28.Kieron Lahey

144 33 3
                                    

Kieron wpatrywał się w pożółkłe zdjęcie już dobrze ponad kwadrans. Uśmiechnięty siedmiolatek o jasnych włosach, bez górnej, lewej jedynki na przodzie. Jedną ręką trzyma kierownicę małego roweru, a w drugiej pusty już wafelek po lodzie. Trochę bardziej pyziaty niż Kieron w jego wieku.

Nie czuł nic. A powinien.

Zastanawiał się tylko, czy gdyby Callum żył, byłby tym kim chcieli ich rodzice. Skończyłby już studia. Czy wtedy nie przywiązywali by tak uwagi, do tego, kim chciał być ich młodszy syn?

Często o tym myślał, jednak to nie przynosiło niczego dobrego, a już bynajmniej nie dawało żadnej odpowiedzi. Callum nie żył. Nie mógł zrzucać winy za upartość rodziców na jego śmierć. Nie był niczemu winny. Był martwy. Niczego nie mógł już zmienić. Zawsze, gdy o nim myślał, czuł potworne wyrzuty sumienia. Może dlatego, że nie było w tych myślach tęsknoty ani smutku. Kieron go nie pamiętał. Tego dnia, gdy potrącił go samochód, on uczył się stawiać pierwsze kroki. Tego dnia zrobiono to zdjęcie. Z najtragiczniejszą datą dla ich rodziny w dolnym prawym rogu.

Kiedyś jeszcze uważał, że Callum patrzy na niego gdzieś z góry. Starał się zawsze zachowywać tak, by jego brat był z niego dumny. By wiedział, że Kieron o nim pamięta, choć nie są to prawdziwe wspomnienia. Tylko on mógł wiedzieć, jak silna jest jego pasja. Tylko on mógł rozumieć, jak bardzo Kieron kochał sport, a jak bardzo nie chciał spełniać się zawodowo pomiędzy zimnymi, szpitalnymi korytarzami z przyklejonym uśmiechem na twarzy.

Wsunął zdjęcie z powrotem pomiędzy książki na regale. Dochodziła północ i znów roznosiła go chęć biegania. Nie mógł zasnąć, ale na wyjście z domu także nie była dobra pora. Poza tym, nie chciał znowu słuchać docinek ojca nad ranem. Dla niego pasja syna zdawała się być czymś nieistotnym, nawet śmiesznym.

Może to było z jego strony podłe, ale życie toczyło się dalej. Czy chcieli stracić kolejnego syna? Czy nie czuli, że oddalili się od niego poprzez swoją zawziętość? Powinni byli go wspierać. Być z niego dumni. Cieszyć się z nim. Gardzili jego planami, jakby życie nie nauczyło ich, że jesteśmy drobnym pyłkiem we wszechświecie. Niepewnym bytem. Na chwilę.

Otworzył okno na oścież, czując chłód nocy na ciele. Niebo było czarne. Ciężkie od swej ciemności. Był zbyt zmęczony, by dostrzec gwiazdy. Patrzył pustym wzrokiem w tę czarną otchłań. O ile potrafił brać życie jakim jest, a jednocześnie czynić go łatwym i dobrym, to miewał czasem takie momenty, gdy czuł się cholernie źle. Jakby wypruty z emocji. Może zdawał się być idealnym nastolatkiem, ale każdy nosił na swoich barkach jakiś ciężar.

Nie chciał mieć złych relacji z rodzicami, ale nie chciał także rezygnować ze swoich marzeń. Kochał ich, ale nie był gotowy na takie poświęcenie. Pamiętał czasy, gdy byli dla niego wszystkim. Dlaczego odeszły?

Westchnął, wypuszczając z siebie rozedrgane powietrze. Uspokoił oddech i zamknął okno. Położył się na plecach i wptrywał w sufit. Ostatnio czuł się bardziej samotny. Lewis nie był dawnym Lewisem, a Kieron nie potrafił mu pomóc. Bo Lewis nie chciał tej pomocy. Kumple z drużyny zawsze byli tylko kumplami z drużyny. Mógł liczyć na nich na boisku, ale w życiu nie do końca trzymali się razem.

Kilka tygodni temu, przy śniadaniu, matka zagadnęła go o dziewczynę. Odpowiedział, że narazie nie szuka miłości, ani przygód, bo ma ważniejsze cele. Nie przemyślał tej odpowiedzi. To wywołało cyniczny uśmiech na twarzy matki. I nie do końca było prawdą. W takie noce, jak te, chciałby mieć kogoś do kogo mógłby zadzwonić. Kogo mógłby objąć. Kto sprawiłby, że nie byłoby takich nocy. Pustych, ciemnych jak niebo. Nie miał wybujałych oczekiwań co do życia. Uważał nawet, że są banalne, proste, ale jednak nie tak łatwe do osiągnięcia, jak mogło się wydawać. Zapewne większość osób w szkole nie sądziło, że Kieron Lahey mógł marzyć o tak prostych rzeczach. Przecież mógł mieć wszystko na wyciągnięcie ręki.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz