[106] Oficjalnie nie jesteśmy parą

682 51 30
                                    

Ogłaszam, że od dzisiaj rozpoczyna się maraton, który potrwa... aż do ostatniego rozdziału! Nie mam pojęcia, ile to zajmie, ale codziennie wieczorem (moim wieczorem, czyli koło dwudziestej trzeciej lub północy... ewentualnie pierwszej rano) możecie spodziewać się nowych rozdziałów :D

Powrót do rzeczywistości nie skończył się żadnymi fajerwerkami. Nie było oklasków, czerwonych dywanów, róż rzucanych pod stopy. Nic.

Jednego dnia byliśmy w Londynie, Quentin Beck stracił życie, drony zostały powstrzymane przed zniszczeniem Ziemi, a drugiego znaleźliśmy się w Nowym Jorku, lekko poobijani, ale zdrowi. Kolejnego musieliśmy iść do szkoły.

Szkolna rutyna wydawała się wręcz nudna, w porównaniu do tego, co działo się ostatnio.

Zadanie domowe z ciągów arytmetycznych wydawało się niezmiernie proste, w porównaniu z walką ze złowrogimi dronami i ludźmi przepełnionymi goryczą.

Szłam właśnie przez park, rozkoszując się godziną wolnego czasu przed spotkaniem z Peterem, gdy zobaczyłam dziewczynę siedzącą na ławce. Już z daleka było widać, że płacze. Można było domyślić się po tym, jak ludzie omijali ją szerokim łukiem i patrzyli albo ze współczuciem, albo z odrazą.

Dlatego, odnajdując w sobie resztki człowieczeństwa, usiadłam obok niej, gapiąc się w przestrzeń.

Potrzebowałam chwili, by wymyślić, co mam powiedzieć, ale akurat wtedy, gdy otwierałam już usta, dziewczyna uniosła głowę i mnie zauważyła.

Podskoczyła na swoim miejscu, wycierając opuchniętą twarz dłońmi.

– Przepraszam, już sobie idę – wymruczała, schylając się, by podnieść swoją torbę.

– Nie! – powiedziałam odrobinę za głośno i złapałam ją za nadgarstek. Zbyt gwałtownie.

Dziewczyna otworzyła szerzej oczy z przerażenia. Szybko zrozumiałam swój błąd i cofnęłam rękę.

– Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć – powiedziałam cicho, przez co ledwie mnie usłyszała. – Po prostu chciałam wiedzieć, czy wszystko w porządku.

– Jest okej. – Wstała pospiesznie, obrzucając mnie spojrzeniem spłoszonej sarny. Moją pierwszą myślą, gdy ją zobaczyłam, było: ojejku, ale ona niska. Miałam wrażenie, że gdyby stanęła obok mnie, sięgałaby mi do ramienia. A myślałam, że to ja jestem niska.

– Wybacz, ale to wcale tak nie wyglądało.

Dziewczyna zignorowała moje słowa i zarzuciła torbę na ramię. Złote włosy wysunęły się z warkocza i opadły na jej twarz. Prychnęła i wsunęła je za ucho, a potem odwróciła się do mnie plecami.

Westchnęłam cicho i oparłam głowę na zgiętych w łokciach rękach.

– Brawo, Allie. Poszło ci wręcz wspaniale. Jak nikt inny potrafisz pomagać ludziom. Prawdziwa z ciebie bohaterka – mówiłam do siebie, wpatrując się w czubki butów.

Nagle tuż przed nimi pojawiły się dwa kolejne buty; jeden miał różowe, a drugi zielone sznurówki. Uniosłam głowę i spojrzałam w zaczerwienione oczy złotowłosej dziewczyny. Najwidoczniej szok musiał być widoczny na mojej twarzy aż za bardzo, bo uśmiechnęła się krzywo i usiadła obok mnie, odkładając torbę na poprzednie miejsce.

– Nie jest – powiedziała. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o czym mówi. – Nie jest okej. Nic już nie jest w porządku.

W jej oczach pojawiły się łzy. Zacisnęła palce na udach, jakby starała się zapanować w ten sposób nad emocjami.

Nie udawaj kujonie | Peter ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz