[19] Noc jeszcze młoda

1.8K 84 39
                                    

- Nie wierzę - westchnęłam cicho, kręcąc głową z niedowierzaniem. Czy ktoś włamał się do mojego pokoju gdy spałam, a ja go nie zauważyłam? Mogłabym usprawiedliwiać się tym, że jeszcze tego samego dnia zżerał mnie stres i potrzebowałam odpoczynku, dlatego nie usłyszałam jak ktoś otwierał drzwi do pokoju, ale gdyby ktoś znów mnie porwał, to raczej nie przejąłby się moimi wyjaśnieniami.

Nagłe pukanie do drzwi wyrwało mnie z transu. Otworzyłam je, wpuszczając do środka Lisę.

- Co tam burczałaś do siebie? - spytała rozentuzjazmowana, głaszcząc White, która zaczęła mruczeć z rozkoszy.

- Bezpiecznie Jarvis - powiedziałam i spojrzałam na przyjaciółkę z niedowierzaniem. - Myślałam, że ten twój magiczny kodeks nie pozwala ci podsłuchiwać innych.

- Jaki magiczny kodeks? - zmarszczyła brwi, siadając na moim łóżku.

- Sumienie - pokazałam jej język, śmiejąc się cicho.

- Bardzo zabawne - przewróciła oczami, uśmiechając się radośnie. - Cieszę się, że wróciłaś. Strasznie było tutaj bez ciebie ponuro. Myślałam, że zwariuję tutaj bez cie... Zaraz, skąd masz tę różę? Jest śliczna!

- Właśnie problem w tym, że nie wiem  - wzruszyłam ramionami, uważnie się jej przyglądając. Jeśli będę zwracać uwagę na jej zachowanie. chociaż dowiem się, czy bierze udział w tej dziwnej zabawie. - Ktoś od kilku miesięcy podkłada mi je, często zmieniając ich kolory.

- Czyli ktoś podkłada ci je po kryjomu, a każda z nich ma jakieś ukryte znaczenie? - spytała, unosząc brew.

- A żebyś wiedziała - prychnęłam, podając jej zeszyt. Zaczęłam przewracać strony, pokazując na odpowiednie miejsca palcem. - Zobacz. Tutaj masz dokładną rozpiskę. Data dnia, w którym dostałam różę, jaki miała kolor, co dokładnie działo się tego dnia oraz znaczenie koloru.

- To... niesamowicie romantyczne - mruknęła zachwycona, gdy przejrzała wszystkie moje notatki.

- Romantyczne? - parsknęłam śmiechem, chowając zeszyt do szuflady. - To może znaczyć naprawdę wiele. Na przykład przyjaźń.

- Tak sobie wmawiaj - Lisa mruknęła cicho, po czym dodała głośniej: - Nie wiesz kto ci je daje?

- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Podejrzewałam ciebie lub Wandę, ale mogę wykreślić cię z listy podejrzanych. Nie umiesz kłamać.

Moja przyjaciółka prychnęła pod nosem, przewracając oczami.

- Przestań lepiej już tak nad tym główkować, bo mózg ci się zawiesi - zachichotała, ciągnąc mnie w stronę wyjścia z pokoju. - Chodźmy coś zjeść. 

- Nareszcie powiedziałaś coś mądrego - zaśmiałam się i nim zamknęłam drzwi, jeszcze raz uważnie rozejrzałam się po pokoju. Nikogo nie było.

Przyznaję się bez bicia, że tydzień w Asgardzie poprzestawiał coś w moim mózgu, z czego nie jestem zbytnio zadowolona. Nie potrafię już tak jak kiedyś siedzieć z Avengers cały dzień, rozmawiając na poważne tematy, wygłupiając się lub po prostu oglądając telewizję. Choć wiedzieli, że jestem już sobą, to wciąż patrzyli mi na ręce, jakbym miała zaraz kogoś zaatakować. Wciąż nie do końca mi ufali, więc dla dobra siebie oraz ich, postanowiłam uciec od ich towarzystwa. Chyba nawet nie zauważyli, że weszłam do windy, tak bardzo zainteresowani byli trzecią częścią filmu, którego nazwy nie pamiętałam.

Pojechałam prosto na dach, gdzie wreszcie mogłam odetchnąć z ulgą. Zero ludzi, zero tłumu i zero oceniających mnie na każdym kroku spojrzeń. Nareszcie byłam sam na sam ze swoimi myślami.

Usiadłam na ziemi, machając nogami nad kilkudziesięciometrową przepaścią. Upadek z takiej wysokości z pewnością skończyłby się źle. Przymknęłam oczy, pozwalając ostatnim promykom słońca ogrzać moją twarz.

- Zajęłaś moje miejsce - czyjś głos za moimi plecami wyrwał mnie z odrętwienia. 

- Masz cały dach do swojej dyspozycji, a marudzisz, bo... zajęłam twoje miejsce? - uniosłam brwi, patrząc na Petera prześmiewczo. 

Brunet wzruszył ramionami i uśmiechając się lekko usiadł obok mnie . Dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie swój strój, a maskę trzymał w dłoniach. Przez następne minuty siedzieliśmy w ciszy, obserwując jak słońce znika pomiędzy budynkami. 

- Tęskniłem za tobą - mruknął, a na jego policzkach pojawił się zdradliwy rumieniec. Obdarzyłam go szerokim uśmiechem, a potem zaśmiałam się, gdy zdałam sobie z czegoś sprawę.

- Teraz przywitałeś mnie milej, choć nie widziałeś mnie tylko tydzień, a po tym, jak nie było cię cholerne pół roku, powiedziałeś tylko nędzne "Hej" - powiedziałam trochę chłodniej niż planowałam, przez co Peter spojrzał na mnie ze skruchą. Przewróciłam oczami, opierając głowę na jego ramieniu.

- Sama powiedziałaś, że nie byliśmy wtedy przyjaciółmi, bo trzeba spędzić ze sobą ponad... bla bla bla - bronił się, a ja posłałam mu mordercze spojrzenie. Fuknęłam cicho na słowa.

- Od tamtego dnia nie minęło zbyt wiele czasu - zauważyłam z przekąsem, przyglądając się uważnie idącym ludziom w dole. Wyglądali niczym kolorowe mrówki, oświetlane lampami z witryn sklepowych.

- Ale zważając na nasze relacje chyba możesz dać mi taryfę ulgową? - spytał z nadzieją.

- Taryfę ulgową? Zobaczymy - uniosłam kąciki ust w czymś na kształt uśmiechu. Byłam pewna, że gdyby Peter był w tej chwili sam, to podskoczyłby z radości. Pokręciłam głową z rozbawieniem, znów patrząc na ulicę, gdzie ktoś przed chwilą użył klaksonu, gdy pieszy wyszedł na ulicę. Po chwili na końcu ulicy zobaczyłam nagły błysk. Pomyślałabym, że to burza lub paparazzi, gdyby nie to, że do moich uszu dotarł huk wystrzału, a później głośny krzyk. Zesztywniałam, patrząc w miejsce, które pochłonął mrok.

Nagle wszystko zastygło w przerażeniu. Auta nie trąbiły, ludzie się zatrzymali, kupujący i sprzedawcy wyszli ze sklepów, wpatrując się w budynek, w którym doszło do przestępstwa. Bank. Dlaczego to zawsze musi być bank?

Gdy Peter zerwał się na równe nogi, ruch na ulicy ożył. Samochody zaczęły zawracać, ludzie biegli w drugą stronę lub chowali się do sklepów. Byle jak najdalej od człowieka, który postanowił obrabować bank. Światła w domach i sklepach pogasły, tym samym sprawiając, że ulicę pochłonęłaby ciemność gdyby nie lampy uliczne. 

Skrzywiłam się, gdy kolejny strzał przeszył powietrze. Poszłam śladem Parkera i wstałam, otrzepując spodnie.

- Chcesz tam iść, prawda? - bardziej stwierdziłam niż spytałam, gdy brunet miętolił niespokojnie maskę w dłoniach.

- Obiecałem cioci, że wrócę przed północą - wymamrotał i zbladł. Poklepałam go po ramieniu, a potem ruszyłam tanecznym krokiem w stronę windy. Ludzkie życie było zagrożone, ale właśnie tego potrzebowałam. Adrenaliny. Momentu, w którym po prostu przestanę myśleć o przeszłości i przyszłości, a skupię się na teraźniejszości. Nowy Jork mnie potrzebował. Nowy Jork potrzebował... nas.

- Noc jeszcze młoda - uśmiechnęłam się zawadiacko, ale skrzywiłam się, gdy znów usłyszałam strzały. - Daj mi chwilę na przebranie się. Skopiemy tyłki kilku przestępcom? 

Nie udawaj kujonie | Peter ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz