Hayley wpatrywała się w zgaszony ekran telefonu już kilka minut. Widziała w nim swoje pochmurne odbicie. Pochmurne jak dzisiejszy poranek. Czuła, że to nie będzie dobry dzień. Matka dwa razy pukała do jej drzwi, krzycząc, że powinna wstawać do szkoły, mimo że miała wtedy wystarczajaco czasu na wylegiwanie się. Siedziała teraz w kuchni z nietkniętymi płatkami owsianymi na mleku, a nad miską trzymała telefon.
Czy gdyby podobała się Kieronowi Laheyowi, to zaprosiłby ją już do znajomych na Facebooku? Nie trudno było ją znaleźć. Wystarczyłoby przeszukanie spisu znajomych Amber.
To bezsensu. Rzuciła telefon na stół i wzięła łyżkę do dłoni. Przecież nawet z niego nie korzystała. Ostatni wpis dodała trzy lata temu, kiedy zaginęła jej kotka. Zwykła smutka emotka. Wychodziło na to, że powinna dodawać taki wpis średnio co trzy dni. Był więc aktualny. I nie mogła się podobać Kieronowi. Nie komuś takiemu jak on. Nie ona. Nawet jeśli byli podobni. Nawet jeśli żyli na tej samej planecie. Odsunęła nietknięte śniadanie. Za pięć minut powinna była wychodzić, umówiła się z Lillianne. Przebrała piżamę na obcisłe dżinsy i koszulę w czarno-zieloną kratę. Zarzuciła na to skórzana ramoneskę i wyszła.
Hayley nie powiedziała jej o tym, co wydarzyło się po jej pójściu do domu. Z punktu widzenia neutralnego obserwatora, wyglądało na to, że nie wydarzyło się nic ciekawego. Po prostu znalazła Amber, wymieniły kilka zdań i pożegnały się. W zasadzie powinna była nienawidzić Kierona za to, że nie uznał pomysłu z wywiadem-nie-na-serio za żenujący. Powinnien był to wyśmiać. Może gdyby zapytała najpierw Rossa, przekonałby ją, że to durny pomysł. Kieron Lahey przecież nie wyśmiałby Amber. Nie wyśmiałby nikogo.
Mimo to wciąż był w jej oczach sympatyczną i ciepłą osobą. Osobą idealną. Wszystko w nim było idealne. Sposób chodzenia, mówienia, patrzenia na innych, nawet jeśli przechodził obojętnie obok niej, nawet kiedy przeczesywał dłonią spocone włosy po maratonie. I jeśli ktoś pochodził z innej planety, jeżeli oczywiście takowa istniała, przecież Hayley nie wiedziała wszystkiego, to zdecydowanie on. Musiał żyć tam sam. Dlatego był tak tajemniczy. Dlatego był bez skazy.
Kiedy Hayley pojawiła się na przystanku, Lillianne już czekała. Stała oparta o wiatę, a w ręku trzymała książkę, której tytuł był po hiszpańsku. Miała na sobie szeroki, szary płaszcz do kolan i granatowe spodnie do kostki. Włosy związała w warkocza. Nawet nie spostrzegła przyjścia Hayley.
– Hola, amigo! – Hayley stanęła po drugiej stronie szklanej wiaty.
Lillianne odsunęła książkę sprzed oczu, chowając za nią uśmiech. To był dobry znak. Ostatnimi dniami przypominała cień dziewczyny, którą Hayley poznała.
– Hola. Que pasa?
– Todo esta bien – odparła, rozkładając bezradnie dłonie. To prawdopodobnie ostatnie zdanie, jakie Hayley potrafiła wymówić po hiszpańsku. – A tak poza tym, nie chcę tam iść – dodała, siadając na żółtej ławce.
– Czuję to samo, Hayley – przyznała, wsuwając książkę do brązowej torby. – Zaczęłam nienawidzić szkoły na poważnie – roześmiała się bezbarwnie. – Gdybyśmy chodziły na zajęcia razem byłoby zdecydowanie łatwiej.
Hayley przytaknęła. Gdyby chodziły razem na te same przedmioty, razem mogłyby też siedzieć w ławce i nie byłaby skazana na Amber. Kompletnie nie wiedziała, czego się po niej spodziewać. Nie należała do osób, które żywią urazę tygodniami, ale czuła, że nie zniesie tego dnia z Amber za dobrze. Na szczęście spotkanie gazetki odbywało się dopiero za dwa dni, więc nie musiały dzisiaj rozmawiać z nią o wywiadach. Chociaż nie wspominała Lillianne o koncówce piątkowego wieczoru, postanowiła napomnieć o Kieronie, który zgodził się na rozmowę. Nie chciała, żeby dowiadywała się tego najpierw od Amber.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Teen Fiction" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...