Kieron nie miał pojęcia, jak potoczy się reszta tego dnia, gdy stał pod drzwiami domu Hayley. Czuł lekkie zdenerwowanie, gdy na nią czekał. Uzgodnili, że pójdą do niego. Jego rodzice byli na dyżurze w szpitalu, a w domu Hayley na naukę tańca było naprawdę mało miejsca. Sam też uważał, że tuptanie nad salonem, gdzie siedziała jej matka i ciotka, może być trochę kłopotliwe. Hayley wyszła po piętnastu minutach z maleńką paczuszką ciastek z masła orzechowego, które upiekła jej matka. Miała na sobie luźną sukienko-koszulę w czarno-czerwoną kratę i włosy związane w ciasnego kucyka tuż nad karkiem.– Poznasz wreszcie Squirtle. – oznajmił, gdy znaleźli się za furtką dużego domu, schowanego za wysokimi drzewami.
– To twój żółw? – spytała z rozbawieniem, a Kieron uznał, że to miłe, że wciąż o nim pamiętała. Wywiad-nie-na-serio, który z nim przeprowadzała wydawał się być wieki temu. – Pokemon?
– Tak. I tak, nazwałem go tak, bo gdy dostałem go w prezencie na dziesiąte urodziny, miałem fazę na Pokemony.
– To urocze.
Wydawało mu się trochę żenujące, ale może wcale takie nie było. Nie żałował wyboru, ale mało kto wiedział, że Kieron interesował się czymś innym niż tylko bieganiem. A wspomnienia z dzieciństwa wiele dla niego znaczyły, wtedy jeszcze miał dobre relacje z ojcem.
Zaprowadził Hayley do swojego pokoju i przedstawił Squirtla, a potem przeprosił ją na moment i pobiegł do kuchni po dwie szklanki wody. W międyczasie poprawił starannie ułożone włosy i wygładził nieistniejące wgniecenia na swojej koszulce polo w kolorze głębin oceanu. Na dworze panował upał, ale w domu na szczęście utrzymywał się kojący chłód. Kiedy wszedł do pokoju, Hayley przeglądała jego szafkę z książkami. Mógł się domyślić, że zainteresuje ją bardziej niż ignorant Squirtle.
– Znalazłaś coś ciekawego? – uśmiechnął się zawiadiacko, bo większość jego książek była biografiami sportowców, podręcznikami z college'u albo nieudanymu prezentami od rodziców o anatomii człowieka. Czasami je czytał, ale bez zainteresowania.
– Tak – odwróciła się zadowolona, trzymając w dłoni stare wydanie Romea i Julii. – Szekspir. Taka klasyka? Nie pasuje do reszty – oznajmiła, kryjąc rozbawienie, a może bardziej uznanie.
– To prezent od mojej babci – wyjaśnił zawstydzony. – Żartobiliwie wręczyła mi to na gwiazdkę parę lat temu, mówiąc, że powinien zawsze walczyć o swoją pasję, nawet za cenę życia. Mimo, że to nie ma zbyt wiele wspólnego z naszym konfliktem. Rodzice strasznie się na nią wściekli. Jeszcze wtedy myśleli, że uda im się odwieść mnie od profilu sportowego.
– To miłe, że masz w rodzinie kogoś, kto stoi po twojej stronie – wyznała, odkładając książkę na szafkę.
– Już nie mam. Zmarła dwa lata temu na raka płuc. Miała osiemdziesiąt lat i była nałogową palaczką. Nie była zbytnio wysportowana.
– Przykro mi – szepnęła, gładząc grzbiet książki.
– Jak widzisz, każdy z nas jest inny i znajduje inny sposoby na leczenie ciała i duszy. – Roześmiał się blado. – Może zacznijmy już lekcje tańca. Masz jakąś piosenkę, przy której chciałabyś zacząć?
Zaprzeczyła ruchem głowy i Kieron spostrzegł, jak bardzo jest zdenerwowana. Teraz jego zadaniem było pokazać jej, że taniec to nic strasznego. Choć sam lekko czuł przyśpieszone tętno, ale bodajże nie było to spowodowane strachem przed tańczeniem. Niczego się nie bał, a jedynie miał nadzieję, że bliskość go nie sparaliżuje. Bardzo chciał, żeby ich ciała zgrały się w tańcu.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Teen Fiction" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...