Sankt Petersburg był miastem zachwycającym wielu. Jego potęgę i piękno podkreślali nie tylko mieszkańcy Rosji, ale i goście zza granicy, podziwiający miejscowość, która wielkością przegoniła nawet Moskwę.
Jednak Alexandriya Kedrowa nienawidziła tego miejsca.
Choć dziewczynka o włosach jasnych jak aniołek miała zaledwie dziesięć lat, była bardzo zżyta ze swoją rodzinną miejscowością, którą był Irkuck. Przeprowadzka ponad pięć tysięcy kilometrów na zachód wcale nie była dla niej, jak twierdzili rodzice, "szansą na lepsze życie". Przeciwnie, dla Alexandriyi stanowiło to zmianę na gorsze.
Dziewczynce brakowało obecności dziadków, bliskości natury, którą miała w niewielkim dworku na obrzeżach miasta zamieszkiwanym przez jej rodzinę. Teraz wszędzie były tylko budynki, kominy, fabryki, zatłoczone ulice... Alexandriya dusiła się w tym wszystkim, czuła się wręcz skrępowana przez życie w największym mieście całego imperium. Obiecała sobie już wtedy, że gdy tylko dorośnie, wróci do rodzinnych stron, co głośno manifestowała swoim rodzicom, którzy zbywali ją śmiechem.
Pan Kedrow kupił duże i wygodne mieszkanie na trzecim piętrze w magicznej dzielnicy Petersburga - wszyscy pozostali mieszkańcy okolicznych kamienic również byli czarodziejami. Miało ono nawet widok na Newę, jednak nawet patrzenie z salonu na rzekę nie rekompensowało jego córce tej, przy której bawiła się w Irkucku.
Dziewczynka od trzech miesięcy, czyli od oficjalnej zmiany miejsca zamieszkania, często manifestowała swoje niezadowolenie poprzez wyglądanie przez okno i ciężkie wzdychanie. Nie inaczej było tamtego słonecznego dnia, kiedy Alexandriya, ubrana w delikatną, brązową sukienkę siedziała przy szybie w salonie w zielonym fotelu, podczas gdy jej piętnastoletni brat głośno się z niej naśmiewał.
- Och, o nie! Petersburg! Zaraza! - zawołał chłopak najwyższym głosem, jakim potrafił przyjąć, teatralnie rzucając się na również zielony szezlong stojący obok fotela. - Mamo, zabierz mnie stąd!
- Cicho bądź, Dymitr! - pisnęła Alexandriya, patrząc na brata z pogardą. - Nie polubię tego miasta i już!
- Nie polubię tego miasta i już! - krzyknął chłopak, starając się jak najlepiej imitować swoją siostrę. Po tym zaczął się śmiać, czego dziesięciolatka nie potrafiła już zdzierżyć.
Zerwała się z fotela i już miała zaatakować brata poprzez wskoczenie na niego, gdy do ciemnego pokoju weszły dwie kobiety.
- Sasza, Dymitr, co wy robicie? Zachowujcie się! - krzyknęła pierwsza z nich, elegancka blondynka o niebieskich oczach, takich samych, jakie posiadało dwoje jej dzieci. Nie mogła mieć więcej niż czterdzieści lat, a nawet gdyby miała, nie dałoby się tego po niej zauważyć.
- Da, mamo - odparł wciąż rozbawiony Dymitr, podnosząc się z szezlongu i poprawiając swoje zmierzwione, jasne włosy. - Ja tylko próbuję nauczyć małą...
- Nieważne, po prostu macie być cicho - przerwała mu pani Kedrowa surowo. - Lizawieto, proszę, zrób co trzeba i zawołaj mnie, gdyby byli nieposłuszni - dodała pospiesznie i wyszła z pokoju tak prędko, jak się w nim pojawiła.
- Dobrze, pani Kedrowa - odparła druga z kobiet, znacznie mniejsza i starsza, ubrana w fartuch.
To była nowa gospodyni całej rodziny, Lizawieta. Do niej Alexandriya również nie pałała sympatią - choć kobieta był bardzo miła, dziewczynka tęskniła za ich dawną służącą, Olgą, która czasem zastępowała jej matkę. W dodatku Lizawieta nie była czystej krwi, co również stanowiło dla niej problem - rodzice i dziadkowie przekonali ją, że czystokrwiści czarodzieje byli ważniejsi, niż pozostali.
- Dymitr, wstań proszę, muszę poprawić jeszcze parę rzeczy - powiedziała Lizawieta do Dymitra, który grzecznie do niej podszedł. Kobieta zarzuciła mu na ramiona trzymany przez nią krwistoczerwony płaszcz z futrem, a następnie wyjęła różdżkę, za pomocą której zaczęła poprawiać jego obszycie.
- Te wasze mundurki w Durmstrangu już nie mogły być bardziej wymyślne - powiedziała Lizawieta, kręcąc głową. - Za moich czasów nie było płaszczy czy marynarek, każdy musiał okryć się tym, co mu się napatoczyło.
- Pani przecież nie chodziła do Durmstrangu - zauważył Dymitr, starając się stać nieruchomo, by kobieta mogła dobrze poprawić jego płaszcz. Chłopak był z niego bardzo dumny, zresztą tak jak z samego faktu bycia uczniem Durmstrangu, dlatego chciał, by wszystko wyglądało iak najlepiej.
- To nieistotne. Szkoła to szkoła - stwierdziła Lizawieta.
- Ugh, ja też chcę już iść do szkoły - jęknęła Alexandriya, patrząc na płaszcz brata z zazdrością. - Przynajmniej nie będę musiała siedzieć w tym mieście.
Lizawieta zaśmiała się, różdżką prędko poprawiając siwe włosy wystające z jej koka.
- Jesteś fenomenem, Sasza. Dzieci zazwyczaj nie znoszą chodzić do szkoły.
- Gdyby pani nienawidziła tego miasta, też pani by chciała stąd jak najszybciej wyjechać - mruknęła Alexandriya, kładąc brodę na podłokietniku fotela.
Na moment zapadła cisza, a z płaszcza Dymitra odpadło kilka kawałków czerwonego materiału. Lizawieta, nie odrywając wzroku od dołu ubrania, zapytała nagle:
- A daleko właściwie ten cały Durmstrang? Tak bardzo inaczej tam jest niż tutaj?
- Nie może pani wiedzieć! - odparł od razu Dymitr, jakby przerażony samym pytaniem o lokalizację szkoły. - To ściśle tajne!
Lizawieta machnęła niedbale ręką.
- Och, bo to i po co takie tajemnice? U nas w Kurgrodzie nie było takiego problemu.
- Nieważne, gdzie jest! - zawołała Alexandriya i rzuciła się na szezlong dokładnie tak samo, jak wcześniej jek brat. - Byle nie tutaj!
- Sasza, nie krzycz! - wybrzmiał nagle surowy głos z drugiej części mieszkania. Alexandriya tylko przewróciła oczami na rozkaz matki.
- Jeszcze sobie poczekasz, siostrzyczko - stwierdził Dymitr, uśmiechając się triumfalnie. - Chociaż obawiam się, że w Durmstrangu cię zjedzą... Tam trzeba umieć przeżyć, wiesz?
- Poradzę sobie - warknęła dziewczynka, zakładając ręce. - Nie wiesz, co potrafię.
Dymitr zaśmiał się głośno, co jeszcze bardziej zdenerwowało jego siostrę. Czemu nikt nigdy nie traktował jej poważnie?
Zanim chłopak mógł dodać coś jeszcze, Alexandriya prędko wyszła z salonu i ruszyła prosto do swojego pokoju, a następnie zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Oj, Dymitr, bądź dla niej milszy - powiedziała Lizawieta, wyprostowując się. - Ona jest jeszcze mała, wiesz, że łatwo się obraża.
Chłopak wyglądał jednak na niewzruszonego wybuchem siostry.
- Przejdzie jej, zawsze jej przechodzi.
Alexandriya weszła do pokoju, a następnie wskoczyła na łóżko i wykrzyczała coś w poduszkę. Była strasznie sfrustrowana: ani brat, ani rodzice, ani nawet Lizawieta nie traktowali jej poważnie. Nie rozumieli, że nie czuła się dobrze w nowym miejscu i że tylko szkoła mogła być dla niej wybawieniem.
Co najważniejsze, rodzina Alexandriyi nie znała sekretu, który dziewczynka sama odkryła dwa lata temu, ale który nauczyła się opanowywać dopiero niedawno...
Dziewczynka podeszła do okna w swoim pokoju, a następnie otworzyła je na oścież. Upewniła się, że drzwi od pomieszczenia były zamknięte, po czym zrobiła coś, czego nikt o niej nie wiedział.
Dziewczynka przemieniła się w czarnego jak noc kruka. Wskoczyła na parapet, zawahała się chwilę i...
Wyleciała.
~
Krótkie info historyczne: mamy tu 1892 rok; w II połowie XIX w. Petersburg pobił Moskwę w liczbie ludności i rozroście przemysłu, stał się jednym z największych miast przemysłowych w Europie z bazą rosyjskiej floty, rzeką i portem morskim.
CZYTASZ
Jucha • Gellert Grindelwald
Fanfiction❄ Alexandriya chciała wyrwać się ze znienawidzonego miasta, a Gellert mógł jej w tym pomóc. On za to chciał posiąść wiedzę, którą tylko ona miała. Zawarli bardzo prosty układ, który wkrótce pozostawił za sobą trwałe ślady... Z juchy.