[105] Wszyscy cali?

611 51 16
                                    

Co powiecie na maraton przedświąteczny, żeby nadrobić wszystkie dni, kiedy mnie nie było?

Jak w zwolnionym tempie widziałam drona wlatującego do skarbca, w którym ukryli się moi przyjaciele.

Nie mam odpowiedniej broni pod ręką.

Nie strzelę.

Nie dorzucę.

Nie dobiegnę.

To koniec.

Mogłam tylko patrzeć, jak dron wlatuje do środka i celuje w MJ. Wstrzymałam powietrze, w oczach pojawiły mi się łzy.

Może to właśnie przez nie nie zrozumiałam najpierw, co się wydarzyło. Stałam w bezruchu, z otępieniem wpatrując się w drona, który upadł na podłogę, roztrzaskując się o śliskie płytki.

Zamrugałam kilka razy i przetarłam oczy ręką, ale nie miałam halucynacji – dron zwyczajnie przestał działać.

Odetchnęłam z ulgą. Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na MJ przez dziurę w drzwiach.

Jedna chwila i mogłam stracić wszystko. Jeden moment przesądził o życiu sześciu osób.

Jeden moment oraz pewien szczególny chłopak, który potrzebował teraz pewnie mojego wsparcia.

Poczekałam, aż Happy otworzy drzwi od środka, a potem omiotłam wzrokiem wszystkich w pomieszczeniu, sprawdzając, czy nie są ranni.

– Allie? Co tutaj robisz? Dlaczego masz na sobie koszulę szpitalną? – Flash, błyskotliwy jak zawsze, zaczął zadawać pytania szybciej, niż Eminem rapuje. Z trudem powstrzymałam się od śmiechu, widząc jego śmieszny wąsik. Naprawdę, jeśli próbował wyglądać w ten sposób na starszego, kompletnie mu to nie wyszło.

– Wszyscy cali? – spytałam, ignorując go.

– To Peter, prawda? Udało mu się. – MJ spojrzała na mnie z nadzieją. Skinęłam głową, choć nie byłam do końca pewna. Okulary Starka kontrolowały drony, a skoro miał je Beck, to Peter albo zabrał mu okulary, albo wybłagał, by je odwołał. Nie było innej opcji.

– Happy, zabierz ich w bezpieczne miejsce – poleciłam. – Raczej już nic wam nie grozi, ale zrób to. Tak dla pewności. Czy masz może...?

Happy sięgnął do kieszeni marynarki, którą miał na sobie.

– Zawsze ją przy sobie noszę. Sądziłem, że może ci się przydać.

Położył bransoletkę na mojej wyciągniętej dłoni. Pogładziłam ją czule, jakbym witała się ze starym przyjacielem. Znajomy symbol zalśnił w świetle jarzeniówek.

Nie przejmując się tym, że właśnie obserwuje mnie kilka osób, które nie powinny, założyłam bransoletkę i nacisnęłam odpowiedni przycisk.

Od razu poczułam się lepiej, gdy porwana koszula szpitalna została zastąpiona przez obcisły strój Kontrast.

– Wiedziałem, że to ty! – wykrzyknął Flash. Happy wyszarpał mu telefon z ręki, nim ten zdążył go włączyć. Reszta na szczęście miała więcej rozumu, żeby tego nie robić.

Dziewczyna Neda wpatrywała się we mnie z otwartymi ustami, z podziwem wymalowanym na twarzy.

– Oj, zamknij się – burknęłam do Flasha. – Tak, miałeś rację od początku. Spróbuj tylko komuś o tym powiedzieć, to wydłubię ci mózg przez nos.

Najwidoczniej moja groźba podziała, bo więcej się nie odezwał. Całe szczęście, bo zaczęła mnie już od tego boleć głowa. Zważywszy na to, że mam moc, która redukuje ból, to naprawdę osiągnięcie.

– Idę z tobą – powiedziała MJ, gdy byłam już przy drzwiach skarbca.

– Słucham? Nie ma takiej opcji.

– Nie pytałam cię o zdanie – prychnęła. Uniosłam brwi i skrzyżowałam ramiona na piersi.

– MJ, nie zamierzam cię ratować, gdy wpadniesz w kłopoty. Choć raz podczas tej cholernej wycieczki mnie posłuchajcie.

– Skoro nie zamierzasz mnie ratować, to uratuję się sama.

Złapała buzdygan, który leżał na podłodze obok jej stopy i o który prawie się przed chwilą potknęła, a potem minęła mnie z wysoko uniesioną głową.

Co za dziewczyna, naprawdę. Kiedyś dostanę przez nią zawału. Jeśli mogę dostać zawału. Mogę? Przydałoby się.

Przewróciłam oczami i ruszyłam za nią, rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu zagrożenia.

Jednak tak jak myślałam, zagrożenie zniknęło. Drony leżały na ziemi, zupełnie niezdatne do działania. A wśród nich, na moście pomiędzy stojącymi w dziwnych kierunkach samochodami stał Peter. Był poturbowany, jakby przejechał go traktor. A po nim poprawił walec. Kilka razy.

Ze skroni spływała mu krew. Cała twarz i strój w kilku miejscach były zakrwawione. Do tego kuśtykał.

Ale był wspaniale żywy i to najważniejsze.

Nie zauważył nas od razu. Musiał wyczuć mnie, gdy wysłałam w jego stronę część swojej mocy.

Obrócił się wtedy gwałtownie, na jego twarzy pojawiła się ulga. Zastygła krew na jego twarzy nadawała mu nieco trupi wygląd i przypominała mi o budynku, który spadł na niego pod koniec roku szkolnego, przez co aż się wzdrygnęłam.

Starając się nie potknąć o drony i gruz, zaczęłam iść w jego stronę.

Wreszcie, potykając się pięć razy i dwa razy tyle przeklinając, wpadłam mu w ramiona. Nie wiem dlaczego, ale zwyczajnie się rozpłakałam. Mocniej się w niego wtuliłam, czując, że on też się trzęsie. Zaczęłam gładzić go po włosach, starając się uspokoić oddech.

To koniec, jesteśmy bezpieczni.

Musiałam powtarzać to wciąż i wciąż, aż w końcu zaczęłam w to wierzyć.

– Nic ci nie jest – powiedziałam, w końcu się od niego odsuwając. Ujęłam jego twarz w dłonie, uważnie ją oglądając, co nie było potrzebne, bo od kiedy go zobaczyłam, ciągle dzieliłam się z nim mocą.

Na twarz powróciły mu kolory i chociaż nie wyglądał już jak żywy trup.

– Tobie też – odezwał się trochę niewyraźnie przez to, że odrobinę za mocno ścisnęłam jego policzki, starając się wytrzeć krew. – MJ? Jesteś cała?

– Tak, nic mi nie jest. Jestem tu jako wsparcie. Mam to. – Uniosła buzdygan, który następnie rzuciła na ziemię, trafiając jednego z dronów. – Muszę ci coś oddać.

Zmarszczyłam brwi, gdy zobaczyłam spojrzenie, jakie między sobą wymienili. Co się dzieje?

– A co z Mysterio? – zapytałam. Po twarzy Petera przemknęło wiele emocji, które z trudem rozszyfrowałam. Żal. Złość. Smutek.

– Nie żyje. Więcej już nikomu nie zaszkodzi.

Skrzywiłam się, widząc cień w jego oczach.

Odwróciłam się gwałtownie, słysząc czyjeś kroki. Pomachałam w stronę Happy'ego, który szedł w naszą stronę. Był sam.

– Chodźcie! Wasi nauczyciele dostaną zaraz szału. Nie chcą mi uwierzyć, że jesteście bezpieczni.

Spojrzałam przez ramię na Petera i MJ w chwili, gdy ta podawała mu małe, kwadratowe pudełeczko.

Coraz bardziej irytowało mnie to, że mieli jakieś sekrety, w które nie byłam wtajemniczona. Czułam, że mnie odtrąca. Oddala się. I wcale mi się to nie podobało.

– Hej, ruszcie się! – wykrzyknęłam. Obróciłam się na pięcie, prychając pod nosem. – Musimy uczcić to, że Peter uratował świat. – Na mojej twarzy pojawił się gorzki uśmiech. – Niech żyje Peter. Niech żyją tajemnice. Niech żyją sekrety. Niech żyje... samotność.

Nie udawaj kujonie | Peter ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz