XLV

1K 50 1
                                    

Nadchodzą święta i sylwester. Tata z Izabellą dzwonili do nas, że wrócą na dwa tygodnie, a od razu po nowym roku będą musieli wrócić do stanów. Rozumiem, że praca jest dla nich ważna, ale cieszę się, że mają jeszcze czas dla rodziny.

Relacje z Blackiem mam cudowną. Świetnie się dogadujemy co zaczęło przeszkadzać Rachel, ale w sumie nie dziwie się jej.

W końcu mam przyjaciela.

Dziś mam wigilię klasową, ale jakoś się tym nie przejmuje. Nie jestem związana jakoś z tą klasą. Jestem tam bo muszę. Nie mam innego wyjścia. Obiecałam, że upiekę na tą okazje ciasto i tak tez zrobiłam. Wczoraj wieczorem się za to wzięłam, ale Black musiał wtrącić swoje trzy grosze, a Mike mówił jaką to jestem złą siostrą, która własnemu bratu nie da ciasta, a obcym zanosi. Cała kuchnia pływała w mące, ale na moje szczęście Black wykazał się swoimi umiejętnościami i posprzątał wszystko na błysk.

Czyli przyjaźń damsko-męska istnieje?

Oczywiście, że tak.

Z Blackiem od naszych zwierzeń nad jeziorem nie mieliśmy już takiego bliskiego kontaktu. Jedynie był to przytulas na pocieszenie.

- Lila! - i o wilku mowa. - Robiłaś może pranie? - blondyn znalazł się w kuchni w samych bokserkach i białej koszuli w ręce.

- Nie myślałam, że teraz twoja kolej.

- Nie mam spodni na dziś. - oznajmił i założył koszule, którą zaczął zapinać.

- Ja to nie masz?

- Same dresy mi zostały.

- To chyba nie masz wyjścia i musisz iść w dresach. - parsknęłam śmiechem.

- Lili zrób coś proszę. - popatrzył na mnie robiąc słodkie oczka. - To moja ostatnia wigilia w tej szkole.

- Zapamietają Cię na zawsze. - ponownie się zaśmiałam.

- Zaraz wpadniesz i będziesz na nogach zapierdalać do tej szkoły.

- Nie zrobisz tego. - zaprzeczyłam kiwnięciem głowy.

- Coś za coś. - powiedział poprawiając kołnierzyk od koszuli.

- Gdzie masz jakieś spodnie? - zapytałam i pokierowałam się w stronę jego pokoju.

Na wejściu nie zaskoczyło mnie nic. Wszędzie leżały ubrania.

- Może zrobiłbyś tu porządek. - odwróciłam się w jego stronę.

- Nie mamy teraz czasu na twoje kazania. Zaraz powinniśmy wychodzić.

- Gdzie Ci się tak spieszy? - zdziwiłam się.

- Trzeba jeszcze po Rachel jechać.

- Oh... Zapomniałam, że ona jeszcze żyje. - westchnęłam i spod sterty czarnych ciuchów wygrzebałem czarne rurki. - To może być? - zapytałam i rzuciłam w jego stronę.

- Mogą być. Ruszaj się, bo znów zrobi awanturę.

- Od kiedy ty jej się tak słuchasz? Podobno nie jest twoją dziewczyna.

- To jest przysługa.

- Oh rozumiem. - odpowiedziałam i opuściłam pomieszczenie idąc do swojego królestwa.

Szybko przebrałem się z szlafroka w czarną dopasowaną prostą sukienkę, a do tego czarna małą torebkę, w której miałam kilka drobiazgów. Przejrzałam się w lustrze i gdy stwierdziłam, że wszystko ok, a mój lekki makijaż się nie rozmazał zeszłam schodami na dół. Z kuchni zabrałam pudełko z ciastem i opuściłam dom, a tuż po mnie zrobił to Black zamykając na klucz.

- Mike dziś wraca? - zapytał mnie blondyn, gdy odjechaliśmy spod domu.

- Tak. Już wyczerpał mu się limit przebywania poza domem. Miał być pod moją opieką, a cały czas przebywa poza domem.

- Twoje dzieci to będą mieć prawdziwe piekli z Tobą. - zaśmiał się.

- Nie chce odbierać go z komisariatu za jakieś głupoty.

- Już spokojnie.

- Jestem spokojna.

- Nie widać tego po Tobie.

- Black proszę wytrzymaliśmy prawie dwa tygodnie w spokoju nie psuj tego.

Wróg numer jeden [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz