16.Hayley Ruston

124 32 1
                                    

Hayley machała nogami w powietrzu, czując morską bryzę na plecach. Była padnięta, ale kiedy o siedemnastej Lillianne zadzwoniła, czy nie wybiorą się razem na promenadę i lody, nie mogła się nie zgodzić. Dzień był wyjątkowo ciepły i słoneczny, a ona od rana pomagała matce w pieczeniu ciast na przyjęcie jubileuszowe starszego małżeństwa. W domu było duszno i momentami pragnęła poczuć choć lekki powiew wiatru.

Nie widziały się przez cały weekend, a od wtorku aż przez dwa dni, Hayley ślęczała w kuchni. Nie traktowała tego jako przykry obowiązek, ale czasem po prostu marzyła o chwili spokoju. A konkretniej o całym dniu spędzonym gdzieś w parku, z książką albo laptopem, pisząc. Nawet nie rozmawiały o tamtym piątkowym wieczorze. I czuła, że Lillianne będzie chciała o tym napomnieć. A dla niej ten wieczór był tak samo wart przemyślenia. Jeszcze kilka tygodni temu nawet nie sądziła, że będzie kiedykolwiek rozmawiać z Kieronem, że będzie na nią patrzył, a co najważniejsze, prosił by zostały z nimi i napiły się piwa. Gdyby nie Lillianne, pewnie by się zgodziła, ale to ona grała pierwsze skrzypce. Musiała odejść razem z nią.

– Powinnaś mnie była wtedy odciągnąć siłą od Rossa. Oczywiście nie mam ci za złe, że tego nie zrobiłaś. Stało się inaczej i to wszystko moja wina. Nie wiem, czemu tak mnie wkurzyło to, że znowu się bił. Generalnie mam go gdzieś.

– A może nie masz? Może zrobiłaś to dlatego, że ci na nim zależy?

– Nawet go nie znam, Hayley. Teraz tylko będzie mi wstyd, kiedy spotkam go w collegu. Czemu nie mogłam ugryść się w język? Czemu zawsze pakuję się w tak niezręczne sytuacje? – westchnęła, poprawiając mankiety dżinsowej kurtki. Pod nią miała białą sukienkę na ramiączkach sięgającą aż do kostek. Hayley czuła się przy niej trochę jak kopciuch w związanych w ciasnego koka włosach i szerokiej zielonej bluzie.

– Grunt, że ich rozdzieliłaś. Chyba na tym ci zależało, prawda?

– Nie nabijaj się ze mnie. Czekamy na zachód słońca?

– Pewnie. Zostało jeszcze około poł godziny, więc chyba pójdę po drugie lody. Też chcesz?

    – Nie. Trzymam linię, Hayley. Ale ty jedz i tak nie pójdzie ci w boczki – dodała Lillianne, gdy Hayley zmarsczyła brwi w niezadowoleniu.

    Wrociła po paru minutach z dwoma gałkami lodów miętowych z kawałkami czekolady w wafelku. Przez cały dzień zjadła tylko dwie bułki z serem i wypiła trzy kawy. Musiała jakoś nadrobić braki cukru.

    – Nigdy wcześniej nie mówiłaś, że znasz się z Kieronem – zaczęła Lillianne, a Hayley o mało nie zadławiła się kawałkiem wafelka.

    Czy naprawdę musiały teraz o nim rozmawiać? Teraz, kiedy chwila wydawała być idealna. Niebo powoli stawało się pomarańczowe, słońce chylące się ku horyzntowi raziło w oczy, a lody smakowały jej tak dobrze, jak nigdy. Jej ciało od razu stało się napiętą struną, w uszach rozbrzmiewał jego coraz mniej wyraźny ciepły głos. Kiedy wróci za półtora tygodnia do collegu, już nie będzie go nawet pamiętała. I możliwe, że będzie dla niej tym samym obcym Kieronem, który podał jej dłoń i wymówił swoje imię.

    – Bo się nie znamy.

    Lillianne posłała jej niedowierzające spojrzenie.

– Kiedy tak odtwarzałam w głowie całą tę scenę z Rossem, to nie umknęło mi to co do ciebie mówił. Może działałam w jakimś amoku, nie wiem, może zdawałam się być oszalała, ale słyszałam, jak wymawiał twoję imię. Poza tym, widziałam jak na ciebie patrzył. Wydawało mi się? – spytała, a na jej twarz wpłynął szczery uśmiech.

– Najwodoczniej – odparła, czując jak się czerwieni.

– I dlatego jesteś teraz czerwona jak burak? Hayley!

– Jestem czerwona, bo jestem wstydliwą osobą.

– Hej, nie ukrywaj tego przede mną. Kieron ci się podoba, prawda? – szepnęła, jakby każdy w pobliżu miał się przysłuchiwać ich rozmowie.

– Jest przystojny, to prawda, ale nic poza tym do niego nie mam. Spójrz na mnie. Nie jestem nawet w jego stylu.

– Doprawdy, Hayley, nie wiem o czym mówisz. Ale pamiętasz? Nie ma planety B. Wszyscy jesteśmy tacy sami. Poza tym, skąd wiesz, jaki jest jego styl? Widziałaś go kiedyś z jakąś dziewczyną?

Hayley zmrużyła oczy, ale nie przypominała sobie. Najczęściej można było go zobaczyć z piłką albo biegającego. Może właśnie to sprawiło, że Hayley zaczęła o nim myśleć w inny sposób. Może to dawało jej jakiekolwiek szanse u niego, bo nie wiedziała jaki typ dziewczyny mu się podoba. Poza tym, łudziła się, że Kieron to nie typowy mięśniak, który ocenia kogoś po wyglądzie, ale ktoś kto potrafi dostrzec piękno wnętrza.

– Nie – odparła. – Jednak to nie zmienia faktu, że jej nie ma. Jest dosyć tajemniczy, jak na sławną postać w collegu. Spójrz na Rossa, wszyscy wszystko o nim wiedzą.

– Okey, Hayley. Chcesz powiedzieć, że za niedługo każdy będzie wiedział także o żałosnej blondynce próbującej nawrócić największego dupka w szkole? Dzięki.

– Nie powiedziałam tego, Lillianne. Chodziło mi o to, że widocznie Kieron musi bardzo dbać o swoją prywatność.

– Jakoś nie krył się z tym, żebyś została wtedy z nimi na plaży. Oczywiście spytał nas obie, ale chyba nie była to czysta uprzejmość. Przestań więc ukrywać, że Kieron ci się podoba. Teraz już wiem, czemu tak bardzo nie chcesz tych wywiadów-nie-na-serio, ale ty wiesz, czemu ja także ich nie chcę. Są pierwsi w kolejce, a Amber wybrała sobie panienkę Dawnton. Sprytnie.

Hayley westchnęła ciężko. Nie sądziła, że aż tak to widać. Była tylko zwykłą, neutralną Hayley. Czy ktoś taki jak Kieron mógł na nią zwrócić uwagę? To wydawało się jej nierealne, a może Lillianne po prostu wszystko koloryzowała. Nie chciała dopuszczać tych myśli do prawdziwości. Kieron Lahey mógł się przydarzyć każdej dziewczynie, ale nie jej. Nie zwyczajnej Hayley Ruston.

Telefon w kieszeni jej bluzy zawibrował. Wyjęła go, spodziewając się wiadomości od matki, żeby wracała do domu. Jutro z rana miały znowu dużo pracy. Szykowały posiłki na przyjęcie urodzinowe szcześcioletnich bliźniaków z sąsiedztwa. Wiadomość jednak okazała się od Amber.

– Amber pyta, czy idziemy z nią w piątek na ognisko do kumpla Jamesa?

Lillianne pokiwała głową. Przez chwilę wydawało się, że jest stanowczo na nie i w zasadzie wcale się temu nie dziwiła. Nie do końca sama była przekonana. Chciała i nie chciała jednocześnie. Ostatnio każde wyjście z domu wymykało się jej spod kontroli. Okazało się, że gdy przestała być wreszcie niewidzialna, świat nie stał się łatwiejszy. Może bardziej kolorowy, ciekawszy, owszem, ale wszystko działo się za szybko i nie wiedziała już w co wierzyć, a w co nie.

– Chyba idziemy, co? – Lilliane odparła cicho, uwalniajac tłumiony uśmiech. Wyglądała na podekscytowaną.

– Chyba tak – przytaknęła z uśmiechem Hayley, patrząc jak słońce znika za horyzontem, zostawiając po sobie tylko różowo-pomarańczową poświatę.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz