Wyście na imprezę z Hayley nagle wydało się Lillianne bezsensownym pomysłem. Tylko że już tam była. Już stały na plaży i patrzyły jak Joseph stroi gitarę, a kilku chłopaków rozpala ognisko. Rozejrzała się dookoła, ale nie było śladu ani Kierona, ani jego kumpli. Rossa też nie, a wiedziała, że Hayley przyszła tutaj nie tylko dla śpiewu Josepha, ale także dla Kierona. Głównie dla niego. Chciała ją prosić, by gdy zjawi się kapitan szkolnej drużyny, nie zostawiała jej samej, ale to byłoby egoistyczne. Jeśli Kieron pojawi się obok Hayley, najzwyczajniej w świecie zostawi ich samych i wymsknie się do do domu. Nie miała ochoty włóczyć się wśród ludzi, którzy dzisiaj wydawali się jej wyjątkowo obcy.
Po jakiejś godzinie okazało się, że to wcale nie taka mała impreza. Było na niej sporo osób z college'u, z wszystkich roczników. Może niezbyt wiele osób z ostatnich, mimo że byli już po egzaminach. Czerwiec przywitał ich stresem i słoneczną, wręcz upalną pogodą. Gdzieś w tle mignęła jej Amber z Jamesem.
Nie musiała być wróżką, żeby w końcu przewidzieć, że gdy będą tak siedzieć w jednym miejscu i słuchać Josepha, w końcu Kieron ich zauważy. Poczuła ulgę, bo z jednej strony chciała już iść do domu, ale też niepewność. Samotność ją przytłaczała chyba bardziej niż ci wszyscy ludzie.
Blondyn usiadł obok nich z puszką coli. Przez chwilę rozmawiali razem, o egzaminach, o planach na wakacje, a potem Lillianne się wyłączyła. Z rozmarzonym uśmiechem przysłuchiwała się ich rozmowie na temat tańca i balu ostatniego rocznika. Ross nawet jej nie zaprosił, może to i lepiej. Nie zdążyli się w tym wszystkim poukładać, ale wciąż było jej przykro. Przypomniała sobie, jak się poznali. Ich wizytę w szpitalu i niechęć do siebie. Przedrzeźnianie się i potyczki słowne. Tęskniła. Wciąż za nim tęskniła.
– Idę do toalety. Przynieść ci piwo, Hayley? – spytała, ale dziewczyna odmówiła. Jeszcze nie skończyła tego, które ze sobą przyniosły i chyba nie zamierzała.
A Lillianne miała ochotę się nieco upić. Kiedy wstała, Joseph i jego dziewczyna zaczęli śpiewać Rush – Lewisa Capaldi. Tym bardziej nie mogła tego słuchać. Męczyła ten kawałek ostatniej nocy. Przez moment naprawdę chciała, by okazało się że Ross jest tak samo samotny jak ona; że wcale nie jest mu w tym lepiej. I napewno tak było. Nie miała pojęcia co z jego ojcem, ale to chyba nie mogło się zbyt łatwo ułożyć.
Ciężkim krokiem ruszyła w stronę domku letniskowego. Wciąż nie miala pojęcia, do kogo należał. Najpierw skorzystała z toalety, a potem weszła do małej kuchni. Czerwone plastikowe kubki stały na blacie, a obok beczułka z piwem. Nalała go do pełna, tak że musiała upić spory łyk, by nie rozlało się po drodze. Wydawało się jej, że jest tu zupełnie sama, ale kiedy się odwrociła, w kącie przy stole zobaczyła siedzącego Rossa. Patrzył na nią z obojetnością, a może nawet sarkazmem.
Podskoczyła speszona. Jak mogła go nie zauważyć? Piwo wylało się jej na rękaw kurtki dżinsowej i zrobiło plamę na białym trampku.
– Ross. Co tu robisz? – spytała mimo woli. Powinna była wyjść bez słowa, ale to też wydawało się jej głupie.
– Byłem tu pierwszy. Nie śledzę cię – wymamrotał, śmiejąc się cynicznie.
– Nie to miałam na myśli – odparła, przewracając oczami, lecz nie ruszyła się.
Patrzyła na Rossa bezwstydnie. Trzymał w dłoni czerwony kubek, ale sądząc po jego stanie, to nie było piwo. Wyczuła lekką woń whiskey i papierosów w powietrzu. Miał na sobie czarną bluzę z kapturem i spodenki w tym samym kolorze. Jego włosy były już za długie. Opadały mu chaotycznie na czoło. Twarz miał bladą, oczy podkrążone i bez uczuć. Zrobiło się jej go żal, ale to była jej wina. To ona go zostawiła, nie dając mu szansy. Nie wysłuchując go.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Teen Fiction" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...