- Gdybyście widzieli minę Dumbledore'a – parsknął śmiechem Syriusz. – Nigdy nie widziałem go tak przerażonego! Mówiłem, żeby nikomu nie zdradzać, że tak szybko nauczyłeś się animagii!
Właśnie byli wszyscy razem w pubie Capone. Harry aktualnie półleżał, przytulony do Mistrzunia, który go obejmował. Silver opierał się o Juniora, Avis gadała gdzieś dalej z koleżankami. Remus i Syriusz siedzieli naprzeciwko nich.
- Weź, ja nic nie widziałem – mruknął Harry, popijając piwko. – Byłem tak zestresowany, że wywalą mnie z Hogwartu... Ktoś by mi kazał uklęknąć i pocałować podłogę, to też bym to zrobił!
- Ale wszystko dobrze się skończyło – uśmiechnął się Black, który najwyraźniej chciałby, żeby wszyscy wiedzieli o sukcesie jego syna. – Czterdzieści siedem punktów i pierwsze miejsce!
- A nie mówiłem, że będziesz najlepszy? – poczochrał włosy podopiecznego Mistrzunio.
- Mistrzu! – usłyszeli jakiś zdyszany głos. – Przepraszamy za spóźnienie – podeszło dwóch gangsterów. – Ale ten przeklęty gnojek nie chciał wyjść z mieszkania. No, ale w końcu wyszedł i już nie żyje – uśmiechnęli się obaj.
- Świetnie – rzekł pradziadek Cienia. – Dobrze się spisaliście. Dostaniecie premię.
- Dziękujemy – skłonili się z szacunkiem. – O, nasz króliczek – wyszczerzył się brązowłosy i potarmosił, ze złośliwym uśmieszkiem, włosy Harry'ego, który wlepił w niego morderczy wzrok.
- Odczepiłbyś się w końcu! – warknął.
- Och, nie, króliś. Sławny morderca Cień, króliczkiem. To zbyt piękne, żeby zapomnieć.
- Może ktoś nam wytłumaczyć, o co chodzi? – zapytał Syriusz.
- NIE! – krzyknął Harry z przerażeniem, ale drugi gangster zasłonił mu usta.
- Ja z chęcią opowiem – podskoczył jak wariat brązowłosy, który, no cóż, wyglądał jak niezły cwaniak ze zwariowanymi pomysłami.
Wspomnienie:
- Myślę, że trzeba zaatakować od tej strony – rzekł poważnie Mistrzunio, który wyglądał dużo młodziej, niż teraz. Pokazywał coś na mapie, a naprzeciwko niego, siedziało dwóch chłopaków.
- Będzie trudno – mruknął brązowłosy.
- To jedna z ważniejszych akcji tego miesiąca – podrapał się po brodzie Mistrz. – Musicie się postarać.
- Dziadek? – zapytał mały, na oko czteroletni chłopiec z czarnymi, roztrzepanymi włoskami na głowie, grzywce, która wpadała w oczy i zielonych, zapłakanych oczkach. Chudziutki. W rączkach trzymał czarnego króliczka. Najwidoczniej była to jego ulubiona zabawka. Był ubrany w ciemną piżamkę, która kontrastowała z białą skórą i czerwonymi, najwidoczniej od gorączki, policzkami (na jednym miał szramę), a na dłoni odznaczał się bandaż. Przez założone papcie wyglądał, jakby miał trzy razy za duże, włochate stopy. Maluch opatulił się w bluzę tego samego koloru, co reszta rzeczy.
- Hey, króliczku, co się stało? – zapytał Mistrz, od razu zmieniając minę z poważnej, na łagodną. Rozłożył ręce, w które po chwili wpadł chłopczyk.
- Koszmar – zapłakał mały, przytulając się.
Gangster pogłaskał go po głowie.
- Nie płacz. To tylko głupi sen, nic ci nie grozi.
Dwóch chłopaków spojrzało na nich dziwnie.