Rozdział 50

1.5K 253 52
                                    

Żadne magiczne prawo na całym świecie nie przewidywało zezwolenia na to, by sześciolatek mógł mieć swoją własną różdżkę. Gellert Grindelwald od lat już jednak pokazywał, że większość praw miał w poważaniu.

Gilbert dzień swoich szóstych urodzin rozpoczął spacerem z matką, która, dla większości, jego matką nie było. Kłamstwo, jakoby chłopiec został sierotą po śmierci popleczników Grindelwalda, stało się powszechnie powtarzane, przez wielu brane za fakt. Alexandriya była tylko dobrotliwą duszą, która zdecydowała się go przygarnąć i wychować...

Gellert pilnował jednak, by nikt nie wściubiał nosa w nieswoje sprawy, więc Gilbert wychowywał się dość zwyczajnie, nie miejąc pojęcia, że jego rodzice od czasu do czasu zamordowali kilka osób. Alexandriya może i nauczyła się zabijać ludzi z zimną krwią, ale dla jej syna rozpływało się jej serce - mogłaby zrobić dla niego wszystko i nieustannie starała się być jak najlepszą matką.

"Zwyczajne" wychowanie Gilberta miało się zmienić właśnie w jego szóste urodziny. Alexandriya w ciemnozielonej sukni stała z synem nad brzegiem jeziora, a tam pokazywała zafascynowanemu chłopcu, jak kilkoma ruchami dłoni potrafiła przyzwać do siebie motyle.

Jeden z nich, piękny, z niebieskimi skrzydłami, usiadł na dłoni Alexandriyi, a ta powoli przełożyła go na nos syna.

- Łaskocze! - zawołał chłopiec i roześmiał się, co spłoszyło motyla, a wywołało uśmiech na twarzy jego matki.

- Jakie motyle najbardziej lubisz?

- Hmm... - Chłopiec podrapał się po brodzie tak, jakby to był niezwykle istotny wybór. - Te białe!

- A dlaczego akurat te?

- Bo wyglądają jak twoje włosy, mamo! - odparł roześmiany, rozczulając Alexandriyę do granic możliwości. Kobieta zmierzwiła włosy syna, które były jasne, lecz wciąż wyraźnie blond, a nie białe. Wiedźmich cech więc może i nie posiadał, ale i tak był ponadprzeciętnie inteligentny jak na swój wiek.

Z twarzy Gilbert na razie bardziej przypominał ojca, choć błękitne oczy zdecydowanie odziedziczył po matce. Magia imała się go od samego początku, jeszcze wciąż ta dziecięca, lecz zarówno Alexandriya, jak i Gellert uważali, że jego naukę trzeba zacząć o wiele wcześniej niż przewidywał to program Durmstrangu, do którego zamierzali go posłać. Dlatego kiedy kobieta zobaczyła Grindelwalda zbliżającego się do nich z podłużnym, czarnym pudełkiem, uśmiechnęła się i natychmiast zwróciła na niego uwagę syna.

- Zobacz, tata idzie... I chyba coś ma dla ciebie...

Na wieść o prezencie podekscytowany Gilbert odwrócił się w stronę Nurmengardu, nad którym tamtego dnia wisiały ciemne chmury. Nie przeszkadzało mu to jednak, bo nie mógł się doczekać pierwszego z wielu podarunków, jakie miał otrzymać tamtego dnia.

- Nie sposób złapać was w zamku - powiedział Gellert, podchodząc do obojga w czarnym płaszczu. - A ja przecież mam prezent dla kogoś.

- Dla mnie? Dla mnie? - zapytał Gilbert, prawie skacząc z radości.

Grindekwald uklęknął przed nim, by móc patrzeć mu w oczy, a następnie wysunął ręce z pudełkiem w jego stronę.

- Dla ciebie, synu - odparł dość beznamiętnie, a obserwująca to wszystko Alexandriya nie mogła się przestać uśmiechać.

Gilbert najpierw spojrzał na matkę, jakby pytając, czy może sięgnąć po prezent, a następnie to zrobił. Od razu zdjął czarne wieko, by przekonać się, że wewnątrz pudełka znajdowała się...

- Różdżka? - zapytał rozanielony, patrząc z niedowierzaniem na oboje rodziców.

- Twoja pierwsza. Zobaczymy, czy się nada... - zaczął Gellert, wstając, ale syn go już nie słuchał i skakał w miejscu z radości z pydełkiem wciąż w rękach.

- Mam różdżkę! Będę jak tata! - wołał, a jego skojarzenie nie było przypadkowe, bo to przecież Gellert ciągle czarował Czarną Różdżką - Alexandriya, choć swoją też posiadała, wciąż do magii najczęściej używała samych rąk.

- Tak, ale musisz się z nią obchodzić odpowiedzialnie... - zaczęła Alexandriya, ale przerwał jej Gellert:

- Tak jak rodzice.

Wymienili spojrzenia, tak wymowne, że nie potrzebowaliby nawet legilimencji, by się zrozumieć. Alexandriya prędko jednak przełknęła ślinę, by się opanować, a następnie zwróciła się z powrotem do syna:

- Na razie będziesz jej używał tylko wtedy, gdy będziemy cię uczyć. A zaczniemy od zaklęcia, które skutecznie pozbędzie się potworów spod twojego łóżka... - Wyjęła różdżkę z pudełka, a następnie delikatnie nią machnęła tuż przed twarzą chłopca. - Lumos.

Czubek różdżki rozbłysł, a chłopiec zapatrzył się na nią, jakby widział najwspanialsze zaklęcie na świecie.

- Łaaaa...

Alexandriya nie była w stanie powstrzymać śmiechu.

Jaki ojciec, taki syn.

- Mnie też mogłabyś pouczyć - powiedział nagle Gellert, jakby czytając jej w myślach, i posłał jej kolejne wymowne spojrzenie.

- Zawsze z przyjemnością, mój drogi - odparła, odpowiadając mu równie perfidnie.

- Tata też będzie się uczyć? - zapytał zdezorientowany Gilbert, na co Alexandriya o mało nie parsknęła.

- Och, tak, on uwielbia naukę. - Oddała synowi różdżkę i zamiast tego zabrała pudełko. - Myślę, że bardzo chętnie dołączy do twojej.

Gilbert prawie że pisnął z radości, podczas gdy jego rodzice ponownie wymienili spojrzenia.

- Wszystkiego najlepszego. - Gellert z pewną czułością przejechał dłonią po głowie chłopca, ale on był za bardzo zapatrzony na swój prezent.

- Możesz się tu chwilę pobawić - dodał nagle, widząc, że małego aż świerzbiły ręce, by chociażby pomachać podarunkiem - a my cię pooglądamy.

- Tak! - zawołał Gilbert radośnie i, nie potrzebując dodatkowej zachęty, na moment odbiegł od rodziców.

- Tylko uważaj, wiesz, że twoja magia jest silna! - zawołała Alexandriya zapobiegawczo, jednak Gellert, ustawiając się tuż obok niej, pokręcił z rozczarowaniem głową.

- Sasza, nie ma nic, co on może zrobić, a czego Czarna Różdżka nie naprawi.

- Tak? - Uniosła brwi. - A twoje oko po dziś dzień cierpi, choć minęło już tyle lat...

- Ale to była twoja magia. Nieopisywalnie niezwykła...

- A to jest mój syn - argumentowała.

- I mój - odparł Grindelwald z takim dumnym uśmieszkiem, jakby to była jakaś konkurencja. - Nic sobie nie zrobi, ma to w genach.

Alexandriya westchnęła. Nie mogła się nawet odgryźć, że w razie wypadku zrzuca leczenie Gilberta na jego ojca - bo oboje przecież posiadali takie moce, które mogłyby go uzdrowić w ułamek sekundy.

- Już sześć lat... Kto by pomyślał... - Grindelwald westchnął, patrząc na syna biegającego po pobliskiej trawie. - I jest o wiele wspanialej niż było, gdy się rodził. Mamy władzę, mamy popleczników w każdym kraju, ścigają nas setki Aurorów...

- To ostatnie akurat nie jest pocieszające - wtrąciła poważnym tonem, on jednak tylko machnął ręką.

- Spokojnie, Sasza, spokojnie... - Objął ją, kompletnie niewzrusziny. - Już niedługo to ja będę stanowił prawo. I oni sami mnie do tego wybiorą.

- Nie martwię się o nas, daj spokój, już za wiele widziałam, by sądzić, że są w stanie coś nam zrobić... Martwię się o Gilberta.

- Nawet gdybyśmy na moment... - Zawahał się. - Zniknęli, to jest bezpieczny, a Vinda się nim zajmie, przysięgała ci to przecież na własne życia...

- Wolałabym mimo wszystko go nie zostawiać.

- Och, oczywiście, mówię tylko o sytuacjach awaryjnych. A takie mogą nadejść, bo mam wielki plan, Sasza...

- Jaki?

- Już niedługo będzie dobry moment, bt wprowadzić go w życie.

Jucha • Gellert GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz