[64] NIE BYŁO MNIE ZALEDWIE DZIEŃ

1.4K 90 88
                                    

Mówiąc szczerze, wcale nie żałowałam tego, co się stało. Można nawet powiedzieć, że cieszyłam się z takiego obrotu spraw.

Pomyśleć, że tyle lat żyłam ze Steve'em, a tak naprawdę go nie znałam, choć był moim ojcem.

Po tym, jak przyszedł do mnie wieczorem, rozmawialiśmy ze sobą przez kolejne godziny, nie przejmując się tym, że następnego dnia powinnam pójść do szkoły. Rozmawialiśmy o wszystkim – o szkole, o moich przyjaciołach, o ulubionych filmach, kolorach, a nawet jedzeniu. Nie obyło się też bez rozmowy o chłopcach i miłości (~za moich czasów~ i te sprawy).

Tata wyszedł z mojego pokoju kilka minut po drugiej nad ranem, ale wrócił chwilę później z miską popcornu i kanapkami. I pewnie rozmawialibyśmy dalej, gdyby Lisa nie weszła do pokoju i nie powiedziała, że musimy iść do szkoły.

Kojarzycie te durne powiedzenie: córusia tatusia, a synuś mamusi? Ta, tutaj się nie pomylili.

W końcu Natasha wiedziała, że jest moją mamą, a jakoś nigdy nie kwapiła się do tego, by bardziej mnie poznać. Może zainteresowałaby się mną bardziej, gdyby to Bruce Banner był moim ojcem. Cóż, czasu nie cofniemy, prawda? Najważniejsze, że Steve stanął na wysokości zadania.

Pomimo tego, że minęło dopiero kilka godzin, stwierdziłam, że Steve był najlepszym tatą na świecie (wybacz Tony!).

– Cholera, miałam zadzwonić do Petera! Kompletnie o tym zapomniałam – mruknęłam, gdy siedziałyśmy w samochodzie Happy'ego w drodze do szkoły. Byłam strasznie niewyspana, ale szczęśliwa.

– Spokojnie, rozmawiałam z nim – uspokoiła mnie Lisa. – Powiedziałam, że wszystko jest dobrze. Nikt nikogo nie zabił, więc musiało być dobrze.

– Oj, było dobrze. Żałuję tylko, że Steve nie wiedział od samego początku. Kto wie, może moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej? – spytałam, wyobrażając sobie siebie jako zwyczajną nastolatkę, mieszkającą w jednym z bloków w Queens. Nie, to by nie przeszło.

– Nie wiesz, jak Steve zareagowałby te sześć lat temu. Może wtedy przeraziłby się jeszcze bardziej niż wczoraj. – Lisa wzruszyła ramionami, a ja przyznałam jej rację. Przecież każdy w pewnym momencie swojego życia zmienia swoje nastawienie do czegoś. Chyba jednak wolałam żyć te sześć lat w przekonaniu, że tata by mnie nie zechciał, niż wiedzieć, że naprawdę mnie nie chce.

– Tak, masz rację. Jest dobrze, tak jak jest – zgodziłam się z nią.

– Nie wiadomo, czy wtedy nie poznałabyś Petera, a to by znaczyło, że nigdy byście się nie przespali i...

– Dość! Zrozumiałam przekaz – warknęłam, przerywając jej.

Wniosek naszej rozmowy? – Gdybyś kiedyś postąpiła inaczej, może nie miałabyś dzieci z Peterem. Tak, dokładnie.

– Ale i tak powinnam do niego zadzwonić – zmieniłam temat, wyciągając telefon.

Lisa wyrwała mi go z rąk szybciej, niż zdążyłam choćby mrugnąć.

– Nie ma takiej potrzeby, naprawdę. Zanim weszłam do twojego pokoju, pisałam z nim. Wie, że wszystko w porządku. Kazał przekazać, żebyś przyszła dzisiaj po lekcjach do jego domu.

Chyba nie muszę mówić, że to było ZBYT podejrzane, żeby jej uwierzyć.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na nią kątem oka. Poczekałam, aż wyjdziemy z auta, i kiedy tylko zamknęłyśmy za sobą drzwi, od razu zaczęłam zadawać jej pytania:

– Dlaczego chce, bym przyszła po lekcjach? Dlaczego powiedział to akurat tobie? Czemu nie powie mi tego osobiście?

Gdy zobaczyłam, jak się zawahała, wiedziałam już, że skłamie.

– Wczoraj, gdy wrócił do domu, gorzej się poczuł, więc postanowił nie przychodzić dzisiaj do szkoły. Powiedział, że na pewno do wieczora będzie lepiej i przygotuje, jak to ujął, randkę stulecia.

Randkę 1.2, kłamczyni. Powstrzymałam się przed powiedzeniem jej tego prosto w twarz.

Nie mogłam uwierzyć, że skłamała. Przecież Peter nie opuszczał zajęć, jeśli nie działo się coś ważnego. A ważną sprawą był teraz Sęp. Cholera, Parker, zabiję cię.

Musiałam wziąć kilka głębokich wdechów, by się uspokoić. Oczywiste było, że Lisa tylko żartowała. Peter jak zwykle będzie czekał na nas w klasie, a wtedy wszystko mu opowiem i będziemy się śmiać, a on zaprosi mnie na randkę 1.2. Nie mogło być inaczej.

Ale było. Peter nie przyszedł do szkoły, nie odbierał telefonów, nie odpisywał na wiadomości. Nie muszę chyba mówić, że nieźle się wkurzyłam, bo to była kolejna już taka sytuacja.

– Allie, uspokój się. – Ned położył dłoń na moim ramieniu. Strząsnęłam ją i posłałam mu mordercze spojrzenie.

– Uspokój się? Uspokój się?! – Starałam się nie podnieść głosu, żeby nie zwrócić na siebie uwagi nauczycielki. – Wy coś wiecie i nie chcecie nic mi powiedzieć. Dlaczego?

– Peter nas o to prosił – wytłumaczyła spokojnie Lisa. Cóż za oaza spokoju. – Chce ci zrobić niespodziankę.

– Gówno prawda – wysyczałam, posyłając nauczycielce przepraszające spojrzenie, bo właśnie zmierzyła mnie wzrokiem. – Nie robiłby z randki takiej tajemnicy. I dobrze o tym wiecie. Gdzie on jest?

– Nie wiemy. Mówię prawdę – odpowiedziała Lisa.

– Wybacz, ale ci nie wierzę. Przez cały dzień mówicie same półprawdy. Nie uwierzę, dopóki nie spotkam Petera.

– Powiedział nam, że masz przyjść do May po lekcjach. Tylko tyle – powiedział Ned.

Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się do nich plecami. Nie zamierzałam z nimi rozmawiać, dopóki nie powiedzą mi prawdy. A skoro jej nie znali... Cóż, życie bywa niesprawiedliwe.

***

– Allie, miło cię widzieć! – Drzwi otworzyła mi May, jak zwykle uśmiechnięta.

Wpuściła mnie do środka i od razu wstawiła wodę na herbatę. Jeśli się powtarzam, to przepraszam, ale naprawdę kocham tę kobietę. Zwłaszcza że nienawidzę herbaty. Taki szczegół.

– Co cię sprowadza? Petera jeszcze nie ma.

Weszłam za nią do kuchni i oparłam się o blat.

– Wiem. Poprosił mnie, żebym tutaj przyszła. Powiedział, że musi coś jeszcze załatwić, zanim wróci. Do tego czasu możemy porozmawiać. Tak jak dawniej. – Uśmiechnęłam się szeroko, ale uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy, gdy spojrzałam na telewizor. May włączyła wiadomości, w których właśnie puszczano obraz na żywo z helikoptera.

Pierdzielony Spider-Man utrzymywał pajęczyną przepołowiony prom.

NIE BYŁO MNIE ZALEDWIE DZIEŃ. Nie widzieliśmy się niecałe dwadzieścia cztery godziny, a on już znowu robi... TO.

CZY PROSZĘ O TAK WIELE, PRAGNĄC TYLKO JEDNEGO ZWYCZAJNEGO DNIA? TYLKO. JEDNEGO. DNIA. Ale nie, Peter postanowił uratować przecięty i z lekka dymiący prom. Kilkaset ton metalu, samochody na parkingu i pasażerowie. Co tam, nic trudnego.

Ale pytanie brzmi: dlaczego prom został przepołowiony? Odpowiedź jest prosta: Sęp.

Tylko dlaczego do jasnej cholery mnie tam nie ma?

Zerwałam się ze swojego miejsca i już chciałam wybiec z domu, kiedy zobaczyłam minę May. Pobladła ze strachu wpatrywała się w ekran i wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć.

– Cały dzień nie mogę się do niego dodzwonić – wyszeptała. Zrozumiałam, że ma na myśli Petera. – A co, jeśli jest na tym promie?

Wiedziałam, że nie mogłam jej zostawić. Nie, kiedy potrzebowała kogoś bliskiego. 

Nie udawaj kujonie | Peter ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz