Wylądowałam kilkanaście metrów przed tym, co zostało z budynku. Byłam pewna, że nie zapadł się sam z siebie. Zwłaszcza że niedaleko zobaczyłam samochód. Kiedy zajrzałam do środka, zobaczyłam rozświetlony telefon Petera, ledwie widoczny spod siedzenia.
Otworzyłam drzwi i wyjęłam telefon. Spojrzałam na ekran i prawie się roześmiałam, widząc pięćdziesiąt siedem nieodebranych połączeń od Neda.
Połączenie pięćdziesiąte ósme.
– Peter, całe szczęście! – Usłyszałam krzyk Neda i jego westchnięcie pełne ulgi.
– Zła osoba – odpowiedziałam ponuro.
– Allie? Nic ci nie jest? Straciliśmy kontakt...
– Jestem cała – zapewniłam ich. Rozejrzałam się wokół i przełknęłam gulę, która pojawiła się w moim gardle. – Słuchawka wypadła mi z ucha przez ten wybuch. Dobrze, że nie możecie zobaczyć tego, co ja widzę. To kompletna ruina.
Zaczęła ogarniać mnie panika. Pociemniało mi przed oczami, oddychałam z trudem, a wszystko przez to, że zdawałam sobie sprawę, że Peter gdzieś tam jest. Pod zawalonym budynkiem. Możliwe, że nie...
– Allie, musisz się rozejrzeć – poleciła Lisa. Słyszałam, że jej głos się załamuje, ale stara się mówić spokojnie i z opanowaniem. – Powiedz mi, co widzisz. Skup się. Peter tam jest. Zawołaj go. Znajdziesz go.
Pokiwałam głową, choć wiedziałam, że mnie nie widzi i zamrugałam gwałtownie, odganiając łzy. Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na poprzednie miejsce. Nic się z nim raczej nie stanie.
Weszłam pomiędzy gruzy, patrząc na dogasający ogień. Jedna ze ścian wciąż jakimś cudem się trzymała, choć wszystko inne runęło. Więc to nie mogła być żadna bomba, tylko broń Chitauri. Co oznaczało z kolei, że ojciec Liz tu był.
– Peter?! Peter, słyszysz mnie? Błagam, odezwij się! – zawołałam. Miałam przeczucie, że on gdzieś tam jest. Musiał być. A jeśli Sęp stanie mi na drodze, obiecuję, że go zabiję. Nie będę się hamować, ani winić za jego śmierć. – Peter?!
Nie mam pojęcia, jak długo krzyczałam, ale miałam wrażenie, że spędziłam tam wieczność, a nie sprawdziłam nawet ćwiartki tego, co zostało z budynku. Czułam, że od tego ciągłego krzyku zdarłam sobie gardło, ale się nie poddawałam. Peter nigdy mnie nie zawiódł (pomińmy te niekoniecznie miłe incydenty, które w tym momencie nie są ważne), więc i ja nie mogłam go zawieść. On gdzieś tam był; może stracił przytomność, dlatego nie mógł odpowiedzieć? A może był ranny i pilnie potrzebował pomocy? Może był uwięziony pod stertą gruzu i nie mógł się wydostać? A może szczęśliwie udało mu się uciec, zanim budynek się zawalił?
Przełknęłam rodzącą się w sercu rozpacz. Nie mogłam się poddać. Kierowałam się w stronę wciąż stojącej ściany, którą obrałam jako punkt orientacyjny.
– Pomocy! – Krzyk dobiegał z drugiej strony; tam, gdzie musiała nastąpić eksplozja.
Zamarłam, tylko po to, by niemal skręcić kostkę, gdy ruszyłam biegiem w stronę krzyku, potykając się o kamienie i prawie nadziewając się na stalowe pręty.
Żył. Peter żył. Dziwny strach, który wcześniej mnie sparaliżował, został zastąpiony przez ulgę. Jednak i ta szybko została zastąpiona przez przerażenie, gdy zobaczyłam go przygniecionego przez to, co zostało z sufitu.
– Peter – wyszeptałam. Dopadłam do niego i dotknęłam palcami jego policzka, jakbym wciąż nie dowierzała, że naprawdę go znalazłam. Twarz miał zakrwawioną, był cały w pyle, ale oprócz tego wydawało się, że wszystko jest w porządku. Najważniejsze, że żył. – Peter – powtórzyłam, uśmiechając się słabo.
CZYTASZ
Nie udawaj kujonie | Peter Parker
FanficᏢᎪᎡᎢ ᏫNᎬ & ᎢᎳᏫ Pomiędzy ratowaniem świata, spaniem, jedzeniem i problemami z nieznośnym pająkiem mam kilka minut przerwy dziennie. Ten czas zainwestowałam w opisanie wam mojej historii. Wejdź, a się przekonasz - moje życie jest skomplikowane, lecz n...