Voldemort siedział na swoim kamiennym tronie. W myślach wyklinał wszystko; niekompetencję swoich wyznawców, którzy nie potrafią złapać jednego głupiego chłopaka, dyrektora, który nie wie kiedy powinien umrzeć oraz nastolatka, w którego żyłach najpewniej płynie mikstura szczęścia. Gniew zalewał go ilekroć przypominał sobie ile jego planów zostało spartaczonych przez wyżej wymienione elementy.
Czarny Pan potarł w irytacji grzbiet nosa, albo raczej miejsce gdzie powinien on się znajdować. Kolejna pozycja na liście niepowodzeń. Ale czego miał się spodziewać jeśli do pomocy przy rutuale wybrał człowieka, albo stworzenie, ponieważ Glizdogon nie zasługuje na miano ludzkiego, które boi się własnego cienia. Kolejnym był Barty, jak wolał być nazywany jego kolejny wyznawca, który spędził lata w Azkabanie, a później pod klątwą kontroli umysłu swojego ojca. Ktoś taki nie mógł być do końca kompetentny. Zwłaszcza gdy przez większość czasu grał rolę szalonego aurora.
Przynajmniej misja uwolnienia ludzi z Azkabanu poszła akceptowalnie. Najwierniejsi wyznawcy zostali uwolnieni, a Ministerstwo Magii przez długi czas powstrzymywało się od ogłoszenia, że Lord Voldemort zmartwychwstał. Była to idealna sytuacja, do działań.
A jego słudzy znów zawiedli. Mieli złapać zdesperowanego chłopca, który chciał ratować swojego ojca chrzestnego. Przepowiednia miała być miłym dodatkiem. Zamiast tego tożsamość bardziej wpływowych śmierciożerców została odkryta, a do akcji wkroczył Zakon Feniksa. To wszystko doprowadziło do zniszczenia przepowiedni, aresztowań i walki z Dumbledorem. Społeczeństwo się dowiedziało o jego powrocie.Najgorsza jednak była walka z dzieciakiem. Jego opentanie było… problematyczne. Połączenie miedzy nimi nie dało się wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Wspólne sny, przesyłanie emocji, czy odczuwanie wzajemnie swojej obecności, nie miały żadnego usprawiedliwienia nawet jeśli chłopak przeżył klątwę zabijającą. A gdy Lord znalazł się w jego głowie było to aż niepokojąco znajome. Mimo, że nigdy wcześniej nie był w tym umyśle mógłby poruszać się po nim z zamkniętymi oczami. To tak jakby była miedzy nimi jakaś wspólna część.
Dalsze przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Osoba, która wpadła, bo inaczej się tego nazwać nie dało, przez drzwi szybko uklękła przed swoim panem. A ponieważ ten był w niezbyt dobrym nastroju, postanowił, że wysłucha głupca który przerwał mu rozmyślania, a następnie zdecyduje czy zasługuje bardziej na zabiegi Belatrix czy pobyt w lochach, najlepiej dożywotni.
- Mój panie, przepraszam za najście.
Ach, czyli Lucjusz Malfoy zaszczycił Lorda swoją obecnością. Czyli decyzja zapadła. Przynajmniej będzie miał okazję pogodzić się ze swoją szwagierką, którą niezbyt toleruje. Będą mieli na to dużo czasu.
- Mów. - Ponaglił go Czarny Pan.
- Panie… mamy Pottera.
I teraz choć Voldemort zawsze szczycił się swoją inteligencją nie potrafił przyjąć do siebie tego stwierdzenia. Jego bezużyteczni zwolennicy zrobili coś dobrze? Może chłopakowi skończyła się dobra passa? To było… niespodziewane. Na wężopodobnej twarzy pojawił się okrutny uśmiech.
- Lucjuszu, pochwal się, kto zdołał przyprowadzić nam naszego małego zbawiciela. - Zapytał Czarny Pan szczerze zaciekawiony.
- T-to był mój syn panie.
Lord wstał z tronu i podszedł do klęczącego śmierciożercy.
- Młody Dracon? Cóż jak widać twoja niekompetencja nie została odziedziczona. To bardzo dobry znak. Gdzie obecnie znajduje się nasz nowy nabytek.
Malfoy wdrygnął się gdy ręką jego pana sięgnęła do jego twarzy. Długi palec dość brutalnie zaznaczył czerwoną linię na policzku.
- W-w lochu, mój panie… razem z Belatri-trix.
CZYTASZ
Harry Potter i Wężowy Naszyjnik
FanfictionŚmierć Harry'ego Pottera niszczy całą nadzieję, ale czy warto wierzyć we wszystko co widzimy... [Info] Dostępna jest poprawiona wersja tego ff. Odsyłam do książki; W uścisku węża - Harry Potter