9.Kieron Lahey

148 34 9
                                    

    Po przyjściu do domu nie mógł zasnąć. Wziął prysznic, wypił szklankę mleka, zniósł podejrzliwe spojrzenie ojca, wracającego z nocnego dyżuru i położył się w swoim łóżku. Minęło od tego czasu dwie godziny, ale wciąż nie spał. Patrzył w sufit i wyobrażał sobie, jak biegnie. Jednak co chwilę się zatrzymywał, przez co męczył się jeszcze bardziej.

    Martwił się o Rossa. Był dla niego całkiem obcy, ale martwił się. W pierwszym odruchu chciał za nim pobiec. Potem jednak zorientował się, że wciąż czuje ciepło Hayley na swojej dłoni i nie mógł oderwać od niej wzroku. Nie mógł zawsze biec za Rossem. Nie byli nawet dobrymi kumplami. Nie chciał grać bohatera, ani być nachalnym. Z drugiej strony nie chciał też być jak wszyscy. Nie w tym wypadku.

    Hayley. Hayley. Hayley.

    Kiedy zauważył ją pierwszy raz? Na pewno w szkole. Była sama. Tak, już sobie przypomniał.

    Wracał z treningu. Szkoła była pusta, lekcje dawno się skończyły. Prawie wyszedł na ulicę, gdy przypomniał sobie, że nie oddał książki. Wrócił więc do biblioteki, ale pani Holmes rozmawiała z kimś przez telefon i musiał zaczekać. Oparł się o jej ogromne biurko z starego drzewa i wtedy ją zauważył. Siedziała pomiędzy regałami z książkami, miała słuchawki w uszach i szeroki, szary sweter w czarne prążki. Czytała wiersze Sylvii Plath. Widział to nazwisko na okładce książki, którą opierała na kolanach. Włosy miała związane tak samo jak dzisiaj. Zapatrzył się tak mocno, że zapomniał, po co przyszedł. Pani Holmes kilka razy chrząkała znacząco, aż w końcu musiała prawie krzyknąć, żeby wrócił na ziemię.

    Kieron Lahey wyszedł ze szkoły tak niespokojny, jak nigdy dotąd. Cały trening zdawał się wtedy pójść na marne. To go wkurzyło, może dlatego na jakiś czas o niej zapomniał. Choć nie do końca. Udawał, że jej nie widzi, gdy znajdowała się w pobliżu. Wydawało się, że postępuje zgodnie ze swoim sumieniem, ale parę miesięcy później zobaczył ją z Amber na ławce przed szkołą. Słońce muskało jej twarz. Uśmiechała się delikatnie i w ogóle nie pasowała do otoczenia. Jakby ktoś wyjął ją z bajki Disneya. Tego samego dnia widział, jak wsiada do autobusu. Była radosna. Inna niż zwykle.

    Nie wiedział, jak ma na imię. Do dzisiaj. I co mu to przyniosło? Spędzała mu sen z powiek. Jej cichy głos rozbrzmiewał mu w głowie.

    Hayley. Hayley. Hayley.

    •••

Kieron obudził się rano z bólem głowy. Wypił aspirynę, zjadł owsiankę na śniadanie i usiadł w ogrodzie. Nigdy nie trenował w niedziele, ale gdyby czuł się dobrze, poszedłby biegać. Obiecał to sobie, zanim zasnął. Sam nie wiedział, kiedy w końcu znużył go sen. Wydawało mu się, że za oknem robiło się już jasno.

Po silnym wietrze nie zostało już ani śladu, a niebo było czystym błękitem. Tyle mu było trzeba. Zwykle to sprawiało, że dzień był udany. Jednak nie dziś. Myślał, że może powinien się spotkać z Jaredem albo Lewisem. A może z Rossem. Kieron nie potrafił jeździć na desce, ale kiedyś często spędzali czas w skate parku. Oni szaleli, a on słuchał muzyki i relaksował się. Takich niedziel mu brakowało. Wielu rzeczy zaczynało mu brakować. Życie zaczynało się spłycać. Coraz częściej to zauważał.

Ale nie bał się tego. Nie bał się dorosłości. Wszystko mógł zapełnić sportem. Mógł biegać. Był zdrowy. Nie miał powodów do narzekań. To zawsze stawiało go na nogi. Myśl, że może dziękować za to, że robi, to co lubi.

A jednak wciąż w jego głowie rozbrzmiewało to imię.

Hayley. Szum morza. Hayley.

•••

Od rana padał rzęsisty deszcz. Kieron mieszkał zaledwie pięć minut od collegu, więc założył jedynie cienką wiatrówkę na bluzę i wyszedł z domu. Zbliżał się do wejścia na kampus, gdy dostrzegł Rossa siedzącego nu murku. Nie widział Kierona, patrzył gdzieś przed siebie, obracając w dłoni nieodpalonego papierosa. Kieron mógł przejść niezuważenie, do rozpoczęcia zajęć zostało nie wiele czasu, ale coś mu podpowiadało, żeby podejść.

– Cześć. Wybierasz się na zajęcia? – spytał i w tym samym momencie dostrzegł zabandażowaną dłoń Rossa.

– Cześć. – Podniósł głowę, po czym schował papierosa do kieszeni dżinsowej kurtki. – Idę. Chyba. Zastanawiam się tylko, co powiedzieć trenerowi.

– Chodzi o twoją ręke? Co się stało?

Ross wyglądał na zmęczonego. A może to deszcz potęgował wszystko, co widział Kieron. Świat wyglądał naprawdę szaro i smutno. Dookoło roiło się od czarnych parasoli. Orzechowe włosy Rossa były juz zupełnie mokre. Powinni wejść do budynku.

– Chcesz znać prawdziwą wersję, czy te którą wcisnąłem mamie i za chwilę przedstawię trenerowi? – spytał, podnosząc się powoli.

– Prawdziwą – odpowiedział, gdy przeszli przez bramę.

– Wybiłem szybę w jakiejś budce na promenadzie. W sobotę. Później musieli mi ją zszyć w szpitalu.

Kieron nie powiedział nic. Myślał nad tym, że gdyby za nim poszedł, uspokoił by go i nic by się nie stało. A tak, Ross musiał się szykować na kolejne starcie z trenerem. Nie grał w pierwszym składzie, ale spodziewał się, że trener będzie chciał go wyrzucić. To człowiek z zasadami i jakiekolwiek kłamstwo szykował dla niego Ross, pewnie nie uwierzy. No chyba, że to jego dobry dzień.

– Myślisz, że mam przerąbane? – Ross przetarł dłonią po mokrych włosach i odwiesił kurtkę w szatni.

– Myślę, że to dobry moment, żeby powiedzieć ci, abyś dał sobie spokój z Laylą. Pakujesz się w coraz większe kłopoty, Ross.

Kieron widział, jak zaciska szczękę. Dobrze o tym wiedział, ale wciąż się łudził. Może nie byli sobie zbyt bliscy, ale ktoś musiał mu to wreszcie wyperswadować z głowy. A zwłaszcza Laylę. Jeśli chciał pomyślnie ukończyć college, musiał wziąć się w garść. O ile chciał, ale skoro szedł teraz z Kieronem na zajęcia, to chyba oznaczało, że zależało mu na szkole. Mógł jeszcze wszystko zmienić. Na to nie było za poźno. Nigdy.

– Możesz jeszcze wszystko zmienić. Na to nigdy nie jest za późno, Ross – powiedział to na głos.

Chłopak rzucił mu wdzięczne spojrzenie, a po szkole rozdzwonił się dzwonek. W ostatnim czasie działo się zbyt wiele rzeczy, nad którymi Kieron nie miał kontroli, ale wierzył, że słowa mają wielką moc. Wiedział, że może jakoś pomóc. Miał ten dar, że jego rady zawsze działały, a Ross zdawał się szukać pomocy właśnie u niego. Nie zamierzał udawać, że jest mu obojętny. Lubił być fair play, lubił działać na korzyść całej drużyny, nie tylko swoją i takie same zasady wyznawał w życiu.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz