[44] Kto będzie zajęty?

1.4K 95 117
                                    

– Znosiłam naprawdę wiele – warknęła Missy. – Ze spokojem słuchałam wiadomości o tym, że dręczysz Bogu ducha winnych uczniów, że kłamiesz i znęcasz się nad słabszymi.

– Allie, lepiej się odsuń – mruknął mi do ucha Peter, ale ledwie go zrozumiałam.

Widziałam i słyszałam tylko Missy – moją... NASZĄ szesnastoletnią córkę, która właśnie stawała w naszej obronie.

Peter złapał mnie za łokieć i zrobił krok w tył, ciągnąc mnie za sobą.

– Jednak ostatnio coś się zmieniło – kontynuowała Missy.

– Kontrast, ja... – zaczął Flash, ale Missy gwałtownie uniosła dłoń. Doskonale wiedziała, że jest w centrum uwagi i świetnie się w tym odnajdywała.

– Ostatnio – przerwała mu ostro – ciągle słyszę o manipulacji i kłamstwach. O kłamstwach na mój temat i manipulacji biedną panną Stark. Wytłumacz mi, co ty do jasnej cholery sobie myślisz?!

– Ja...

– Nie chcę słyszeć żadnych wymówek – znów mu przerwała. – Mam tego serdecznie dość. Jeśli jeszcze raz kiedykolwiek o tobie usłyszę, albo zobaczę, jak podnosisz rękę na niewinną dziewczynę, będzie z tobą źle. Nie obchodzi mnie to, że masz bogatych rodziców. Nawet oni ci nie pomogą, jeśli zechcę cię znaleźć. A wtedy pogadamy sobie inaczej. Czy to jasne?

Flash wpatrywał się w nią z przerażeniem. Nie dziwię mu się, Missy potraktowała go naprawdę ostro.

– CZY TO JASNE?

– Tak – odpowiedział w końcu, a Missy skinęła głową.

– Mam nadzieję, że więcej się nie spotkamy. Panno Stark, wszystko w porządku? – Dopiero po chwili zrozumiałam, że to pytanie było skierowane do mnie.

– Tak.

Kiedy odpowiedziałam, Missy pomachała do wszystkich i z wielkim uśmiechem wyszła ze szkoły. Uczniowie jeszcze przez kilka sekund stali w bezruchu, wpatrując się w bladego z przerażenia Flasha.

Peter ponownie złapał mnie za łokieć.

– Musimy iść. – Pociągnął mnie, ale ja wciąż patrzyłam na otępiałego Flasha. – Allie, rusz się.

W końcu otrząsnęłam się z tego dziwnego amoku i posłusznie poszłam za Peterem. Nie to, żebym miała jakiś wybór, bo trzymał moją rękę jak jakieś cholerne imadło. Skądże znowu.

Pierwszy raz od kilku lat w Nowym Jorku spadł śnieg, co bardzo zaskoczyło większość ludzi. Na pewno nikt nie był przygotowany na śnieg aż po kostki i zapowiedzi burz śnieżnych w kolejnych dniach. Zima w tym roku naprawdę wyglądała jak zima.

Wyszliśmy bocznymi drzwiami i niemal zderzyliśmy się z jakimś gościem w pelerynce i śmieszną bródką.

– Jak mi poszło? – Obok niego stała podekscytowana Missy, a także Lisa, która patrzyła na mężczyznę nieufnie.

– Kim pan jest? – spytałam, ignorując pytanie Missy.

Jego peleryna obróciła się szybciej niż on sam, co wydawało mi się trochę dziwne.

– Jestem Doktor Strange. Zabiorę Missy do jej teraźniejszości – powiedział i dotknął jej ramienia. Zesztywniałam, zaciskając pięści. Przepraszam bardzo, co? Jakiś obcy typ nie będzie mi się tu rządził. A jak ją porwie?

– TEN Doktor Strange? – Lisa otworzyła usta ze zdziwienia, a rzekomy Doktor Strange skinął głową.

– We własnej osobie. Missy, nie mam zbyt wiele czasu. Pożegnaj się szybko. Dziecko, nie rycz, przecież zaraz wrócisz do swoich rodziców – burknął, gdy po policzkach Missy zaczęły spływać łzy.

Nie udawaj kujonie | Peter ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz