34. Hayley Ruston

118 28 8
                                    

    Hayley miała nadzieję, że to tylko sen.

    To wszystko było zbyt irracjonalnie piękne, by mogło być prawdziwe. Wszystko, oprócz jej walącego serca i drżących dłoni, które dostrzegała zbyt mocno. Przez moment chciała, żeby Kieron ją uszczypnął, ale musiałby wtedy uznać ją za wariatkę. To tylko Kieron. Ale cholernie idealny Kieron. Nie myślała wiele w tamtym momencie, ale sam fakt, że zaprosił ją na bal szkolny, powodował w niej jakiś nieopisany i przyjemny strach.

    Nigdy nie sądziła, że pójdzie z kimś na bal. Ba, nawet nie sądziła, że pójdzie na swój. Już nieraz widziała to oczami wyobraźni. Podczas, gdy inni bawiliby się w rytmie najnowszych hitów, ona siedziałaby w swoim pokoju z notesem, gorącą herbatą i zamiast rozrywkowej muzyki, jej pokój wypełniałyby łagodne dźwięki jej ulubionych zespołów.

    Musiała pożegnać się z tymi planami. A przynajmniej podczas tegorocznego balu.

Chwilę przyglądali się nader spokojnej tafli morza. Gdzieś mignęła jej Amber z Jamesem, a na plaży zrobiło się już całkiem pusto. Milczenie z Kieronem było całkiem przyjemne i swobodne. Czuła się przez moment jak bohaterki jej opowiadań. Lekko, wolno. Nawet kiedy Kieron rzucał jej ukradkowe spojrzenia, a ona ich nie odwzajemniała. To mogło trwać wieczność. Pomyślała jednak o Lillianne i wyjęła telefon z małej torebki. Musiała chociaż dowiedzieć się co z nią. W tym samym momencie otrzymała nową wiadomość.

– Lillianne wróciła już do domu. Ja też powinnam – oznajmiła cicho, spoglądając na Kierona.

Tak naprawdę mogłaby tutaj siedzieć do rana. Ciepły wiatr otulał jej ciało, a towarzystwo Kierona niemal przyprawiało o gorączkę. Zimno nie było jej straszne, a jedynie matka, która zawsze czekała na nią w salonie. Nigdy nie kładła się spać, zanim jej córka wróciła do domu. A jeśli zamierzała wrócić późńo, co zdarzało się bardzo rzadko, musiała ją wcześniej uprzedzić. Mimo tego i tak zawsze w sypialni matki paliło się światło.

– Sama? – spytał, mrużąc oczy. Hayley odniosła wrażenie, że właśnie gryzł się w język.

Ten Kieron, który zawsze wiedział co powiedzieć, teraz zdawał się być tego niepewny. Wzruszyła ramionami, podnosząc się powoli i otrzepując kurtkę z piasku.

– Odprowadzę cię. Gdzie mieszkasz?

– Niedaleko Clifton Gardens. To jakieś dwadzieścia minut stąd, dam sobie radę –oznajmiła i uśmiechnęła się lekko. – Wracaj do kolegów, jest jeszcze wcześnie – dodała mało przekonująco, czując się niezręcznie, gdy Kieron uśmiechał się, śledząc każdy jej ruch.

– I tak nie miałem zamiaru siedzieć tutaj do późna. To żaden problem, Hayely.

    Tak bardzo starała się nie pokazać, że ten wieczór jest dla niej wyjątkowy, że znów zaczynała być starą Hayley. Skrępowaną, zdenerwowaną, niepewną każdego ruchu. Widziała, że Kieron to dostrzegł. Widziała, jak bardzo starał się ją uspokoić. To wszystko było przecież jego winą. Dlatego nie zaprotestowała, gdy lekko, niemal nieodczuwalnie, chwycił ją opuszkami swych palców za dłoń i ruszyli w stronę miasta.

    Nieodczuwalnie, a jednak cała płonęła. I dałaby sobie odciąć tą rękę, bo była pewna, że Kieron także.

    •••

    Obudziła się nad ranem, ledwie otwierając powieki. Spała twardo i spokojnie. Zbyt spokojnie jak na taką noc. Na dole w kuchni słychać było odgłos miksera i śmiech siostry matki. Przewróciła się na bok i sięgnęła po telefon z szafki nocnej, który omal nie wymsknął się z jej ospałych rąk. Mrużąc oczy dostrzegła niewyraźnie powiadomienie z Facebooka. To był dość rzadki widok. Jej Facebook był jednym z tych kont, które powinno się usunąć za brak aktywności.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz