Oto nasze długo oczekiwane zakończenie roku szkolnego! Właśnie dlatego rozdziały ponownie będą pojawiać się w poniedziałki i piątki :D.
A na 30 czerwca szykuję dla was niespodziankę...
Jesteśmy na cholernym statku kosmicznym. W kosmosie. Na pokładzie z Iron Manem, Doktorkiem i jakimś przedziwnym kosmitą, który postanowił torturować Strange'a, żeby odzyskać od niego kamień czasu, czyli ten zielony diamencik, który znajduje się w medalionie w kształcie oka na szyi Doktorka.
Gdybym miała sztylet, to już dawno trafiłabym tego kosmitę w plecy. Niestety, cały pas z bronią, który miałam na sobie, odczepił się, gdy Peter przyciągnął mnie do siebie, jeszcze zanim dostaliśmy się do środka tego statku. Świetnie. Pierwszy pobyt w kosmosie rozpoczyna się wręcz wspaniale.
– Allie...
Przyłożyłam dłoń do twarzy Petera, delikatnie dając mu do zrozumienia, że ma się przymknąć.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ale jak na złość nigdzie nie leżał jakiś kawałek rury, która odpadł z uszkodzonej maszyny. Kurczę, a już miałam nadzieję.
Cóż takie rzeczy tylko w filmach, co nie?
Właśnie wtedy w mojej głowie zjawił się on – cały na biało, na przepięknym wierzchowcu i z czarującym uśmiechem – plan, który mógł się udać i uratować Strange'a.
– Musisz odwrócić jego równowagę – powiedziałam do Petera, wciąż wpatrując się w plecy aroganckiego kosmity. Mówiłam tak cicho, że miałam nadzieję, że mnie usłyszał. – Tony pewnie też zaraz się tutaj pojawi, więc zrobicie to razem. – Odwróciłam się do niego i przewróciłam oczami, widząc jego minę. – No co?
– Co masz zamiar zrobić? – zapytał niepewnie. Ujęłam jego twarz w dłonie i lekko go pocałowałam.
– Zobaczysz – mruknęłam z tajemniczym uśmiechem. – Tylko błagam, nie daj się zabić.
Kiedy Peter zeskoczył z sufitu i strzelił jakimś dziwnym rodzajem sieci w kosmitę, ten był zdecydowanie zszokowany. Przez pierwsze pięć sekund. I tyle by było z naszego efektu zaskoczenia. Mówi się trudno.
Przymknęłam oczy, próbując wyczuć to dziwne źródło magii gdzieś w środku. Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej, wyobrażając je sobie – małe nasionko, symbolizujące moją magię, którą aktualnie dysponuję oraz moc, którą mogę dysponować, jeśli tylko zdołam ją opanować. Porównanie nasionka i studni, czyli niewyczerpalnego źródła magii było wręcz idealne; żeby nasionko urosło i zmieniło się w piękny kwiat, trzeba czasu. Tak było też z moimi umiejętnościami. Potrzebowałam czasu oraz treningów, żeby móc panować i w pełni wykorzystywać swoją moc.
Zacisnęłam zęby i skupiłam się na otoczeniu. Dudnienie silnika. Ciężki oddech niemalże nieprzytomnego Strange'a. Odgłosy walki. Wyczuwalne drżenie podłogi. Cztery obiekty wydzielające ciepło w pomieszczeniu. Otworzyłam oczy i w tym samym momencie do środka wpadł Stark w pełnej zbroi. Widząc Petera, nieźle się wkurzył i miałam nadzieję, że mnie tak szybko nie zauważy. Skuliłam się przy ścianie i jeszcze bardziej skupiłam się na tym, co udało mi się wyczuć – ciepło. Cztery osoby, od których bije ciepło. Życie.
Zacisnęłam palce w pięści, czując krew wypływającą mi z nosa. Mam mało czasu. Nigdy nie robiłam czegoś takiego, dlatego muszę się pospieszyć.
– Allison? Wyczułem twoją magię. Coś się... Gdzie my jesteśmy? – Pietro zmaterializował się obok mnie i otworzył szeroko buzię ze zdziwienia. Syknęłam na niego, próbując rozdzielić cztery źródła ciepła od siebie. Kiedy wreszcie mi się to udało, skupiłam się na kosmicie. Wyobraziłam sobie, że łączy nas nić, długa gruba lina, przez którą wyczuwam jego ciepło. Jego życie.
Widziałam linę tak wyraźnie, że byłam pewna, że gdybym wyciągnęła rękę, to mogłabym jej dotknąć. Więc jej dotknęłam. W dotyku była szorstka, niczym lina jutowa. Niepewnie złapałam ją w obie ręce, a potem pociągnęłam w swoją stronę. Ta napięła się, a ciepło, które wcześniej wyczuwałam od kosmity, nagle przepłynęło wzdłuż liny, a moja magia powitała je z otwartymi ramionami.
Wcześniej zdarzyło mi się to kilka razy, ale nigdy nie odbywało się to w taki sposób. Pietro uratował mi życie, oddając część swojej duszy. Jako zmarły nie miał w sobie za dużo życia (zabawne, naprawdę...), dlatego nigdy nie czułam tego w TAKI sposób. Wcześniej traktowałam to jak transfuzję – on oddał mi część siebie, dzięki której przeżyłam, więc potem i ja tak zrobiłam, by go uzdrowić.
Jednakże kiedy życie kosmity przepływało do mnie, czułam się inaczej. Wszystko lepiej słyszałam i widziałam, czułam się pobudzona i niesamowicie szczęśliwa. Miałam wrażenie, że mogłabym przenosić góry. Wyszczerzyłam zęby w zbyt szaleńczym uśmiechu – czy tak właśnie czuje się człowiek na haju? Bo chyba właśnie tym było to, co robiłam. Odbierałam kosmicie jego życie, które właśnie wchłaniałam, a jego nadmiar w moim organizmie sprawiał, że zaczęłam czuć się jak bóg.
Kiedy moja skóra zaczęła błyszczeć, jakbym wytarzała się w brokacie, z bólem puściłam linę, tym samym zrywając pomiędzy nami połączenie. Z krzywym uśmiechem przyglądałam się, jak kosmita się zatacza, a Peter i Tony, robiąc dziurę w ścianie statku (przez przypadek oczywiście), wyrzucili słabnącego kosmitę prosto w przestrzeń kosmiczną. Stark szybko zaspawał dziurę, by wszystko wróciło do normy, a ja podeszłam do szyby i patrzyłam, jak kosmita zamarza.
Prawie go zabiłam. I – co gorsza – w ogóle tego nie żałowałam. Raczej żałowałam tego, że puściłam linę. Że nie dokończyłam dzieła. Właśnie poznałam nową właściwość swojej mocy i zrezygnowałam z okazji na przećwiczenie swoich umiejętności. Doprawdy żałosne.
Stop.
– Allie, nie mieliście przypadkiem zostać na Ziemi? – Tony był zły. Był bardzo zły. Powinnam okazać skruchę, przeprosić go i w te pędy wrócić na Ziemię, ale ponownie spojrzałam na nieżywego już kosmitę i szeroko się uśmiechnęłam.
– Tutaj są lepsze widoki – odpowiedziałam, a potem podeszłam do Strange'a, który zdążył się już w miarę ogarnąć. Czy jest ze mną źle, jeśli chcę pogłaskać jego pelerynę? Jestem ciekawa czy zacznie się łasić...
Przysięgam, że gdyby nikogo wtedy przy mnie nie było, to walnęłabym się w twarz.
– Allie, nic ci nie jest? – spytał Peter. Tuż za nim stał Pietro i kręcił głową ze zdruzgotaną miną.
– Allison, coś ty najlepszego zrobiła?
– Twoje oczy – wyszeptał Peter. Zmarszczyłam brwi, ponownie podchodząc do szyby.
Moja skóra wciąż wyglądała, jakby nafaszerowano ją lampkami LED, a oczy... Oczy były koloru płynnego złota. Do tego dziwnie błyszczały, jednocześnie radośnie i złowrogo. Cofnęłam się o krok i niepewnie wytarłam zaschniętą krew, która wcześniej wypływała mi z nosa.
– Wyglądam jak bożonarodzeniowe lampki – burknęłam, a Pietro parsknął śmiechem. Położył mi dłoń na ramieniu i uśmiechnął się ponuro. Jeszcze nigdy jego dotyk nie był tak rzeczywisty jak teraz.
Gdzieś w tle słyszałam kłótnię Strange'a i Starka. Statek mocniej się zatrząsł.
– Prawie go zabiłaś, Allison – wyszeptał Pietro, choć przecież nikt oprócz mnie go nie słyszał. – Prawie zabiłaś kogoś, nawet go nie dotykając. Zabrałaś jego życie, samej stając się silniejszą.
Spojrzałam na jego odbicie w szybie i w myślach przyznałam mu rację.
Przyczyniłam się do śmierci kosmity, nawet nie czując wyrzutów sumienia. Byłam silniejsza. Byłam lepsza. Byłam potężniejsza. Gdybym odebrała życie wszystkim osobom na statku, a potem także na Ziemi, byłabym nie do pokonania.
Co się ze mną dzieje?!
Stałam się... potworem.
CZYTASZ
Nie udawaj kujonie | Peter Parker
FanfictionᏢᎪᎡᎢ ᏫNᎬ & ᎢᎳᏫ Pomiędzy ratowaniem świata, spaniem, jedzeniem i problemami z nieznośnym pająkiem mam kilka minut przerwy dziennie. Ten czas zainwestowałam w opisanie wam mojej historii. Wejdź, a się przekonasz - moje życie jest skomplikowane, lecz n...