Hayley ślęczała nad wypracowaniem już czterdzieści minut, ale nie napisała ani jednego słowa. W bibliotece zwykle czas zwalniał, lecz dzisiaj miała wrażenie, że robi jej na złość. Im więcej Kierona wplatała w myślenie nad panią Dalloway, samobójstwem Septimusa i powojennym Londynie, tym bardziej uciekał jej czas. Kieron był zbyt wyrazisty, jego oczy mocno niebieskie, a poranna rozmowa wciąż brzmiała w jej uszach. Jak Big Ben bijący w głowie Klarysy.
Czuła dziwny niepokój. Czasy, kiedy był dla niej odległą, pełną tajemnicy osobą minęły. Nie sądziła, że kiedykolwiek go pozna. Wydawało się jej, że wszystko minie, gdy skończy szkołę. I zostanie dla niej jedynie gorzko-słodkim wspomnieniem. Chociaż nie mogła powiedzieć, że go znała. Wymienili się imionami, porozmawiali w redakcji zupełnie nie na serio. Tyle. A jednak coś się rozpoczęło. Coś, co być może pozostanie niezakończone. Może się rozwinie, ale czy to miało jakikolwiek sens? Odezwał sie dzisiaj do niej, a Hayley potraktowała go zbyt cierpko. Tak bezdusznie, jakby w ogóle jej nie obchodził.
Nazlanmak. To z tureckiego oznaczało udawanie obojętności, gdy tak naprawdę się czegoś bardzo chce.
To było trudne. Sama już nie wiedziała, której wersji Kierona Laheya bardziej pragnęła w swoim życiu. Czy tej odległej, zza okna biblioteki, tej, która istniala w jej głowie? Czy może tej prawdziwej, o prawdziwym głosie i prawdziwych niebieskich jak morze oczach, z niedoskonałościami, z niewiadomymi intencjami?
Westchnęła teatralnie. Zbyt głośno, jak na westchnięcie w bibliotece. Kilka osób podniosło swoje zmęczone dniem spojrzenia znad książek i zeszytów.
Niebawem miała do niej dołączyć Lillianne. W smsie zapowiedziała, że ma jej wiele do opowiedzenia, ale Hayley znała już po części szczegóły. Amber przedstawiła jej swoją wersję sobotniego wieczoru. To zresztą była pierwsza informacja, jaką usłyszała od czarnowłosej. Nie wspomniała ani słowem o opóźnionym numerze gazetki, na który wyczekiwało sporo osób, dowiedziawszy się o nowej rubryce. I nie był to kącik hiszpański.
Domyślała się, że spotkanie z Rossem było przypadkowe, a nawet jeśli nie, nie zamierzała być z tego powodu zła na Lillianne. Miała prawo spotykać się z kim chciała, a fakt, że Hayley o niczym nie wiedziała i że jej tam nie było, nie sprawiał jej przykrości, tak jak uważała Amber. Miała jej coraz bardziej dosyć. To, że czasami plotkowała razem z nią, lub z mniejszym zaangażowaniem przytakiwała na nowe newsy o ludziach ze szkoły, mogła jeszcze uznać za całkowicie normalne, ale te intrygi, które teraz Amber snuła pomiędzy ich trójką, były nie do zniesienia.
Jej telefon zawibrował w kieszeni, lecz w bibliotece panowała taka cisza, że nawet ten dźwięk wydał się jej zbyt głośny. Z lekkim zakłopotaniem wyjęła smartfona, odczytując wiadomość od Lillianne. Prosiła, by Hayley rzuciła wszystko i przyszła do The Plant Room. Kawiarnia znajdowała się kilka przecznic od collegu, ale Hayley nigdy tam nie była. Nie lubiła odwiedzać nieznanych miejsc, zwłaszcza sama, dlatego przyjęła zmianę planów niezbyt chetnie. Choć może faktycznie biblioteka nie była dobrym miejscem na rozmowę. Zwłaszcza o Rossie Andersonie.
•••
Hayley była zachwycona prostym, lecz pięknym wystrojem kawiarni. Zielone rośliny pięknie współgrały z jasnym wyposażeniem i minimalistycznymi ozdobami. W dodatku Lillianne w czerwonym swetrze i białych dżinsach wpasowywała się idealnie w tło. Nie można było nie zauważyć jej, wchodząc do lokalu.
Zamówiły podwójne latte i brownie. Lillianne wyglądała na zadowoloną, co w ostatnim tygodniu było rzadkością. Jednak podczas rozmowy o niczym, a dokładniej o kolejnym wypracowaniu z hiszpańskiego, którego nie dostarczyła na czas, nagle zawiesiła widelczyk z kawałkiem ciasta nad talerzykiem i zamilkła.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Teen Fiction" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...