Lillianne przyszła do szkoły wcześniej. Porządkowała książki w swojej szafce, choć nie miało to najmniejszego sensu. Zawsze panował tam porządek. Nie była pedantką, ale jeśli chodziło o układanie książek, robiła to z pewną perfekcją. Jakby grała na pianinie. Zresztą, zauważyła już za pierwszym razem, gdy odwiedziła ją Hayley, jak z nieukrywanym zainteresowaniem przeglądała jej biblioteczkę. Nie interesowały ją tytuły, lecz to, w jaki sposób książki były do siebie dobrane okładkami, kolorami i kształtami.
Tuż przed wyjściem z domu, Hayley napisała jej wiadomość, że zaspała i spóźni się na autobus, więc Lillianne chętnie przyjęła propozycję ojca, że ten podrzuci ją pod szkołę. Miała wrażenie, że po ostatnim nocowaniu u Hayley, był nieco zachowawczy. Co prawda, łyknęli jej kłamstewko, a jednak musiała się im zapalić lampka ostrzegawcza. Kiedy jeszcze była z Jasperem, być może uważali że nie mieli powodów do zmartwień, jeśli ich córka wracała późno do domu, ale nigdy nie pozwolili na to, by Jasper spędził noc u Lillianne. Teraz, gdy już nie byli razem, ojciec stał się nadopiekuńczy.
Lillianne czuła dziwne napięcie. Jej żołądek od rana wykonywał salta i nie uważała, by miało to coś wspólnego ze zdenerwowaniem. Choć może trochę.
Wczorajszy wieczór spędziła na FaceTime'ie, rozmawiając z Rossem. Mimo że w pokoju obydwojga panował półmrok, dokładnie pamiętała każdy jego uśmiech, spojrzenie i sposób w jaki mrużył oczy, gdy mówiła mu coś miłego. Z jednej strony cieszyła się faktem, że wreszcie znaleźli tę nić porozumienia i wszytsko sobie wyjaśnili, ale z drugiej... nie wiedziała, czym jest to wszystko. Nie miała pojęcia, jak zachowa się dzisiaj, gdy spotkają się na szkolnym korytarzu. Za każdym razem, gdy tłamsił swój dobry nastrój, patrząc na nią, czuła się bezużyteczna. Może to było specyficzne dla największego dupka w szkole, ale chyba sam nie chciał nim być.
Postanowiła zakończyć tę dziwną grę z książkami w roli głównej. Pierwsze zajęcia odbywały się w budynku C, więc jeśli uda się tam powolnym krokiem, znajdzie się tam na tyle wystarczająco, by jeszcze przejrzeć materiał sprzed weekendu. Nawet nie zdążyła zamknąć drzwiczek od szafki, gdy na niemal pustym korytarzu, dostrzegła kątem oka jego sylwetkę.
Zatrzasneła szafkę i odwróciła się w jego kierunku.Uśmiechał się niepewnie, idąc z nonszalancko zarzuconym plecakiem na jedno ramię. Jeśli to ona wytworzyła tę otoczkę szczęścia wokół niego, mogła być z siebie dumna. Miał na sobie T-shirt w kolorze zgnitej zieleni i czarne spodenki. Jego włosy ułożone idealnie na chaotycznego irokeza, ale Lillianne była pewna, że Ross nie brał w tym udziału. Bałagan na jego głowie był jedynym jaki powinien zatrzymać. Blondynka zacisnęła w dłoni pasek od torebki, czując jak spojrzenia wszystkich osób w pobliżu zatrzymują się właśnie na niej. Na nich.
– Cześć – Ross przywitał się ochrypniętym głosem jakby to było dzisiaj jego pierwsze słowo. – Dobrze cię widzieć.
Lillianne poczuła się jakby ktoś wrzucił jej serce do kabiny antygrawitacyjnej. Nie miała nad nim kontroli, a to było przyjemne. Jeśli czegoś zdążyła się dowiedzieć o Rossie, to tego, że nie jest osobą, która wita innych utartymi regułkami, a więc te trzy słowa brzmiały jak najbardziej szczerze. Były bukietem świeżych kwiatów.
– Cześć, Ross – odpowiedziała drżącym głosem, gdy ich opuszki palców zetknęły się. Zastanawiała się, czy czuł to samo. Jakby ich każdy dotyk powodował spięcie w ich ciele. – Jak twoja mama?
– Jest już w domu. Lekarze stwierdzili, że to silna anemia. Zadbam, żeby szybko się z tego wyleczyła. – Uśmiechnął się, unosząc nienzacznie lewy kącik ust. – Emily nie może przestać o tobie opowiadać mamie. Chyba stałaś się jej bohaterką.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Novela Juvenil" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...