Ross czuł się wypompowany po dzisiejszym dniu. Nie był gotowy na taki trening. Nie przespał wczorajszej nocy, w dodatku wypalił za dużo papierosów. Trener musiał widzieć jego zmęczenie i celowo pastwił się nad nimi na zajęciach. Pod koniec, kiedy ledwo oddychał, a świat zdawał się być rozmazany jak przez szybę, zobaczył Kierona. Możliwe, że mu się wydawało, ale nie było widać po nim ani trochę zmęczenia. Mógł nawet nazwać to szczęściem i tylko go to przytłoczyło.
Dosłownie wlókł nogi za sobą. Na osiedlu było wyjątkowo cicho. Słońce zachodziło dopiero za kilka godzin, a już robiło się ciemno. Ciężkie chmury na niebie przesuwały się o wiele szybciej niż Ross. Wciąż myślał o tym, jak bardzo uraził Lillianne ostatnim razem. Także o tym, że mimo to potrafił wywołać przez chwilę na jej twarzy uśmiech. Udało mu się, ale koniec końców, nie rozstali się w czystej i pogodnej atmosferze. To było dla niego wystarczające wymowne. Nie był osobą, na jaką mogłaby zasługiwać nawet w najmniejszym stopniu. Nawet wtedy, gdy wydawało mu się, że jest dobry chociaż odrobinę. Żyli w innych światach. Na osobnych planetach. Nie powinien był o niej myśleć, ani zbliżać się do niej. To wydawało mu się najlepszym rozwiązaniem. Nie znali się aż tak dobrze, powinno być mu łatwiej. Powinno.
Otworzył drzwi do domu, a przekręcenie klucza w zamku wydawało mu się dzisiaj wyjatkowo ciężkie. Od razu usłyszał cichą rozmowę w salonie. Matka mogła być juz w domu, ale dzieciaki na pewno były jeszcze u dziadków. Śmiech dochodzący zza ściany przeszył go na wskroś. Śmiech, który znał zbyt dobrze. Śmiech, który mówił, jaka potrafiła być miła i uczynna wobec starszych, wobec rodziców swoich znajomych. Matki ją uwielbiały. Zdjął jedynie buty i szybko wszedł do salonu, wciąż w kurtce.
– Co tutaj robisz?
Layla odwróciła się spokojnie. Jej twarz nagle stała się poważna. Nie było śladu po śmiechu, który przed chwilą słyszał. Miała na sobie czarną bluzę na zamek z kapturem, a pod nią biały top, odsłaniajacy jej płaski brzuch. Wstała, zasuwając ciężkie krzesło.
– Twoja mama zasłabła na rogu ulicy. Byłam w pobliżu, więc pomogłam jej zanieść zakupy do domu.
Ross natychmiast przypomniał sobie, że nie byli sami. Spojrzał na matkę siedzącą przy oknie. Była blada. Serce zaczęło bić mu szybciej, bo wygladała naprawdę źle. Jakby nie widział jej miesiącami i dopiero teraz zauważył, jak się zmieniła. Jak schudła. Jak zmizerniała. W dłoniach obejmowała szklankę z wodą. Przypatrywała się ze zmartwieniem obojgu.
– Pomyślałam, że zaczekam aż wrócisz – dodała bez emocji w głosie, a potem zwróciła się do matki Rossa: – Proszę na siebie uważać. Do widzenia.
Ross przepuścił ją w drzwiach i chociaż chciał zapytać matkę, co się stało, ruszył za Laylą. Zatrzymała się na chodniku przed drzwiami. Także nie wyglądała dobrze. Włosy miała związane w niedbały kucyk, a jej duże oczy wydawały się być teraz bezbarwne, gdy nie podkreśliła ich kreską na górnej powiece. Chciał zapytać, jak układa się jej z Maxem, ale chyba nie była to odpowiednia chwila na takie pytania.
– Dzięki, że pomogłaś mojej mamie – wykrztusił zachrypniętym głosem.
– Nie ma problemu. Twoja mama pozostanie dla mnie bliską osobą, mimo tego co się stało z nami, więc nie myśl, że zrobiłam to ze względu na ciebie.
– Nie myślę tak – skrzywił się.
Była mu obca. Nie wiedział, co powiedzieć. Słowa wypływały mu z ust z wyraźną ciężkością i były nijakie. Widział na jej twarzy pobłażanie. Patrzyła na niego z niechęcią w taki sposób, że sam zaczynał się sobą brzydzić. Ale mimo to, nie była już jego Laylą. Nie zależało jej na nim. Nie był jednak pewny, czy vice versa.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Teen Fiction" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...