[15] Coś mnie ominęło?

1.8K 94 127
                                    

Kiedy tylko bohaterowie wyszli z sekcji więziennej, usiadłam i się przeciągnęłam.

- A więc po mnie przyjdą - mruknęłam, patrząc z zadowoleniem na szklankę do połowy wypełnioną wodą.

Nagle drzwi do mojej celi się otworzyły i do środka wszedł Peter. Szyję miał owiniętą białym bandażem.

- No... Kogo my tu mamy? - uśmiechnęłam się złośliwie, lecz po chwili zaczęłam kaszleć. Trwało to przez dłuższą chwilę, dopóki nie wyplułam czegoś, co od dłuższego czasu przeszkadzało mi w oddychaniu. 

Na białej podłodze znajdywała się teraz plama krwi. Otarłam usta i widząc bladą twarz Parkera zachciało mi się śmiać. Wstałam, patrząc na niego z wyższością.

- Czego chcesz? Jestem zajęta - powiedziałam, jednocześnie próbując wymyślić jak się stąd wydostać. W głowie miałam jednak wielką pustkę.

- Proszę, daj sobie pomóc - spojrzał na mnie błagalnie.

- Biedny, mały Peterek - zaśmiałam się, robiąc chwiejny krok w jego stronę. - Aż tak bardzo cię to boli? Jak to możliwe, że ktoś nie oparł się twojemu urokowi osobistemu? Oh, to takie okrutne.

Widziałam jak jego twarz tężeje, a policzki pokrywa rumieniec wściekłości. O tak, Parker! Pokaż na co cię stać!

- Powiedzieć ci dlaczego tak się dzieje? - szepnęłam, nakręcając go w ten sposób jeszcze bardziej. - Powiem ci dlaczego. Jesteś nic nie wartym, nędznym nastolatkiem, który próbuje popisać się przed największą szychą w Nowym Jorku. Próbujesz udawać kogoś, kim nie jesteś.

Następną falę obelg powstrzymał kolejny napad kaszlu, który podrażnił moje gardło. Następne krople krwi skapywały z moich ust prosto na podłogę. Jednak to mnie nie powstrzymało.

- Jesteś słaby. Takie jednostki jak ty szybko zastępuje ktoś inny, lepszy - podeszłam do niego na tyle blisko, że musiałam unieść głowę, by widzieć jego pełne bólu i jednocześnie wściekłe spojrzenie.

- Nie wiesz jaki jestem - warknął, podchodząc do mnie tak blisko, że stykaliśmy się klatkami piersiowymi. Zrobiłam trzy kroki w tył, chichocząc przy tym głośno.

- Dobrze wiem jaki jesteś - wytarłam krew z warg, patrząc z zaciekawieniem na szkarłatną ciecz. Czy tak właśnie miałam zginąć? Allison Romanoff, zabita przez gorączkę. - Jesteś nikim. A, jeszcze coś. Nie udawaj bohatera kujonie, bo nigdy nim nie będziesz. Stark w końcu się tobą znudzi, tak jak wieloma przed tobą.

- Przestań kłamać! - wrzasnął, popychając mnie na ścianę za mną. Wpadłam na nią i upadłam na ziemię z hukiem. 

Kiedy uderzyłam plecami w ścianę, diadem zsunął się z mojej głowy i spadł na podłogę. Szmaragdowy kamień złamał się na dwie części, które zaczęły dymić. Zamknęłam oczy, gdy zielony dym zaczął je drażnić. Potarłam je lekko, lecz nic to nie dało i oczy zaczęły jeszcze bardziej szczypać. Kolejny atak kaszlu pozbawił mnie całego powietrza z płuc. Nie miałam czym oddychać. Nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Czułam, jak w gardle zbiera się krew, której mój organizm chciał się natychmiast pozbyć. 

Nie widziałam, nie czułam, nie oddychałam... Ostatnią rzeczą, którą usłyszałam był zrozpaczony głos Petera.

- O Boże, Allie! Ja przepraszam, nie chciałem! Allie, proszę!

Potem nastała ciemność.

***

Podniosłam ciążące powieki, ale od razu je zamknęłam, gdy jasne światło mnie poraziło.

- Umarłam? - wychrypiałam, próbując podnieść się do pozycji siedzącej. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do panującej tutaj bieli, zrozumiałam gdzie jestem. - Czemu znajduję się w sekcji więziennej? I dlaczego do jasnej cholery mam na sobie sukienkę?!

- Allie! - obok mnie kucnął Peter, po którego policzkach spływały łzy. - Myślałem, że cię zabiłem.

- Czekaj, co? - zmarszczyłam brwi, patrząc na niego niezrozumiale. Wtedy zauważyłam bandaż okalający jego szyję. - Co ci się stało w szyję?

- Teraz to nie ważne. Cieszę się, że żyjesz - przyciągnął mnie do siebie. Przytuliłam się do niego, rozglądając się po pomieszczeniu. Co tutaj się stało? Wszędzie były ślady krwi. To trochę straszne. Tuż obok, na wyciągnięcie ręki leżał srebrny diadem i dwa kawałki zielonego diamentu.

Dopiero teraz poczułam, jak bardzo mój organizm jest osłabiony.

- Peter, mogę prosić cię o szklankę wody? - spytałam, przejeżdżając dłonią po twarzy. Moje palce były dziwnie lepkie. Kiedy na nie spojrzałam, ogarnęło mnie przerażenie. Ręce miałam całe we krwi. Szybko zajęło mi połączenie faktów. - To moja krew, prawda?

Brunet pokiwał smętnie głową, podając mi wodę.

- Nic nie pamiętasz? - zapytał, patrząc przenikliwie w moje oczy.

- A powinnam? - uniosłam brew. - Ostatnie co pamiętam, to jak siedzieliśmy na dachu, a potem poszłam do pokoju i był tam... Loki. To jego sprawka. Coś mi zrobił, nie mylę się? - zacisnęłam usta w wąską linię. Skrzywiłam się, czując metaliczny posmak krwi.

- Rzucił na ciebie klątwę. Pomogę ci - zaproponował, gdy zauważył, że próbuję wstać.

Kiedy tylko się wyprostowałam, nogi się pode mną ugięły. Gdyby nie to, że Peter obejmował mnie w pasie, to znów wylądowałabym na podłodze.

- Dzięki - mruknęłam, robiąc powoli krok w stronę drzwi.

- Zaczekaj - powiedział nagle Peter, gdy mieliśmy wyjść z celi. Przez otwarte drzwi zrobił się przeciąg, przez co zrobiło mi się zimno. Chłopak podszedł do kąta pomieszczenia i podniósł diadem i kawałki szmaragdu. - Zimno ci?

- Nie, tak tylko się trzęsę, Peter - warknęłam, przewracając oczami.

- Naprawdę wróciłaś - westchnął z ulgą, zdejmując z siebie bluzę, którą miał na sobie. Pomógł mi ją ubrać, jednocześnie tłumacząc:

- Pani Natasha dała twoje ubrania, ale są z krótkim rękawkiem.

Ruszyliśmy korytarzem pełnym cel do wyjścia. Niektóre były puste, lecz w niektórych przebywali ludzie podejrzani o współpracę z Hydrą. W pewnym momencie o jedną z szyb uderzyła czyjaś ręka. Podskoczyłam przestraszona, szybko jednak się opanowałam, patrząc obojętnie na wysokiego łysego mężczyznę z blizną ciągnącą się od prawej brwi aż do kącika ust.

- Jeśli ja też nazwę was nędznymi i zrzygam się na podłogę to mnie wypuścicie? - zaśmiał się złośliwie, posyłając mi wrogie spojrzenie. Nie przejęłam się tym, nie to co Peter.

- Przykro mi, ale... - zaczął, jednak szybko mu przerwałam.

- Morda Davies - wysyczałam. - Idziemy Peter.

Minęliśmy celę złoczyńcy, z której dochodziły jego krzyki jeszcze przez następne minuty. Wreszcie doszliśmy do salonu, w którym znajdowali się Avengers. Zatrzymałam się, robiąc głęboki oddech. Nie chciałam tam wchodzić. Czułam się dziwnie, jakbym była chora. 

- Gotowa? - Parker ścisnął moje ramię w pełnym otuchy geście.

- Zróbmy to.

Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, wśród zebranych zapadła cisza.

- Co jest młody, zostawiliśmy cię tam tylko na dwadzieścia minut, a ona już zdążyła cię omotać? - spytał Tony, wstając z kanapy. - Przecież mówiłem wyraźnie, że nie możesz jej wypuszczać. Poza tym, skąd znałeś kod?

- Panie Stark, ale to nie tak...

Zrobiłam krok, stając przed Peterem. Popatrzyłam na wszystkich po kolei. Widząc ich zszokowane miny powiedziałam powoli, uśmiechając się leniwie:

- Coś mnie ominęło? 

Nie udawaj kujonie | Peter ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz