8.Ross Anderson

147 31 4
                                    

Bał się. Nie zamierzał się przyznać, ale bał się. Bolało i piekło, ale nie mógł się do tego przyznać. Wystarczająco ostatnio powiedział zupełnie obcym osobom. Za dużo. Ross Anderson nie był typem człowieka, który mówił o swoich uczuciach, a jednak coś sprawiło, że tym dwoje powiedział więcej niż najbliższym ludziom przez osiemnaście lat swojego życia. I choć Kieron nie był tak do końca mu obcy, to ta blondynka tak. Nawet nie wiedział, jak ma na imię. Z kolei ona wiedziała nawet o Layli, pomijając już fakt, że wiedziała kim jest. Nie uważał się za sławną osobę.

Kiedy lekarz zakomunikował, że to koniec, przypomniał sobie. Widział ją ostatnio koło college'u, gdy wchodziła razem ze swoją koleżanką do autobusu. Pomyślał wtedy, że Layla też by mogła taka być. Bezimienna.

Layla. Jego wszystko. Nie sądził, że ten wybryk na jego domówce przerodzi się w coś poważnego. A tymczasem dzisiaj okazało się, że są parą. Siedział obok Jareda i Lewisa i właśnie otwierał pierwsze piwo tej nocy, kiedy ich zobaczył. Odszedł bez słowa, tak po prostu. Nie rozumiał, po co Max za nim pobiegł. Po co robił tę dramę. Nienawidził go. Jakby chciał pogrążyć Rossa. Jakby chciał, żeby każdy widział, że to on przyszedł z Laylą, że to on ją obejmował, a nie Ross. Nie ją. Nie wszystko.

Poczuł ulgę, gdy zobaczył blondynkę na korytarzu. Czekała na niego i to było miłe. Patrzyła chłodnym wzrokiem w miętową ścianę, a gdy go spostrzegła, wstała. Dopiero teraz zauważył, że jej makijaż był rozmazany. Wyglądała o wiele gorzej niż on. Jakby to jej szyli rękę, nie jemu. Musiała płakać. Nawet nie zastanawiał się, co robiła sama w oddali od wszystkich. Chciał zapytać, ale uprzedziła go:

– Czy te przeraźliwe krzyki dochodziły z twojej sali?

Roześmiał się. Potrafiła wciąż żartować. Zazdrościł jej tego. Wyglądała na siedem nieszczęść, a miała ochotę na żarty z takim dupkiem jak on. Komiczne, a jednocześnie urocze.

– Nikt nie krzyczał, prawda? – zmrużył oczy.

Tym razem to ona się roześmiała, nie odpowiadając.

– Zszyli mi rękę. Pierwszy raz w życiu. Bolało. Jak cholera.

– Zdecydowanie za dużo przeklinasz – usiadła znowu, a w jej ruchach można było dostrzec bezradność.

– Płakałaś? – zignorował jej uwagę.

Musiał o to zapytać. Pewnie już nigdy więcej nie będzie z nią rozmawiał, ale musiał.

Wzruszyła ramionami, wpatrując się w swoje stopy, którymi machała w powietrzu.

– Wyglądam tragicznie, co?

– Jak klaun, ale z twoim poczuciem humoru wszystko pasuje.

– Hej – szturchnęła go w ramię, gdy usiadł na plastikowym krześle obok. Zasyczał udawanie z bólu, bo szturchnęła go w zdrową rękę. – Moja misja się skończyła. Muszę wracać do domu.

W milczeniu wstali, udając się do wyjścia. Nie chciał jeszcze wracać do domu. Nie chciał także, by dziewczyna szła już do domu. Chyba potrzebował czyjegoś towarzytwa. Chyba nawet była idealną osobą.

– Obiecałaś, że powiesz mi, jak masz na imię?

– A przyda Ci się ono do czegoś? – uśmiechnęła się nostalgicznie. Dostrzegł, że myślami była gdzieś indziej.

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz