51. Ross Anderson

106 25 5
                                    

To wciąż było dziwne i obce uczucie dla Rossa, kiedy wśród tylu ludzi trzymał Lillianne za dłoń. Nawet kiedy robił to dyskretnie. Kiedy kradł jej spojrzenia. Krótkie, ale wymowne. Kiedy składał jej obietnice, patrząc na nią swoimi szarymi oczami, a ona przyjmowała je ufnie, lekko się uśmiechając.

Jakby jutra nie miało być. Ale coraz mocniej je czuł. Czuł jutro, gdy patrzył na jej zarumienione policzki i malinowe usta. Na jej wąskie palce splecione z jego drżącymi dłońmi.

Siedzieli w ostatnim rzędzie szkolnych trybun, oczekując zawodów. Przed chwilą skonczył się wyścig dziewczyn. Jak zwykle wygrała Melissa Braun. I w tym wszystkim najdziwniejsze było, że ludzie nie czekali na ich pokaz umiejętności. Tłum nie okazywał zbyt wylewnie emocji, cieszyli się jedynie bliscy Melissy i jej trener.

Dopiero gdy na starcie pojawili się chłopcy, ludzie ucichli jak zaczarowani. Ross uśmiechnął się sarkastycznie. Zawsze czuł inaczej niż wszyscy. Kibicował Kieronowi, owszem, ale miał wrażenie, że większość osób tutaj przyszła po coś całkiem innego. Mieli już w dłoniach telefony i czekali na sensacje. Ludzie zbyt mocno opierali swoje życia na losach innych ludzi. Jakby nie mieli swoich dni, nocy i przygód. Jakby było im mało własnych ciężarów.

Kiedy na oczach szkoły pojawiał się ktoś z drużyny Orłów, zainteresowanie wydarzeniem stawało się stokroć ciekawsze. Jakby byli jakimiś celebrytami szkolnymi, a przecież chcieli tylko robić to co lubią. Chociaż akurat dla Rossa z każdym miesiącem nauki, bycie w pierwszym składzie i w ogóle w drużynie piłkarskiej stawało się brzemieniem. Chciał, ale jednocześnie nie. Jakby brzydził się tym, za kogo mieli ich ludzie. Sport przestawał go cieszyć.

Kilka sekund przed oderwaniem się chłopaków od ziemi, rozejrzał się dookoła. Ludzie wpatrywali się z wieloma emocjami na twarzy w dziesiątkę zawodnikow, ale ta jedna twarz zwróciła jego uwagę.

Nie znał dobrze Hayley. Może nawet wcale. Nigdy wczesniej z nią nie rozmawiał. Zaczął ją widywać dopiero, gdy poznał Lillianne. Nie było na twarzy drobnej blondynki ani ekscytacji ani chęci dopingu. Nic z tych rzeczy. Zagryzała nerwowo wargę i ze smutkiem wpatrywała się w postać lidera. Coś było na rzeczy, ale nie interesował go sam fakt, że tę dwójkę coś łączyło. To nawet dobrze. Kieron zasługiwał na dobrą dziewczynę. Niepokoiło go jedynie, że Kieron ostatnimi dniami także nie emanował pozytywna energią. Nie mówił wiele ani o zawodach, ani o sobie.

I to było zupełnie nie w jego stylu, ale zrobiło mu się szkoda tej dwójki. Świat mógł zeżreć ich delikatne dusze. Może to przez Lillianne, ale czuł że coś się w nim zmieniło. Zaczął dostrzegać ludzi dookoła siebie i ich potrzeby. Może faktycznie Max miał rację i Ross był skończonym egoistą, ale to nie musiało trwać na wieki. Nie wierzył w całkowitą zmianę. Na zawsze pozostanie tym zadziornym, noszalanckim Rossem, ale nie mógł ciągle zakopywać w sobie dobra, które każdy posiadał.

    Kiedy dziesiątka zawodników zbliżała się do mety, na trubunach zawrzało. Ludzie w większości wpatrywali się w ekrany swoich telefonów, trzymając przycisk nagrywania w mediach społecznościowych. Ross miał ochotę krzyknąć wszystkim, że prawdziwe życie toczy się tutaj i można je obserwować własnymi oczyma, a nie poprzez ekrany smartfonów. Zamiast jednak przejmować się tym, na co nie miał wpływu, objął lekko Lillianne, a ona oparła głowę na jego ramieniu.

    Zerknął szybko na Hayley. Także wstała, ale patrzyła przed siebie z przymrużonymi oczami, jakby wcale nie chciała tutaj być. Dopiero gdy sto metrów przed metą, Kieron został dogoniony przez Matta Corbina, na jej twarzy pojawił się niepokój. Ross miał wrażenie, że choć oydwoje znajdują się w sporej odległości od siebie, on sam czuje ten magnetyzm, który wytwarzali. I nie wyglądało to dobrze. Coś między nimi iskrzyło, ale nie było to coś czystego i dobrego. To jakaś wielka nić nieporozumienia.

    Ostatecznie Kieron zajął drugie miejsce. Matt cieszył się i od razu pojawiła się przy nim grupka jego przyjaciół. Był dopiero w pierwszej klasie i chyba właśnie przejął stery. Kieron nie utrzymał tytułu mistrza szkoły. Siedział teraz na bieżni, ale nie wyglądał smutnie. Z uśmiechem na twarzy przyjął gratulacje od zwycięzcy i dumnie uścisnął jego dłoń. Zdawał się nie reagować na gwizdy publiczności. Cały on. Za to Ross go podziwiał, był sobą w dobrym tego słowa znaczeniu. Cierpliwy, dobry, uśmiechnięty.

    – Nie wierzę w to – szepnęła Lillianne. – Był faworytem. Co się stało?

    Hayley wzruszyła ramionami.

    – W sporcie jak w życiu. Nie zawsze się wygrywa – skwitował Ross. – Poza tym, wciąż jest na podium. Nie skreślajmy go, jak ci wszyscy dookoła.

    – Nie chcesz zostać na rozdanie medali? – spytała Lillianne, gdy Hayley zarzuciła plecak na ramię. – Nikt jeszcze nie wstaje.

    – A ja mam parę rzeczy do zrobienia, skoro zajęcia skończyły się wcześniej. Wybaczcie.

    Ross lekko sciśnął Lillianne za dłoń, kiedy ta otworzyła z niezrozumieniem usta. Pożegnała się z rozczarowaniem i spojrzała wymownie na chłopaka, gdy Hayley zniknęła w tłumie.

    – Nie podoba mi się to.

    – Daj im przez to przejść. Sami się dogadają, albo i nie. – Wzruszył ramionami, ale dla blondynki nic nie było tak oczywiste.

    – Nie sądzę, bo te dwie – ściszyła znacznie głos, kiwając głową w kierunku Amber i Jessici – maczały w tym swoje krzywe palce. A Hayley na to nie zasługuje. Kto jak kto, ale nie ona.

– Powinnaś im dać czas. Wydaje mi się, że Kieron się nie podda zbyt łatwo, a jeśli okaże się, że się mylę, wtedy powinnaś wkroczyć do akcji. Jesteś dobrą przyjaciółką, ale zostaw to im. Narazie.

Lillianne uśmiechnęła się lekko, muskając wnętrze dłoni Rossa. Mógł powiedzieć jej jak wiele to dla niego znaczyło, ale jedynie odwzajemnił uśmiech. Okazywanie uczuć wciąż nie wychodziło mu najlepiej, ale był gotów zrobić dla niej wiele. O wiele więcej niż uważał, że jest w stanie zrobić.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz