13.Lillianne Mays

125 33 16
                                    

    – Nie pamiętam, kiedy słowa przychodziły mi tak ciężko. Kiedy podjęcie jakiejś decyzji przychodziło mi tak cholernie trudno – Lillianne wyznała opornie jakby słowa te ważyły ponad tonę, gdy pozbyły się towarzystwa matki i mogły razem z Hayley usiąść w jej pokoju. – Jasper to straszny dupek. Nie wiem, jak mogłam z nim być.

    – Ludzie się zmieniają, Lillianne.

    – Nie sądziłam, że można aż tak. Kiedy się poznaliśmy był czuły, zabawny i romantyczny. Wiem, że to brzmi banalnie, ale dzisiaj mogę go opisać jako obojętnego, zakochanego w swojej muzyce i tylko w muzyce, dupka. Wszystko było ważniejsze ode mnie – powiedziała gorzko, wyjmując spod łożka butelkę czerwonego wina. – Napijesz się ze mną?

    Hayley zgodziła się z wahaniem, przewracając oczami.

    – W porządku. Mogę dotrzymać ci towarzystwa w tym akcie rozpaczy.

    – Cudownie, ale nie mam kieliszków. Musimy pić z butelki. Zdrowie – odkręciła butelkę, wypijajac pierwszy łyk, a potem podała butelkę Hayley. – Wiesz co powiedział, gdy z nim zerwałam? Powiedział, że już od dawna chciał to zrobić. Jakby fakt, że powiedziałam to pierwsza na głos był dla niego czymś upokarzającym. Męska pieprzona duma. Teraz sobie myślę, że naprawdę mógłby zrobić to wcześniej. Oszczędziły mi kłopotów. Już dawno byłoby po wszystkim, rozumiesz?

    – Już jest po wszystkim.

    – W zasadzie tak, więc zamiast opijać moje rozstanie, opijmy pierwszy dzień wolności. Mamy przed sobą dwa tygodnie nic nie robienia.

    Lillianne jeszcze kilka tygodni temu sądziła, że spędzi je w książkach. Może wybrałaby się gdzieś z rodzicami. Alice na pewno nie miałaby dla niej czasu. Nawet widywały się już coraz radziej. Tymczasem zapowiadał się naprawdę dobry czas.

    – Ten pomysł bardziej mi się podoba – oznajmiła Hayley. – Jasper nie jest wart nawet tej butelki wina.

    Lillianne wstała z podłogi, śmiejąc się z uwagi złotowłosej. Lubiła w niej ten spokój i powagę, który co jakiś czas przeplatała sarkastycznymi uwagami. Poza tym, była naprawdę ciepłą osóbką. Czuła, że nie trafiły na siebie przez przypadek, że nic nie działo się przez przypadek w ostatnich tygodniach. Nawet spotkanie Rossa miało ją czegoś nauczyć. Jeszcze nie do końca wiedziała czego, ale może wcale nie był takim dupkiem. Może niepotrzebnie była dla niego taka niemiła, gdy wrócił do szkoły po starciu z Jasperem. Wyglądał na zaniepokojonego. I rozczarowanego po jej słowach. I to wtedy zobaczyła w nim ten jasny punkt. Dokładnie w momencie, gdy zobaczyła go przed sobą, w przemoczonej kurtce i wilgotnych, orzechowych włosach.

    Opowiedziała o tym Hayley. Nie mogła tego ukrywać. To była część zerwania z Jasperem. Część całej tej historii. Fragment ich przyjaźni. To wszystko je łączyło i nie było już odwrotu.

    – Mówisz o Rossie, o tym Rossie? Andersonie? Co ty mu zrobiłaś?

    – Zmusiłam go do pojechania do szpitala. Tylko tyle.

    – Jakoś nie mogę sobie go wyobrazić, jak zatrzymuje się, słysząc twoją rozmowę z tym dupkiem na J i staje w twojej obronie. To naprawdę dziwne, ale... Może mu się podobasz? – Hayley odłożyła butelkę obok, a Lillianne spostrzegła, że wypiły już połowę wina.

    – Boże, Hayley nie! On po prostu uważał, że zrewanżuje mi się za pomoc. Oczywiście też byłam w szoku i trochę żałuję, że tak go potraktowałam, ale to człowiek z innej planety.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz