Lilianne Mays siedziała w bibliotece przy oknie, patrząc jak kapitan szkolnej drużyny piłki nożnej robi szóste okrążenie na szkolnym boisku. Słońce prażyło ją przez szybę, ale chciała się nim nacieszyć, zanim zajdzie. Pogoda jeszcze wczoraj była niczym w styczniu, a jednak czuć było już, jak natura budzi się do życia. Lillianne uwielbiała słońce i uważała, że urodziła się w złym miejscu. Deszczowa Anglia przegrywała ze słoneczną Hiszpanią, a nawet z Polską.
Matka Lilianne była Polką, a ojciec rodowitym Anglikiem. Polska była jej jednak zbyt obca. Rzadko odwiedzały babkę i siostrę matki, z którą była skłócona. Wiedziała, że kiedyś prawdopodobnie wyjedzie z Anglii, ale najpierw chciała tutaj skończyć naukę na uniwersytecie. Choć ostatnio zaczęła myśleć o studiach w innym kraju. Tyle, że złamała by tą decyzją serca rodziców. Była ich jedyną córką. Kochali ją nad życie i może to tak bardzo powstrzymywało ją przed myśleniem o swojej przyszłości. O ucieczce. Oprócz warunków pogodowych nie miała zbyt mocnych argumentów.
Chciała dzisiaj dołączyć do ekipy gazetki szkolnej, ale widocznie pomyliła dni, bo żadnej z prowadząch nie zastała w ich redakcji. Miała nadzieję, że nie będą miały nic przeciwko dołączeniu w połowie symestru. Wiedziała, że dziewczyny wkładają o wiele więcej pracy w to co robią niż większości osobom się wydaje. Poza tym, słyszała od nauczycielki literatury obcej, że często ich spotkania przedłużają się ze względu na ciekawe dyskusje. Zawsze chciała należeć do jakiejś małej, zamkniętej grupki szkolnej. Ostatnio nie dogadywała się ze swoją przyjaciółką Alice, w dodatku ta zmieniła profil nauczania na fotografię, przez co większość czasu w szkole spędzała sama. Uczęszczała na profil języków obcych i kompletnie nie rozumiała zmiany przyjaciółki. Nawet nie interesowała się wcześniej fotografią. Nie pozostało jej nic innego, jak ją wspierać, ale czuła, że znacznie się oddaliły.
Większość dziewczyn z EchoSchool uczęszczało na profil języka angielskiego, ale miała nadzieję, że nie będzie w tym problemu, by dołączyć kogoś z języków obcych. W dodatku w przyszły piątek zaczynała się dwutygodniowa przerwa świąteczna i obawiała się, że nie zdąży nawet zapytać, zanim szkoła zmieni się w cichy, opuszczony budynek.
Potrzebowała tego. Potrzebowała ludzi wokół siebie. Nowych, dobrych ludzi.
Ci, którymi otaczała się ostatnio, stali się dla niej zbyt toksyczni. Alice zupełnie odstawiła ją na dalszy plan, a jej chłopak Jasper, choć w zasadzie nie wiedziała, czy może go tak jeszcze nazywać, stał się zupełnie kimś innym. W tym roku zaczął uczyć się na uniwersytecie. Studiował muzykę i założył nawet kolejny zespół rockowy. Przez to w ogóle się nie widywali. Ich ostatnie spotkanie skończyło się kłótnią i nieprzespaną nocą. Czuła, że nie jest z nią szczery. I chociaż był starszy tylko dwa lata, to traktował ją, jak nic nie rozumiejącą gówniarę. Chciała, żeby rozwijał swoje pasje. Nie miała nic przeciwko temu, ale to nie oznaczało, że musiał odsuwać Lillianne na dalszy plan. W ciągu ostatnich dwóch tygodni widzieli się tylko raz.
Miała wrażenie, że to ich koniec. Żadne z nich nie powiedziało tego jednak głośno, a ona postanowiła dać temu szansę. I trochę czasu.
Nie widziała sensu w dalszym tkwieniu w bibliotece. Dochodziło w pół do piątej i już dawno powinna być w domu. Dosunęła po cichu krzesło do stolika, kiedy ją zauważyła. Nie miała pojęcia, jak ma na imię, ale wiedziała, że jest zastępczynią Amber. Odkładała książkę na półkę z takim wyczuciem, że Lilianne nie mogła się nie uśmiechnąć. Miała na sobię jasne dżinsowe spodnie i zwykły czarny t-shirt opinający jej szczupłą sylwetkę. Naturalne blond włosy lekko sięgały za ramiona.
– Hej – szepnęła, mimo że w bibliotece nie było nikogo więcej oprócz ich dwóch i pani Holmes. – Jesteś z gazetki szkolnej, prawda?
– Cześć. Zgadza się – odparła cicho, przyglądając się uważnie Lillianne swoimi dużymi zielonymi oczyma. Była znacznie niższa, ale urocza w swojej drobności.
– Nie szukacie może nowych osób do ekipy? – spytała, ale na twarzy dziewczyny nie pojawiły się żadne emocje. Lillianne nie miała pojęcia, czy to dobry znak, mimo to postanowiła zaryzykować. – Słyszałam o was wiele dobrego i bardzo chciałabym dołączyć. Czy to wymaga jakiegoś przesłuchania albo sprawdzenia moich umiejętności?
– Nie, skądże – roześmiała się wreszcie, a Lilliane dopiero teraz dostrzegła, że jej nos zdobiły piegi. – W zasadzie mamy pełny skład, ale myślę, że Amber także nie będzie miała nic przeciwko. Zresztą dziewczyny z ostatniego roku ostatnio trochę odpuściły spotkania, bo przygotowują się do egzaminu, więc tym bardziej przyda nam się pomoc.
– Naprawdę? – krzyknęła z niedowierzaniem, zatykając usta dłonią. Jej radość była nie do powstrzymania. – Super. Kiedy mogę przyjść na pierwsze spotkanie?
– Spotykamy się dwa razy w tygodniu po lekcjach. W środy i piątki. Nasza redakcja znajduje się na drugim piętrze w budynku C – oznajmiła, kierując się do wyjścia.
– Wiem. Byłam tam dzisiaj, bo obiło mi się o uszy, że działacie w poniedziałki.
– Nie – poprawiła ramiączko skórzanej torebki w kolorze karmelu. – Na jakim jesteś profilu?
– Języki nowoczesne. Dokładniej to hiszpański.
– O, to świetnie. Właściwie myślałyśmy, by niektóre teksty pisać w innym języku, albo z tłumaczeniem. Chyba spadłaś nam z nieba. I przepraszam, ale nie wiem, jak masz na imię?
– Jestem Lilliane – podała jej dłoń, wyraźnie podekscytowana. Dotychczas widywała tę dziewczynę z Amber, ale wydawała się być wiecznie pochmurna, a może nawet smutna. Okazało się, że jest całkiem sympatyczna i pełna ciepła.
– Hayley. Miło mi – uśmiechnęła się. – Jutro porozmawiam z Amber, ale nie powinno być probelmu. Środa po zajęciach, pamiętaj. Wybacz, ale muszę już wracać do domu, za sześć minut odjeżdża mój autobus – dodała, spogladając na wielki zegar nad biurkiem bibliotekarki.
– Jedziesz w stronę wybrzeża dwudziestką? To super, ja też – dodała, gdy Hayley przytaknęła.
I cóż. Dzień ten nie okazał się tak straszny, jak się zapowiadał. Zakończył się miłym akcentem. Prawdopodobnie Hayley nie miała pojęcia, jak bardzo poprawiła nastrój Lilliane, ale z wzajemnością. Przez dwa lata mijały się na korytarzu, nawet nie wiedząc, że mieszkają w tej samej częsci miasta i wracają do domu tym samym autobusem.
CZYTASZ
Nie ma planety B
Teen Fiction" - Muszę cię zasmucić, ale jest tylko jedna planeta, na której żyją tacy sami ludzie. Może z wyglądu się różnimy, ale wewnątrz każdy jest taki sam. Ani lepszy, ani gorszy, ani mniej czy bardziej wyjątkowy. Nie ma planety B. - A jeśli jest? J...