36. Kieron Lahey

119 28 16
                                    

Kieron siedział na kantynie, błądząc wzrokiem po znajdujących się tam osobach. Lewis nie pojawił się w szkole, mimo że powinien. Dzisiaj wypadał ostatni termin zaliczenia przedmiotu. Był na niego zły, bo nie po to spędzili pół niedzieli w książkach, żeby teraz wszystko zaprzepaścił. Nie sądził, by został dopuszczony do egzaminów. I choć to nie powinien być jego problem, czuł się z tym źle. Lewis go zawiódł. Nie pierwszy raz w ostatnim czasie.

Odkręcił butelkę z koktajlem owocowym, ale nie przyłożył jej do ust. Na dworze panował skwar, a mimo to i tak większość uczniów wyszła na zewnątrz. Chyba dlatego postanowił zjeść lunch w prawie pustej kantynie. Choć to był rzadki widok. Kieron Lahey siedzący sam, z wzrokiem wbitym przed siebie, bez witania się i uśmiechania do obcych i mniej obcych osób. Czuł spojrzenia ludzi na sobie. Ciekawskie, zaniepokojone spojrzenia.

Wiedział, że mogłby spotkać Hayley na zewnątrz. To nie tak, że jej unikał, ale... Miał dzisiaj zły dzień. Parszywy poranek, kiedy to znowu pokłócił się z ojcem. Choć nie można było tego nazwać kłótnią. Nie krzyczeli, nie podkreślali swoich racji wylgaryzmami. Wystarczyło czasem kilka słów i atmosfera stawała się gęsta. Nie do zniesienia. Jak dziś. Hayley była zbyt niewinna, zbyt dobra i delikatna, by skażać ją swoim nastrojem. W głębi duszy miał nadzieję, że jej nie spotka dzisiejszego dnia. Po treningu wszystko powinno wrócić do normy. Czasem jeden dzień przerwy od biegania wydawał się wiecznością.

Nawet nie spostrzegł, kiedy obok niego usiadł Ross. Nie przywitał się, po prostu usiadł, rozpakowując kanapkę. Wyglądało na to, że nie on jeden zaczynał ten tydzień tak posępnie.

– Cześć – powiedział łagodnie, ale wypowiedzenie tego jednego słowa kosztowało go sporo wysiłku. Przełknął ciężko ślinę, czując się coraz to bardziej żałośnie. – Jak leci?

Ross wzruszył ramionami. Przełknął spory kęs kanapki i roześmiał się.

– Chyba podobnie. Zobaczyłem cię przez okno i uznałem, że potrzebujesz towarzystwa tak samo straconej duszy.

– Daruj sobie, Ross. Mam zły dzień, ale nie jestem aż tak skomlikowanym człowiekiem jak ty – odparł żartobliwie, poprawiając kołnierzyk szarej koszulki polo.

– Co cię tak zdołowało? – spytał, odkładając niedojedzoną kanapkę na czerwoną tackę.

Kieron nie miał w zwyczaju kłamać. Ani nikomu opowiadać o swoim ojcu, który nie godził się z wyborem swojego syna. Zdawał się być z dnia na dzień coraz bardziej niezdawolony, coraz bardziej zawistny. Ich rodzina prezentowała się perfekcyjnie. W towarzystwie ojciec nigdy nie poruszał tematu przyszłości syna, a kiedy Kieron mówił rodzinie o swoich palanch, ojciec tylko śmiał się, jakby powstrzymywał się przed obraźliwym komentarzem.

– Nic takiego. – Zacisnął wargi w sztywnym uśmiechu. – Mała sprzeczka z ojcem po śniadaniu. A co z Tobą? Nie jest ci gorąco?

    Nawet na stołówce, przy włączonej klmatyzacji Kieron czuł upał panujący na dworze. Ross wyglądał dziwnie w czarnej bluzie, ale przede wszystkim smutno.

    – Spoko, moje serce mnie chłodzi. – Roześmiał się cierpko.

    Kieron odniósł wrażenie, że ich żarty są dzisiaj wyjatkowo nieudane, a jednak nie miał odwagi porozmawiać na poważnie. Nie w tym miejscu, nie w tym czasie. Na jego szczęście do kantyny wpadła Amber, która ewidentnie szukała jednego z nich. Zatrzymała się w wejściu, uśmiechając się z ulgą. Włosy miała związane w ciasny kucyk na czubku głowy, a granatowa sukienka, którą ubrała tego dnia zdecydowanie była za krótka. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi w taki uaplny dzień. Nalała sobie wody do plastikowego kubka i usiadła naprzeciwko.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz