Kieron nie czuł zlości, kiedy Matt dogonił go tuż przed metą. Może odrobinę, ale była to jedynie chwilowa sportowa złość. W dodatku na samego siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie przyłożył się dostatecznie do zawodów. Nie spał dobrze. Był roztargniony na treningach. To nie tak wszystko miało wyglądać.
Sytuacja z Jess wymsknęła mu się spod kontroli. Z kolei znajomość z Hayley poszła w złym kierunku. Nawet nie stała w miejscu, jak mógłby przypuszczać, że będzie wyglądać zanim poznał jej imię. Zeszła na zły tor. Stawała się z każdym dniem coraz bardziej ciążąca, nieodpowiednia, skażona. I nie było w tym tylko ich winy. A może właściwie nie powinien był się tak usprawiedliwiać. Czas pokazał, że nie zawsze mógł być idealnym Kieronem Laheyem.
W piątkowy wieczór, kiedy na chwilę przestał padać rzęsisty deszcz, wybiegł z domu. Nie planował tego.
Stał w kuchni, jego matka milczała przy stole kuchennym, zła, że ojciec spóźniał się na kolację. Ignorował wiadomości na Messengerze od znajomych i tych, których nie znał. Większość z nich była z gratulacjami, ale znalazło się kilka zszokowanych osób, które nietaktownie pytały jak to się stało, że Kieron nie wygrał.
Przez gęste chmury zaczęło odsłaniać się ciemniejące niebo. To wydawało się takie proste w tym momencie. Mógł wyobrazić sobie znowu jej uśmiech, gdy biegł przez puste miasto. Zbyt puste jak na tę porę dnia.
Zatrzymał się pod jej domem, opierając ciężar ciala dłońmi na kolanach. Oddychał szybko, czując że wcale nie powinien był tutaj się pojawiać bez uprzedzenia Hayley. Poza tym, teraz gdy patrzył w miętowe drzwi jej domu, nie miał nawet odwagi by w nie zapukać. Schylił się, wpatrując w mokry chodnik. Przypomniał sobie tę noc, gdy zaproponował jej pójście na bal. Wtedy wszystko zdawało się być takie dobre, odpowiednie i łatwe.
Podniósł głowę i zobaczył jak drzwi od jej domu otwierają się gwałtownie, a Hayley zbiega zbyt szybko z dwóch schodków i zatrzymuje się w ostatnim momencie, unikając zderzenia z Kieronem. Przed momentem pomyślał, że powinien stąd pójść. Za późno.
– Kieron? Co ty robisz? – spytała rozgoryczona, mrużąc zaczerwienione oczy.
– Biegałem – odpowiedział, prostując się.
Hayley zrobiła lekki krok w tył, zachowując odpowiedni dystans. Sprawiała wrażenie nieprzekonanej, ale pojawił się w jej spojrzeniu blask. Maleńka iskierka nadziei.
– Ach. W porządku. Głupie pytanie. – Roześmiała się blado, krzyżując ramiona na piersiach.
A dla niego to jego odpowiedź wydawała się głupia. To mogło nie wyglądać zupełnie normalnie, że właśnie natknęła się na niego przed swoim domem.
– W zasadzie to podświadomie wybrałem tę trasę. Miałem nadzieję, że cię spotkam. – Okłamywanie Hayley nie miało sensu. Postanowił być szczery, bo inaczej znów pożegnaliby się w niedopowiedzeniu. – A Ty? Wybierasz się gdzieś?
Wzruszyła ramionami.
– Przed siebie. Taki miałam zamiar – wybąkała, spuszczając wzrok.
– Stało się coś? Wyglądasz na smutną.
Znowu wzruszyła ramionami. Kieron naprawdę chciał to wszystko naprawić. Gdyby nie napięta nić nieporozumienia pomiędzy nimi, najzwyczajniej w świecie objąłby ją swoim ramieniem. Ale poza tym o czym sam wiedział, czuł że jest milion innych spraw, które muszą sobie wyjaśnić.
– Nic takiego – odparła, zaciskając usta. – Miałam ciężki dzień.
Ruszyła w kierunku centrum, a Kieron nie wahał się ani chwili, by dotrzymać jej kroku. Na niebie znów pojawiły się szare chmury. Ten spacer mógł nie skończyć się za dobrze, ale miał nadzieję że jedynie pod względem pogody.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Teen Fiction" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...