Rozdział 5

3.5K 609 349
                                    

Odkąd tylkon Alexandriya stała się pełnoletnia, nieustannie wymykała się z domu, a potem z samego Petersburga w poszukiwaniu spokoju na łonie natury, gdzie zdecydowanie czuła się najlepiej. W kruczej postaci potrafiła lecieć czasem wiele kilometrów za miasto, by później spokojnie deportować się z powrotem.

Jej wycieczki często ciągnęły się do godzin nocnych, zwłaszcza latem, gdy wieczorami nie było tak zimno. Przechadzała się po sporym lesie, sama, z radością wdychając czyste powietrze. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ostatnie jego promienie przedzierały się pomiędzy drzewami po lewej stronie dziewczyny - po prawej niebo robiło się granatowe.

Dziewczyna zatrzymała się na moment i oparła o jedno z drzew, zachwycając się zachodem. Odsunęła się jednak nagle, czując, że plączą się jej włosy - były prawie białe i sięgały już jej pośladków, co bardzo w sobie lubiła. Patrzyła z małym uśmiechem na znikające promienie, gdy nagle usłyszała, że ktoś, lub coś, się do niej zbliżało.

Nie była przerażona, potrafiła bronić się nawet bez różdżki, którą nosiła za paskiem swojej granatowej szaty, lecz mimo wszystko odwróciła się, by zobaczyć potencjalne niebezpieczeństwo. Ktoś zbliżał się do niej, a ona gotowa była rzucić się do ataku, gdy spomiędzy drzew wyłoniła się znajoma twarz.

Gellert Grindelwald, w czarnym płaszczu i z włosami nieco dłuższymi, niż Alexandriya zapamiętała, stanął przed nią z szerokim uśmiechem.

- Znalazłem cię.

Serce dziewczyny zabiło szybciej, na tyle, że położyła nad nim swoją dłoń, próbując je uspokoić. Nic się nie zmieniło: ani on, ani reakcje, które w niej wywoływał.

- Gellert... To ty? - zapytała w oszołomieniu, nawet jeśli znała odpowiedź. - Jak mnie tu znalazłeś? - dodała z niedowierzaniem, podchodząc do niego bliżej.

- Miałem wizję, że się tu spotkamy... I proszę, nie pomyliłem się - powiedział dumnie. Z jego twarzy dało się wyczytać, że również był rad z jej widoku.

Alexandriya nie wiedziała, co powiedzieć, o co zapytać, ale pewna była jednego: jej serce wciąż do niego biło, nawet jeśli długo go nie widziała.

- Nawet nie wiem, od czego zacząć - przyznała. - Cieszę się, że cię widzę. - Po tych słowach od razu ich pożałowała, obawiając się, że za bardzo się zdradziła.

- Ja również - powiedział ku jej zaskoczeniu, robiąc kolejny krok w jej stronę. Wtedy dzielił ich już naprawdę niewielki dystans, przyspieszający oddechy.

- Co cię tutaj w ogóle sprowadza? Poza tym, że mnie szukałeś - powiedziała ostatecznie, ciekawa wszystkiego, co mógłby jej opowiedzieć.

- Tutaj? Tutaj tylko ciebie szukałem - odparł, jak zwykle zdolnie dobierając słowa. - Uciekłem z Anglii.

- Z Anglii? - powtórzyła zdziwiona, gdy nagle w głowie przestawił się jej jakiś pstryczek. - No tak... Szukałeś Peverellów, prawda?

Gellert wyglądał na pozytywnie zaskoczonego i uniósł brwi.

- Czytałaś.

- Odkąd mi powiedziałeś o Insygniach, zainteresowałam się tym... - zaczęła dziewczyna, a następnie wyjęła swoją różdżkę zza pasa. - Ty mi to zostawiłeś, prawda? - Uniosła różdżkę, czarną, do której rękojeści przyczepiona była przywieszka z symbolem Insygni Śmierci, ta sama, którą dziewczyna odnalazła w lesie.

Mały uśmiech pojawił się na twarzy chłopaka, który przyjrzał się różdżce. Taki sam znak zwisał z jego szyi.

- Wiedziałem, że to znajdziesz. Natura ci pomogła, co?

Jucha • Gellert GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz