48. Lillianne Mays

114 28 5
                                    

Lillianne właśnie kończyła pracę domową, szukając ewentualnych błędów. Co jakiś czas sprawdzała telefon, mając dziwne wrażenie, że milczenie Hayley przez cały dzień nie jest niczym dobrym. Nie widziały się dzisiaj prawie w ogóle, bo po szkole umówiła się z Rossem. I teraz zastanawiała się, czy nie powinna była wrócić do domu z Hayley autobusem.

Może przesadnie się martwiła. Jeszcze rano wszystko zdawało się być dobrze. Hayley uśmiechała się promiennie i nie miała nic przeciwko, gdy Ross usiadł z nimi na dziedzińcu przed rozpoczęciem zajęć. W ogóle nie rozchodziło się o Rossa. Ale mogło rozchodzić się o Amber. O Kierona.

Telefon Lillianne zaczął wibrować i dziewczyna gwałtownie podniosła się, żeby go odebrać. Była niemal pewna, że to Hayley. Myliła się jednak. To było jedynie chwilowe rozczarowanie. Zniknęło w momencie, gdy odebrała i usłyszała jego głos.

– Cześć, najjaśniejszy punkcie mojego życia. Jeśli za kilka minut zapukam do twoich drzwi, czy twoi rodzice odeślą mnie na księżyc, czy pozwolą mi spędzić z tobą kilka chwil?

Roześmiała się, czując jak jej serce rozpędza się do odlotu w kosmos.

– Radziłabym ci zrezygnować z próby dostania się do mojej wieży. A co do księżyca, to zdecydowanie za bliska odległość. Prędzej wylądujesz gdzieś w czarnej dziurze.

– Serio?

– Nie – odparła rozbawiona, schodząc na dół i opierając się o drzwi. – Mój tata jest właśnie na nocnej zmianie, a mama jest w kinie z babcią. Możesz zapukać.

Niepewne stukanie za jej plecami rozległo się już po sekundzie. Rozłączyła się i wsunęła telefon do tylnej kieszeni dżinsów. Otworzyła i ujrzała go stojącego na ostatnim z trzech stopni. Uśmiechnął się zawadiacko, wciaż trzymając telefon w ręce. Jego włosy jak zwykle układały się w artystyczny nieład, a na sobie miał szeroką czarną bluzę z kapturem i spodenki. Tyle, że najpiękniejsze było w jego oczach. Może widziała to za każdym razem, gdy wracali razem do domu, ale dzisiaj sprawiało, że zmiękły jej nogi.

Widziała w nich gwiazdy. Jego stalowe oczy były pięknym, ciemnym niebem w bezchmurną noc. Takim, które zapiera dech w piersiach i sprawia, że upływający czas staje się nie ważny.

– Mogę wejść? – zbliżył się, obejmując lekko podbródek Lillianne.

Poczuła jak się rumieni, mając nadzieję, że nie patrzyła na niego zbyt długo. Zwykle w filmach takie sceny wychodzą zbyt kiczowato, ale może teraz przestanie się już temu dziwić. Była tym szczęściem w jego oczach. Aż bała się pomyśleć, ile straciłaby nadal się przed nim broniąc. Jak na największego dupka w szkole, był całkiem czarujący.

– Jasne – odparła, robiąc mu miejsce. – Chcesz się czegoś napić?

    – Wody – odpowiedział nieco zniecierpliwiony, idąc za nią do kuchni. – Czy twój tato jest serio tak nadopiekuńczy? Bo jeśli tak, pewnie nie mam szans na zdobycie jego sympatii. – Roześmiał się blado, stając obok Lillianne.

    – Nie umniejszaj sobie, Ross. Ale tak, po rozstaniu z Jasperem jest nieco bardziej czujny. A może to zboczenie zawodowe. Wiesz, jest policjantem.

    Ross uniósł brwi, biorąc od dziewczyny szklankę wody. Pokręcił głową bezradnie i napił się.

    – Teraz już za późno, żeby się wycofać, wiesz? – spojrzała na niego z ukosa. Nie mógł być jednak aż takim dukiem.

    – A kto powiedział, że chcę się wycofać? Nie mam problemu z policją.

    Wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko, a potem chwyciła go za dłoń i zaprowadziła do swojego pokoju. Kiedy szedł za nią po schodach, miała ogromną ochotę odwrócić się i go pocałować. Obawiała się jednak, że to zbyt odważne. Zbyt wybuchowe jak na nią. A jednak, gdy znaleźli się w jej pokoju, zrobiła to odruchowo, jakby nie było bardziej naturalnej czynności.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz