Deszcz wciąż padał. A w głowie Rossa ciągle brzmiały słowa Kierona z dzisiejszego poranka.
Kieron zawsze mówił to, co było słuszne w danej sytuacji. I zawsze mówił, co dana osoba chciała w tamtym momencie usłyszeć. Zawsze służył dobrą radą. Przez prawie trzy lata nigdy jednak nie mówił takich rzeczy Rossowi. Rzadko kiedy w ogóle do niego mówił. Chodzili razem na zajęcia, ot tyle. Coś sprawiło, że Ross zobaczył w nim autorytet, a Kieron uznał, że nie wypada dłużej milczeć.
Ross nieraz widział pobłażliwe spojrzenie Kierona, gdy dostawał burę od trenera, albo gdy na jakiejś imprezie wypijał kolejne piwo i palił papierosy. Dzisiaj mu się udało. David McCroney miał dobry dzień i ze spokojem przyjął informację o zranionej ręce. Wszyscy byli zaskoczeni, a Kieron wydawał się być najmniej. Ross miał nawet wrażenie, że odetchnął z taką samą ulgą, jak on. Co było dziwne, bo czasem miał nawet wrażenie, że był zły, gdy przez niego opóźniał się trening. A teraz dawał mu dobre rady. I Ross widział, że to było szczere. Kieron mógłby pomóc niejednemu nastolatkowi o wiele lepiej niż szkolny psycholog. Ale... chyba Ross się nie kwalifikował. Jemu już nie można było pomóc.
Czasem miał wrażenie, że może być lepiej; że jest w stanie wziąść się w garść właśnie teraz, w najlepszych latach życia, ale to szybko mijało. Miał zbyt wiele powodów, by nie odbijać się od dna. Żadne motywacje, żadne dobre rady nie były w stanie pomóc mu na dłużej. Nie zdawały egzaminu. Ross był zbyt trudny. Zbyt skomplikowany. Nie do rozwiązania.
W szatni założył kurtkę i nim wyszedł, chwilę jeszcze siedział na ławce. Nie obchodził go deszcz, chciał przeczekać aż przed szkołą zrobi się mniej tłoczno, a w taką pogodę było o to łatwiej. Kiedy znalazł się na zewnątrz, faktycznie było już pusto przed budynkiem. Prawie.
Jej białe włosy wysuwały się spod szarego kaptura sportowej bluzy. Wiatr rozwiewał je delikatnie. Stała w bramie, ale nie sama. Ross nie znał chłopaka, z którym rozmawiała. Poczuł dziwne ukłucie, które szybko stłumił. Po prostu musiał obok przejść, jak gdyby nigdy nic. Jej misja się skończyła, to były przecież jej słowa. Szedł pewnym krokiem, starając się nie słuchać o czym rozmawiają, choć już z daleka widać było, że jej towarzysz był zły. Gestykulował zbyt gwałtownie. To na pewno przez niego płakała sobotniej nocy.
– Masz pretensje o nieodebrany telefon, a sama zachowujesz się tak samo. Dorośnij, Lillianne.
Lillianne. Lilly. Lill?
Nie w takiej sytuacji wyobrażał sobie dowiedzieć się, jak ma na imię. W zasadzie w ogóle nad tym nie myślał. Może przez moment, kiedy wracali ze szpitala.
Sposób w jaki czarnowłosy chłopak z kolczykiem w brwi się do niej odzywał, sprawił, że Ross nie mógł przejść obojętnie. Kimkolwiek był sprawił, że się kurczyła. Zbliżając się do nich, dostrzegł, jak bardzo jest roztrzęsiona. Miała w oczach łzy. Nie mógł udawać, że jej nie widzi. Nawet jeśli miało to przynieść problemy.
– Wszystko w porządku, Lill? – spytał, wsuwając prawą dłoń do kieszeni dżinsów.
Obydwoje przenieśli spojrzenia na Rossa. O ile chłopak spojrzał wymownie na blondynkę, to ta przez chwilę patrzyła na niego z lekkim szokiem na twarzy. Czy dla kogokolwiek byla Lill? Sam nie wiedział, ale zaryzykował.
– Tak – zdążyła wyszeptać.
– Nie wiem kim jesteś, ale bądź tak łaskaw zostawić mnie i moją dziewczynę w spokoju, gdy rozmawiamy.
Och, teraz ukłucie było znacznie mocniejsze i nie dało się tak łatwo stłamsić. Ross wygłupiłby się, gdyby go posłuchał. Nie wyglądała, jakby chciała z nim rozmawiać. Opuściła głowę, wpatrując się z zakłoptaniem w czubki swoich białych trampek.
– Okey, ale tylko jeśli twoja dziewczyna powie teraz, że mam sobie iść, bo na pewno wszystko jest w porządku – czekał na jej reakcję, ale jakby zastygła w bezruchu.
– No bez jaj. Lillianne, powiedz coś temu pajacowi. W ogóle coś powiedz. Masz mi coś do powiedzenia? Czy zamierzasz to po prostu skończyć?! – nachylił się ku blondynce, potrząsając jej ramieniem. Był arogancki i Ross miał ochotę mu przywalić, ale po pierwsze została mu tylko prawa ręka, a po drugie chyba podobnie zachowywał się wobec niej sobotniej nocy.
Podniosła spojrzenie, prawie płacząc. Wyglądała jakby setki słów cisnęło się jej na język, ale mimo to milczała, zaciskając nerwowo wargi. Zdawała się narazie prowadzić walkę sama ze sobą, ignorując obydwóch, ale trzęsła się i Ross wiedział, że jeszcze chwila i najpierw przyłoży jej chłopakowi, a potem ją przytuli. Chociażby miał tego żałować do kónca życia.
Nie musiał jednak reagować. Blondynka zrobiła krok w tył, mówiąc:
– Zapomniałam książki z szatni. Muszę po nią wrócić. To ważne – dodała, odwracając się na pięcie i biegnąc w kierunku drzwi.
Przez moment i Ross i Jasper patrzyli jak nerwowo oddala się od nich, a potem zmierzyli się wzrokiem. Chłopak był wściekły, ale Ross zdążył zauważyć, że to nie ten typ, który rzuca się na innych. Był poza tym niższy i chudszy od Rossa. Chyba w ogóle nie ćwiczył. Ross uniósł brwi, uśmiechając się litościwie.
– Książka ważniejsza od ciebie. Trochę przykro, co? – oparł się o bramę, z nonszalancko wsuniętą dłonią w kieszeni.
– Pieprz się – warknął, odchodząc.
Ross patrzył przez chwilę, jak chłopak znika za zakrętem i zastanawiał się, na ile postąpił dobrze. O ile. Nie znał tak naprawdę dziewczyny. Pięć minut temu nawet nie wiedział, jak ma na imię. Nie powinien był się wtrącać w jej życie, jeśli nie zamierzał zagrzać w nim miejsca na dłużej. Gdyby był Kieronem Laheyem, rozwiązałby tę dziwną sytuację z powodzeniem, ale nim nie był. Efekt mógł być tylko odwrotny.
Wiedział, że nie zostawiła żadnej książki. To była zwykła wymówka. Ucieczka od niezręcznej sytuacji. Zaraz powinna wracać, a on powinien ją przeprosić i zapewnić, że już nigdy nie będzie miała z nim przyjemności. Że próbował się zrewanżować za pomoc, ale marnie mu to wyszło, więc najlepiej będzie, jeśli po prostu zapomną o swoim istnieniu. A może powinien sobie pójść i zostawić wszystko tak, jak spieprzył. To do tej pory wychodziło mu najlepiej.
Możesz jeszcze wszystko zmienić. Nigdy nie jest na to za późno, Ross.
Poszedł, ale nie w kierunku domu, jak zamierzał chwilę temu. Nie mogła oddalić się za bardzo w głąb szkoły. Zamierzał ją znaleźć. Mógł jeszcze wszystko naprawić. Zmienić.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Teen Fiction" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...