56. Lillianne Mays

100 26 2
                                    

    Były gwiazdy. Było niebo. Morze. Ale nie było Rossa. To tkwiło w niej jak bolesna drzazga. To wszystko, co zrobił i czego nie zrobił. To jak bardzo się tym wszystkim przejmowała. Chciała wrócić już do domu, ale wciąż miała czerwone od płaczu oczy i postanowiła poczekać jeszcze chwilę, mając tę pewność, że gdy wróci, matka będzie już w łóżku i nie zauważy jej nastroju.

    I nagle go zobaczyła. Szedł w jej kierunku. Miał coś w pozie swojego ciała, co sprawiło, że zaczęła się o niego martwić, ale tylko przez moment. Layla ich dzieliła. Zawsze będzie ich dzielić. Lillianne nigdy nie poczuje się lepsza. I może nie chciałaby się tak czuć, gdyby nie dzisiejsza rozmowa.

    – Lillianne, przepraszam – powiedział już z daleka. Jego głos brzmiał tak rozpaczliwie, tak bezsilnie jakby chciał to wykrzyczeć, lecz nie mógł. – Powinienem był się odezwać, ale Bóg mi świadkiem, że nie było na to dobrego momentu.

    – I Layla – wtrąciła, odsuwając się, gdy Ross usiadł obok i próbował pocałować ją w policzek. Wiele ją to kosztowało. Przez moment widziała siebie w jego objęciach. Widziała, jak wszystko układa się dobrze. – I Layla ci świadkiem.

    Ross zmarszczył brwi. Lillianne odwróciła wzrok.

    – Chciałem tylko wytłumaczyć ci swoje milczenie. Mój ojciec był dzisiaj u nas. Już wychodziłem, kiedy go zobaczyłem. Nie powinienem był zostawiać mamy samej z tym wszystkim. Nie mogłem.

    – To bardzo dobroduszne z twojej strony, Ross. Nie musisz mi jednak niczego tłumaczyć. Wszystko wiem. Rozmawiałam z Laylą.

    Krótka chwila sprawiła, że Lillianne prawie przestała oddychać. Jego zagubiony wzrok mieszał się z rozczarowaniem i złością. Jego oczy nie błyszczały w ciemności, nagle stały się opuszczone. Pusty wzrok skierował w morze.

    – Jak?

    – Poszłam do ciebie. Czekałam na ciebie zbyt długo. Myślałam, że coś się stało. Zatrzymała mnie tuż przed twoim domem i powiedziała o wszystkim.

    – O wszystkim, czyli o czym? – spytał niepewnie, lecz z nutą złości, jakby obawiał się, że jego przyjaciółka z czasów dzieciństwa jednak byłaby skłonna namieszać w jego życiu, mimo że już jej tam nie było. Mimo że sama z niego zrezygnowała. Mimo że właściwie już namieszała.

    – O tym, że rozmawialiście, zanim pojawił się twój tata. Zamierzałeś mi o tym powiedzieć? O waszej rozmowie?

    –  Nie wiem. Nie. Była nieistotna.

    – Dlatego sam postanowiłeś ją zacząć? – spytała, wciąż na niego nie patrząc.

    – Nie zacząłem jej – odparł kwaśno. – Posłuchaj, Lillianne. Nie mam do cholery pojęcia, o czym rozmawiałyście i nawet mnie to nie obchodzi. Przed chwilą całe moje życie zaczęło się układać w jedną całość, ale zanim tak się stało, upadło z hukiem na podłogę. Mój ojciec zostawił nas siedem lat temu, pojawił się i wyznał rzeczy, które wiercą mi teraz dziurę w głowie. Jeśli uważasz, że to co powiedziała, ci Layla jest ważne, to sam nie wiem. Powinnaś zaufać mnie.

    – Jest ważne, Ross – wyznała płaczliwie. Znów zobaczyła tego Rossa z początku ich znajomości. Niepewnego, chłodnego. Tego, który mógł ją skrzywdzić. – Czuję się potwornie. Rozumiem, że pojawienie się twojego ojca jest dla ciebie ciężkie. Wypadło dzisiaj i nie miałeś na to wpływu. Mogę zrozumieć, że nie miałeś czasu napisać. Ale nie rozumiem, czemu próbujesz zamieść swoją rozmowę z Laylą pod dywan.

    – Bo jej do cholery nie było, Lillianne. To było zaledwie parę słów. Jeśli uważasz, że mogłem się jej z czegokolwiek zwierzać, to jesteś w błędzie. Jest ostatnią osobą, której powiem, że jestem szczęśliwy. I znasz mnie, nie pokazuje tego całemu światu. Mój świat jest maleńki dla ludzi z zewnątrz, ale dla bliskich ogromny. Nie obchodzą mnie ludzie, którzy mają mnie w dupie. Nie obchodzi mnie co myślą. Dlaczego ty masz z tym taki problem, co? – nachylił się ku niej, ale znowu zrobiła unik.

    Wciąż nie potrafiła tego zrozumieć. Nie chciała ponieść się emocjom. Potrzebowała lekkości na sercu. Zapewnienia, że jest dobrze.

    – Nie mam z tym problemu. Nie cierpię tylko, kiedy ktoś ze mną pogrywa.

    – Że niby ja? – podniósł się gwałtownie. – Chryste, Lillianne, jestem z tobą szczery jak z nikim do tej pory.

    – A ja chcę czuć, że mogę ci ufać. Teraz mam wrażenie, że zamiast wyjmować te wszystkie drzazgi, to je rozdrapujesz.

    – Świetnie! – kopnął piasek, ale to nie pomogło. W niczym. – Jeśli ty tego nie czujesz, to ja już nie wiem, co mam zrobić, żeby ci to udowodnić. Ściągnąłbym gwiazdę z nieba, ale wydaje mi się, że dla ciebie to nie będzie wystarczające. Zawaliłem, bo powinienem był się odezwać. Przeprosiłem i wyjaśniłem. Nie mam już więcej nic do powiedzenia, ale sądziłem, że to zrozumiesz. Przypadek albo pech sprawił, że ją spotkałaś, a ona sprzedała ci jakąś fałszywą wersję naszego spotkania. Wydaje mi się, że Max ją rzucił, a ona dzisiaj chciała mojej litości. Nie dostała jej. Uwierzyłaś jej, nie mnie. Przykro mi, ale ja mam dość na dzisiaj. Naprawdę mi przykro. Jestem w dodatku strasznie wkurwiony. Mam mętlik w głowie, więc najlepiej będzie jeśli na tym dzisiaj skończymy. Może musimy ochłonąć.

    – Dzisiaj, czy jutro, to nie ma znaczenia – odparła łamiącym się głosem, podnosząc z ziemi. – Wydaje mi się, że powinniśmy skończyć na tym wszystko. Chcieliśmy chyba siebie nawzajem naprawiać, ale jesteśmy zbyt zepsuci.

    Ross westchnął bezradnie, patrząc na Lillianne z żalem. Przytaknął powolnym ruchem głowy, zaciskając szczękę.

    – Ty nie jesteś zepsuta. Zaufaj mi – oznajmił drżącym głosem.

– Chyba nie potrafię, Ross. To dla mnie za dużo – powiedziała drżącym głosem.

– Jak uważasz. Chciałem dobrze.

    Lillianne nagle poczuła, jak jej nogi zamieniają się w dwa słupki waty. Patrzyła, jak Ross znika w ciemności. Nie czuła tego i nie mogła na to nic poradzić. Wydawało jej się, że po wzburzonym początku ich znajomości, wszystko nabierało spokojnego tempa, ale dzisiaj zrozumiała, że to była cisza przed burzą.

    Albo wcale nie. Może przez własny egoizm zatraciła zdrowy rozsądek. Może powinna była usiąść i go wysłuchać. W ogóle nie wzięła pod uwagę, tego co czuł po spotkaniu z ojcem. Widziała to w jego oczach i wszystko zignorowała. Wszystko zniszczyła. Layla naprawdę mogła ją okłamać, a ona nawet o tym nie pomyślała. Nie chciała wojny z Rossem. Nie chciała jej z nikim, ale Layla obudziła w niej tę skrytą próżność. Zaczęła myśleć tylko o tym, jak oddać komuś swoje upokorzenie zamiast po prostu otrzepać się z niego i iść z dumnie uniesioną głową. Nie musiała tak potraktować Rossa.

    Tak jakby z nim zerwała. I dopiero teraz to do niej doszło. Poczuła metaliczny smak przerażenia w ustach. Znowu zachciało się jej płakać. Poczuła zagrożenie. Znowu poczuła, że może zostać zraniona i na ślepo się przed tym broniła, a tymczasem to ona była jedyną, która wymierzała ciosy. Samej sobie także.

    Została z tym sama. I może właśnie o to chodziło Layli. I to właśnie jej uwierzyła. Ross tylko podejrzewał, że jej związek z Maxem został zakończony. Lillianne sądziła, że Layla powiedziała jej prawdę. Była dla niej wygodniejsza. Dlaczego niby miałaby ją okłamywać? A potem doradzać? Znała Rossa dłużej, ale to wcale nie znaczyło, że wiedziała o nim więcej. Dała się złapać w pułapkę, ale było już za późno.

    Za późno. Ross odszedł.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz