Ross żałował, że dał się zatrzymać Layli. Może na to nie zasługiwała, ale wyglądała bardzo smutno. Spytała go, jak idzie mu z Lillianne. Odpowiedział lakonicznie, że w porządku. Layla była ostatnią osobą, z którą chciał dzielić się swoim szczęściem. Wtedy zapytał co u niej. Wzruszyła ramionami, nie odpowiedziała nic. Powinien był już pójść, ale spytał, czemu jest taka posępna. I chyba znał już odpowiedź. I nie znalazł na nią żadnego odpowiedniego słowa. Za to zobaczył ojca.
Znowu poczuł to przygniatające uczucie w piersi. Tą pewność, że to on. Że tamtej nocy także widział Charlesa Andersona. Swojego dawnego bohatera i dzisiejszą niewiadomą. Dzisiejszą przyczynę wszystkiego, co złe.
– Przepraszam, Layla, ale muszę wrócić do domu. To chyba mój ojciec.
Na początku zdawała się być niezadowolona, jakby upokorzona odrzuceniem Rossa. Potem jednak spojrzała w kierunku domu chłopaka. Stali na tyle blisko, że ona także rozpoznała pana Andersona. Zostawił ją i z miękkimi kolanami, ruszył z powrotem do domu. Myślał tylko o matce. O jej słabym, złamanym sercu. Powinien też był pomyśleć o Lillianne, ale wierzył, że zrozumie. Nie miał złych intencji, chciał tylko chronić matkę.
Kiedy pojawił się w bramce, matka właśnie otworzyla drzwi. Najpierw zasłoniła usta dłonią, powoli jakby dostosowywała się do nieistniejącego sountracka, a potem spojrzała na Rossa, wciąż zszokowana.
– Witaj, Amy. Wiem, że nie powinienem i nie zasługuje zeby tu być, ale od jakiegoś czasu to mnie bardzo męczy. Chciałem was zobaczyć, chociaż... Boże – zaszlochał, przecierając oczy dłonią. – Nie zasługuję na waszą uwagę ani trochę.
Matka stała osłupiała. Zabrakło jej słów. Może głos ugrzązł jej w gardle. Może zatrzymał się jej świat. To było tak dawno. Emily miała trzy latka, Daniel roczek. Ross jedenaście. To było tyle lat bez niego. Ponad dwa tysiące dni niepewności, żalu, tęsknoty. Może wcale nie tak wiele, ale Ross czasem czuł jakby to były wieki bez niego. Nie tak dawno zrozumiał, że on nie wróci. Że musi być silny dla matki, rodzeństwa i dla siebie.
– Masz absolutną rację – powiedział z wyrzutem, a ojciec odwrócił się zaskoczony. W jego stalowych oczach dostrzegł cierpienie zmieszane z poczuciem winy. – Nie zasługujesz na nas. Może mama znała powód twojego odejścia, ja nie. Nie ważne jaki był, ale chyba nie obchodzi nas też powód twojego pojawienia się. Czekałeś aż mnie nie będzie, żeby udobruchać mamę? – Nie czekał na odpowiedź. – A wiesz, że Emily i Daniel nie będą nawet wiedzieć kim jesteś? Nie pamiętają cię. Słowo tata jest dla nich jak koszmar. Znają je, ale nigdy nie mówią na głos.
– Ross, synku... – wybąkał, wypuszczając rozedrgane powietrze. – Ja wiem, że zasługuję na wasze potępienie. Nawet nie wiecie, jak strasznie mi źle, że tak zrobiłem. Ile nocy nie przespałem. Jak długo musiałem się zbierać na odwagę, żeby tutaj przyjść. I jeszcze chcę żebyś wiedział, że mama nie znała powodu.
– To niczego nie zmienia.
– Błagam was, zamilczcie na moment i wejdźcie do środka. To nie jest dobre miejsce na rozmowę. I ciszej, bo obudzicie dzieciaki.
Żadne miejsce nie było dobre na rozmowę z nim. Teraz tak czuł, ale posłuchał matki. Zanim jednak podążyli za nią, patrzyli na siebie. Ross czuł tylko złość. Ogromny żal. Za te dni kiedy go nie było, za to że się w końcu pojawił i był taki maleńki, skruszony i liczył, tak sądził, liczył na wybaczenie. Nie zmienił się wiele, choć jego ciemne, zawsze gęste włosy, teraz były krótko ścięte i lekko przypruszone siwizną. Oczy miał strasznie smutne, ciało drobniejsze. Brakowało tego pewnego siebie wyrazu, zawadiackiego uśmiechu.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Teen Fiction" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...