zobaczył. W tym momencie, kiedy na chwilę wyszło słońce spośród granatowych chmur, on odwrócił się, a promienie ocieplały jej bladą twarz. Patrzyła w dół. Jak wtedy w bibliotece, gdy zobaczył ją pierwszy raz, nachyloną nad tomikiem poezji. I chyba nie powinien się był na tym skupiać, ale to miał być ich dzień. Nie dzień pogrzebu ojca. Nie dzień dławiący go i przytłaczający do ziemi.

    Wszyscy ci ludzie widzieli jego smutek. Nie widzieli jednak jego wewnętrznej pustki. Widzieli złamaną rękę i rozcięty łuk brwiowy, ale nie jego ból. Wszyscy klepali go po ramieniu, współczuli, pytali o jego samopoczucie, a on tylko uśmiechał się kwaśno. Nie był w stanie z nimi rozmawiać, nie kiedy mówili, że ojciec jest teraz z Callumem, w niebie są szczęśliwi. To samo powiedziała jego matka podczas przemowy w kościele. Jest tam, z naszym synem. Są szczęśliwi, tak jak chciał tego mój mąż dla nas w całym życiu. Zawsze o to dbał. Dla nas wszystkich. Chciał naszego szczęścia. A potem spojrzała na Kierona, zbyt długo i boleśnie, jakby wciąż miała do niego żal o to, że nie podzielał ich wizji przyszłości dla niego. I pomyślał, że może Callum studiował w niebie medycynę, jest lekarzem, a ojciec zabiera go na męskie przejażdżki nocą i wcale nie tęskni za życiem na ziemi. To przyprawiło go o ból w klatce piersiowej i myślał, że za moment zwymiotuje, a wtedy ksiądz poprosił, żeby Kieron wspomniał coś dobrego o ojcu.

    Chwilę trwało zanim się podniósł. Wyszedł z ławki, nogi mu drżały, cały się trząsł. Wiedział, że od tego momentu znienawidzi przemówień publicznych. Do tej pory były dla niego czymś normalnym, czasem nawet nie zastanawiał się co powiedzieć, słowa przychodziły łatwo, ale nie dzisiaj. Powiedział tylko: to stało się tak nagle. Ojciec odszedł zbyt szybko. Ratował życia innych ludzi i nagle stracił swoje. Nic nie można było zrobić. Nic nie mogłem zrobić... Zawsze zostanie w naszych sercach, w sercach wielu ludzi. Rodziny, przyjaciół, pacjentów. Zauważył zmrużone oczy matki, pełne łez i urazy? Sam nie wiedział. Nie zastanawiał się.

    Kiedy wszedł ponownie do salonu, miał wrażenie, że nikt na niego nie patrzy. Już chyba wszyscy mu współczuli i poklepali go po ramieniu, więc może nikt nie zauważy, jak Kieron naleje sobie trochę whiskey do ciężkiej szklanki. Zdawali się być zajęci popijaniem wytrawnego wina i wspominaniem ojca, rozmowami o tym, co minęło. Wypił duszkiem taką ilość, którą ojciec zawsze delektował się cały wieczór, a potem kolejną szklankę. W niczym to nie pomogło. Momentalnie zrobiło mu się niedobrze i miał wrażenie, że znowu nie może oddychać. Wyszedł więc na dwór. Ulica była wypchana samochodami gości, głosy z domu wciąż brzmiały w jego głowie. Nie mógł tutaj być. Dusił się.

    Ruszył szybkim krokiem przed siebie. A może nie do końca przed siebie. Wiedział, że idzie w dobrą stronę. Po chwili zaczął biec. Biegł przez miasto w czarnych spodniach i białej koszuli i lakierkach, które uwierały go w stopy. Czuł się zmęczony już po przebiegnięciu stu metrów, a złamana dłoń zaczynała boleśnie pulsować. Wiedział, że ludzie dziwnie na niego patrzyli. Wyglądał, jakby przed czymś uciekał, ale to była prawda. Uciekał przed gorzką rzeczywistością. Uciekał przed smutkiem, który wypełniał jego dom. Przed zrozpaczoną matką. Zatrzymał się przed domem Hayley, oddychając głęboko. Złapał się za kolana, pochylony nad chodnikiem, a potem przeczesał swoje blond włosy, splunął i nacisnął na dzwonek.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz