33. Ross Anderson

120 31 3
                                    

Kiedy Ross znalazł się tuż za Lillianne, blondynka przykucnęła pomiędzy krzewami ozdobnych kwiatów tuż przy wyjściu na promenadę. Schowała twarz w dłoniach, kołysząc się lekko. Nie chciał jej wystraszyć, więc przez chwilę stał, patrząc jak męczy się po tanim winie. Sam nie wiedział, czego chciał. Jak zwykle.

    – W porządku?

    Znieruchomiała na głos chłopaka. Musiała nie słyszeć, jak szedł za nią. Zaprzeczyla ruchem głowy. Jej kruchość sprawiła, że przykucnął obok niej i objął ramieniem. Gdyby była trzeźwa, spodziewałby się ataku z jej strony, a tak, wiedział, że nie zaprotestuje na ten czuły gest.

    – Gdzie Hayley? – spytała, wciąż zasłaniając twarz rękoma.

    – Została na plaży. Za dużo wina? – spytał nonszalancko, wpatrując się w skuloną postać.

    – Och, przestań. Na samo to słowo mdli mnie sto razy mocniej. – Roześmiała się gorzko. – Poza tym, to znowu ty? W beznadziejnej sytuacji?

    Ross nie powiedział nic. Odgarnął jej włosy za ucho. Patrzył na nią smutno. Jakiś głos w tyle głowy mówił mu, że powinien odejść. Że nie powinien był w ogóle iść za Lillianne. Jednak nie miał ochoty dłużej przebywać w towarzystwie chłopaków, którym nie umknęła fatalna forma Rossa. Nawet w tak łatwym meczu nie potrafił pokazać, że zasłużył na miejsce w drużynie. Chciał pobyć sam, ale złe samopoczucie blondynki wydało mu się dobrą wymówkę na odłączenie się od grupy.

    – Chodź, usiądziemy na ławce.

    Zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy.

    – Nie musisz się mną opiekować, Ross. Dam sobie radę – wymamrotała, oddychając głęboko i niespokojnie.

    Ross pogładził ją kciukiem po ramieniu. Wydawało mu się, że jest mu wszystko jedno. Jakkolwiek miał się skończyć ten dzień, nie oczekiwał wiele. A jednak zależało mu na tym, by Lillianne poczuła się lepiej.

    – Ledwo trzymasz się na nogach – szepnął jej niemal we włosy. – Poza tym przestań udawać, że jestem dla ciebie solą w oku, jakimś cholernym natrętem. – Starał się brzmieć spokojnie, ale nagle ciężkość dnia zaczęła potwornie dawać mu się we znaki. Jego zimne serce biło zbyt szybko.

    Lillianne prychnęła, starając podnieść się samodzielnie. Jej oczy były zmęczone, a usta czerwone od wina.

    – Nie udaję – odparła słabym głosem. – Poza tym, jeśli nie chcesz, żebym zarzygała ci twoje białe buty, lepiej zostaw mnie samą. – Roześmiała się gorzko.

    – Zniosę wszystko – oznajmił, unosząc prawy kącik ust w chłodnym uśmiechu.

    Trzymał Lillianne pod ramię, czując jak drży jej ciało. Musiało być jej zimno, miała na sobie jedynie sukienkę i kurtkę dżinsową z rękawami trzy czwarte. Chciał oddać jej swoja bluzę, ale obawiał się, że jeżeli puści ją, opadnie na ziemię. Musiała wypić naprawdę sporo, a może miała tak słabą głowę. Jakimś cudem udało mu się w końcu namówić ją, by usiedli na ławce nieopodal. Ostrożnie okrył ją swoją bluzą. Nie protestowała. Przez moment zdawało mu się, że zasnęła.

        – Lillianne?

        – Hmm? – Uniosła lekko głowę, wciąż mając przymknięte powieki.

    – Powinnaś wrócić do domu. Wydaje mi się, że tylko sen ci pomoże.

    Westchnęła głośno. Opatuliła się czarną bluzą Rossa jeszcze mocniej i z przymrużonymi oczami patrzyła przed siebie.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz