15.Ross Anderson

140 33 5
                                    

    Ross obudził się wyjątkowo wcześnie. Słońce przedzierało się przez zasłony do jego pokoju i nie mógł tak po prostu przykryć się kołdrą i pójść spać dalej. To było tylko słońce, ale musiał ten dzień zacząć trochę lepiej niż w ostatnich tygodniach. Matka miała dziś wolne i wyszła z Emily i Danielem na miasto. Przygotowała mu wcześniej naleśniki, ale nie miał apetytu. Założył szarą koszulkę polo i spodenki dżinsowe. Wyszedł przed dom i odpalił papierosa.

    Jeszcze niedawno wydawało mu się, że żeby się od tego odciąć, musiałby uciec. Zmienić miasto, szkołę i otoczenie. A może nawet rzucić szkołę i zacząć pracować. Poradziłby sobie. Ale nie mógł jeszcze opuścić matki. Jeszczę parę lat. Kiedy zacznie pracować po skończeniu collegu, będzie jej pomagał. Z pieniędzy, które czasem zarabiał w warsztacie u brata matki nie wiele mógł odłożyć. Ale kiedyś odwdzięczy się matce za te lata tyrania dla ich dobra. Tak żeby mogła odetchnąć.  Wiedział, że ucieczka wcale nie jest konieczna. Wszytko tkwiło w jego głowie. Musiał tylko nad tym mocno popracować. To, że Layla mieszkała na tej samej ulicy nie musiało być żadnym problemem. Mógł zacząć traktować ją jak każdą inną osobę. Codziennie mijał ludzi z ich osiedla i czasem nawet ich nie zauważał. Czy nie mogło być tak samo z Laylą?

    O wilku mowa. Zobaczył ją już z daleka. Szła szybkim krokiem, nerwowo odgarniając włosy z prawej strony za ucho. Miała na sobie obcisłe szare dresy i krótką czarną bluzę z białym napisem na środku. Ewidentnie szła do niego, bo gdy go spostrzegła, uniosła dumnie głowę.

    – Nienawidzę cię Ross. Jesteś największym dupkiem na świecie! – wykrzyknęła, stając naprzeciwko z rękoma założonymi na biodra.

    – Jeśli przyszłaś tutaj tylko po to, żeby mi o tym powiedzieć, to daruj sobie. Wiem o tym doskonale – oznajmił najspokojniej jak mógł, wypuszczając dym z płuc i mrużąc oczy.

    Tak naprawdę czuł jak te słowa wbijają mu się w serce. Jakby ktoś rzucał nożami raz po raz. Pastwił się nad nim, nie dając nawet chwili na oddechu.

    – Przyszłam po to, żeby oznajmić ci, że jestem szczęśliwa z Maxem. Nie zepsujesz tego bójkami i awanturami. Odpuść sobie, Ross.

    Uniósł brwi cynicznie. Z jego ust wydobył się drwiący śmiech. Tak naprawdę nie miał z czego drwić. Większość tych bójek powstawała przez Maxa i jego uszczypliwości. Szczycił się tym, że zdobył Laylę; że zdobył miłość swojego najlepszego przyjaciela.

    – Okey, ale powiedz mi jedno, Layla. Szczerze, proszę. Tak na zakończenie wszytkiego – dodał, sam nie wiedząc jak konkretnie nazwać to, co miało zaraz skończyć się raz na zawsze, po czym zaciągnął się papierosem. – Po co zwlekałaś? Po co mówiłaś mi, że musisz przemyśleć co do mnie czujesz, że potrzebujesz czasu, skoro już wtedy umawiałaś się za moimi plecami z Maxem? Bo rozumiem, że już wtedy się spotykaliście. Nie staliście się chyba parą ot tak, dwa dni po tym, jak wyznałem ci miłość?

    – Och, Ross. Czepiasz się szczegółów – roześmiała się nerwowo.

    Nie zamierzała być szczera, ale Ross tak. Nawet jeśli to miało ją zaboleć. Już nie zamierzał być dla niej łaskawy. Ani trochę. Nie darzył jej aż taką nienawiścią, jak ona jego. Czuł jedynie ogromny żal. Smutek i ból, że najbliższe osoby okazały się zdrajcami.

    – Jesteś zbyt autodestruktywny, by ktokolwiek mógł się z tobą kiedyś związać, wiesz? – Spytała złośliwie, zmieniając temat. – A jeśli z kimś będziesz, współczuję tej nieszczęśnicy. Całe twoje życie to smutne pasmo i zawsze starałam się ciebie wspierać, ale wybacz. Dłużej nie dam rady. Nie mogę z tobą tkwić na dnie. Nie jestem taka.

    A jaka? Zadał sobie to pytanie w głowie. Zawsze myślał, że byli bardzo podobni i właśnie to sprawiało, że rozumieli się bez słów. Wydawało mu się, że łączyła ich ta mityczna niewidzialna nić porozumienia. Wszystko to okazało się być kłamstwem. Ta gorzka prawda była trudna do przełknięcia. Nawet teraz ciężko mu było w to uwierzyć.

    – Świetnie – odparł chłodno, gasząc papierosa na chodniku.

    Jej słowa były teraz niczym żrący płyn w jego przełyku. Noże wbijające się w serce to pikuś. Rozpadał się cały. Spalał się. Zanim jednak miał kolejny raz zmienić się w popiół, musiał ją poparzyć.

    – Wiesz co kiedyś Max mówił? O Tobie? – spojrzał na nią przeszywająco.

    – Nie chcę wiedzieć, Ross. To wszystko, co chciałam ci powiedzieć. Muszę już iść – oznajmiła, lecz mimo to nie odchodziła. Patrzyła w chodnik, czekając aż Ross zacznie mówić. Zawsze udawała twardzielkę. Była nie tyle gotowa przyjąć te wiadomości, ale ciekawiło ją, co mówili o niej inni.

    – Powiedział kiedyś, że gdyby mógł którejś dziewczynie płacić za seks, to byłabyś ty. Że tylko ty w całej szkole się do tego nadajesz. Spełniło się jego marzenie, ale nawet nie musi opróżniać portfela. Pogratuluj mu – dodał ze wstrętem. Może nie musiał tego mówić, ale do cholery, ile ciosów jeszcze miał przyjąć, nie broniąc się? Musiał kiedyś oddać.

    Layla milczała. Jej twarz stała się purpurowa. Przetrawiała każde słowo, patrząc żałośnie na Rossa.

    – To było wtedy, kiedy musiałem wciskać ci kit, że oberwał piłeczką do tenisa w łuk brwiowy. Tak naprawdę pobiliśmy się przez ciebie pierwszy raz. A może o ciebie. Wtedy jeszcze obchodziło mnie, co myślą o tobie inni. Sądziłem, że nie zasłużyłaś na takie słowa. Myliłem się, prawda?

    Layla zacisnęła wargi, kiwając głową z niedowierzaniem. Ross już skończył. Wstał przeciągle, traktując ją jak powietrze, po czym wszedł do domu, zostawiając ją bez słowa pożegnania. Chciała mu dokopać, chciała go zranić jeszcze raz. Widział to w jej oczach, gdy przyszła. Była tym typem dziewczyny, która nie odpuszczała. Jeśli ktoś jej podpadł, nie miała litości. Potrafiła mówić i robić naprawdę okropne rzeczy. Wtedy przymykał na to oko, może nawet to popierał. Ale karma wraca. Obronił się. W parszywy sposób, ale czuł, że kamień spadł mu z serca. A może na serce. Sam już nie wiedział. Może przestał czuć, stąd ta lekkość. Dziwne poczucie, że teraz może zacząć naprawiać swoje życie.

•••

Ross cały dzień przesiedział na podwórku, wgapiając się to w niebo, to w trawnik. Nie miał przy sobie telefonu, nie rozpoczynał konwersacji ani z matką, ani z rodzeństwem. Myślał o rozmowie z Laylą. Potem o wszystkich rozmowach z Kieronem i znowu o słowach Layli. Czasami wplatał w swoje myśli Lillianne, ale nie pasowała do nich. Zdawała się być zbyt niewinna i czysta na tle jego życia. Na tle Layli. Kieron także nie pasował, ale Kieron mógł mu tylko pomóc. Nie mógł skrzywdzić kapitana szkolnej drużyny, który zdawał się niezniszczalny, ale mógł skrzywdzić Lillianne. Obydwoje wtrącili się w jego życie, ale nie mógł pozwolić pozostać w nim obojgu.

Poza tym Lillianne chyba nie darzyła go sympatią. Nawet kiedy mu pomagała, robiła to z lekką uszczypliwością, a wczoraj nawet z wściekłością. To psuło ją w oczach innych. Nie powinna była się w to wplątywać, tak jak on nie powinien był wtrącać się w jej rozmowę z chłopakiem. Ta noc, kiedy zmusiła go do pojechania do szpitala, wydawała się być irracjonalna. Jak świadomy sen. Przyjemny sen, do którego wraca się za często, bo w porównaniu z paskudną rzeczywistością jest czymś, co koi duszę. Pamiętał wszystko dokładnie. Zbyt dokładnie.

– Ross, kolacja gotowa – usłyszał głos matki, stojącej w drzwiach konserwatorium z drewnianą łyżką w ręce. – Zjedz coś na litość boską. I chodź do domu. Siedzisz i marzniesz.

Słońce już dawno zaszło i faktycznie zrobiło się chłodno. Nos Rossa przybrał czerwony kolor, a na rękach pojawiła się gęsia skórka, ale to mu pomagało. Skupiał się na zimnie, nie myśląc aż tyle o pożarze wewnątrz. Czuł, że będzie palił się jeszcze przez długi czas. Nim uczucia zmienią się w popiół, jeszcze będzie musiał poczekać. Jesccze kilka nieprzespanych nocy. Kilkadziesiąt wypalonych papierosów i wypitych piw. Jeszcze trochę...

Nie ma planety BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz