Rozdział 32

2.2K 349 59
                                    

Ani Gellert, ani Alexandriya nie byli w stanie stwierdzić, ile czasu spędzili na upajaniu się tą drugą osobą poprzez pocałunki, ale trwało to dość długo - na tyle, że przerwali dopiero, gdy oddychało się już naprawdę trudno.

Oboje ostatecznie wylądowali w znacznie przyjemniejszej pozycji niż wcześniej. Gellert siedział wygodnie na jej siedzeniu, a ona trzymała głowę na jego kolanach, leżąc wygodnie, przykryta płaszczem niczym kołdrą. Jej księga została dawno zapomniana gdzieś naprzeciwko, podczas gdy Grindelwald gładził jej włosy, które rozplątały się w całym procesie.

- Nie jest ci za wygodnie? - zapytał, patrząc na nią z psotnym uśmieszkem nieznikającym mu z twarzy.

- Oj, to co, powinnam się przesiąść? - odgryzła się, doskonale wiedząc, jaka będzie jego odpowiedź. Jemu też się to podobało; widziała to w jego oczach.

- Chciałaś mi coś pokazać - powiedział głównie po to, by zmienić temat i nie przegrać dyskusji.

- Ach, tak... - Alexandriya niechętnie podniosła się do pozycji siedzącej, wzdychając. - Zapomniałam z tego wszystkiego. Masz może chusteczkę?

Gellert spojrzał na nią z niedowierzaniem, a następnie wyjął Czarną Różdżkę i jednym machnięciem wyczarował mały, biały kawałek materiału.

- No tak. Głupie pytanie. - Dziewczyna pokręciła głową. - Potrzymaj ją, w takim razie...

Zaintrygowany Grindelwald patrzył, jak Alexandriya niewerbalnym zaklęciem, tylko swoją ręką, przecina sobie opuszek. Uniosła zranioną dłoń nad chusteczkę, a następnie dała kilku kroplom krwi na nią spłynąć.

- I co teraz?

- Obserwuj - powiedziała cicho.

Kilka chwil później w materiale wypaliły się małe dziurki, czemu Gellert przyglądał się z największym zainteresowaniem. Zwyczajnie nie mógł się na to wszystko napatrzeć, jakby nie wierzył w to, co się stało. W jego oczach było coś przejmującego, gdy obracał chusteczkę pomiędzy palcami, badając to, co się stało.

Ta kobieta była zabójcza.

- Czy to działa na ludzi?

- Nie wiem, bo mnie samej nie rani, rzecz jasna - wyjaśniła Alexandriya, choć sama też bardzo chciała się tego dowiedzieć.

Grindelwald zapomni o chusteczce i bez zawahania wyciągnął swoją dłoń w jej stronę, dając jej do zrozumienia, żeby przetestowała to na nim. Ona jednak natychmiast się wycofała.

- Gellert, to może cię nieodwracalnie zranić, przecież wiesz...

- Poradzimy sobie - przekonywał niewzruszony.

- A co, jeśli będzie jak z twoim okiem?

Zaśmiał się pod nosem.

- Ono działa nawet lepiej niż wcześniej, zdaje się. Nie wahaj się.

Dziewczyna wzięła głęboki wdech, patrząc na krew spływającą po jej palcu.

- Ja nie chcę cię ranić. Ale skoro ty sam chcesz, to co ja mogę... - powiedziała, po czym powoli przyłożyła swoją dłoń do jego, pozostawiając nieco krwi w pobliżu kciuka. Po tym oboje zaczęli przyglądać się tamtemu miejscu z zainteresowaniem.

- Boli? - zapytała, nie wiedząc, czego się spodziewać.

- Parzy... - Gellert wygiął nieco dłoń, wyraźnie odczuwając ból. Po chwili na miejscu krwi pojawiło się niewielkie oparzenie, któremu on również bacznie się przyglądał, po czym zdrową ręką sięgnął ponownie po różdżkę.

- Za każdym razem, gdy myślę, że już nic mnie nie zaskoczy, ty pokazujesz mi coś takiego... - Uzdrowił jej dłoń. - Jesteś naprawdę niesamowita, Sasza. Spójrz, jaka moc płynie tylko w twojej krwi... - dodał, po czym spróbował uzdrowić siebie i tym razem udało mu się to bez żadnych przeszkód; oparzenie zniknęło całkowicie.

- Widzisz. Doceniać mnie musisz. - Uśmiechnęła się, dumna, że jakoś go zaskoczyła.

On nachylił się, by złożyć jeszcze jeden pocałunek na jej ustach.

- Och, przecież wiesz, że doceniam - powiedział, a następnie zachęcił, by ponownie ułożyła się na jego kolanach.

Gdy dotarli do Anglii, nastało już późne popołudnie, jednak naturalnie nie było tam tak zimno, jak w Alpach, a słońce jeszcze nie zaszło. Wylądowali nieopodal znanej już Alexandriyi Doliny Godryka, choć to najwyraźniej nie tam zamierzał udać się Gellert. Ona w zasadzie nie wnikała w jego plany; chciała trochę też podziałać sama.

- Chcesz rozejrzeć się sama? - zapytał Gellert tak, jakby czytał jej w myślach, trzymając jej dłoń, gdy wychodziła z powozu.

- Z przyjemnością.

- Spotkajmy się tutaj za cztery godziny, w takim razie.

- Świetnie.

Ku zdziwieniu Alexandriyi, Gellert deportował się niemalże natychmiast po zakończeniu ich krótkiej rozmowy. Ona sama postanowiła udać się znowu w stronę Doliny, pozwiedzać to, czego on nie zdołał jej jeszcze pokazać.

Mimo wszystko, jej miłość do natury sprawiła, że ponownie znalazła się nad strumieniem, który już wcześniej widziała... I nad którym spotkała kogoś, kogo też już poznała.

- O, proszę - powiedziała, a rudowłosy chłopak, który pomimo zimna siedział pod drzewem i czytał.

Jej słowa natychmiast przykuły jego uwagę. Uniósł głowę, a na jej widok zerwał się na równe nogi.

- Ty.

- I znowu ty, Dumbledore - powiedziała, gdy ten wyjął różdżkę i wycelował prosto w nią. Alexandriya roześmiała się w głos, w ogóle nieporuszona tym widokiem.

- No co ty, boisz się mnie? Ja nie zamierzam z tobą walczyć.

Dumbledore nie zamierzał ryzykować. Był w tamtym momencie pewny, że przez to, że sam Gellert nie mógł z nim walczyć ze względu na łączący ich pakt, wysłał do tego Alexandriyę... Która najwyraźniej pozostała z nim dłużej, niż Albus mógł przewidywać.

- Nie mogę ufać nikomu, kto działa z Grindelwaldem - wydusił ostatecznie, nie opuszczając różdżki.

- Sam z nim działałeś - syknęła, wciąż w ogóle się nie bojąc. Była pewna, że nawet gdyby rzucił jakieś zaklęcie w jej stronę, mogłaby się natychmiast zemścić... Zwłaszcza, że dzielił ich słuchający jej strumień.

- Ale nikogo nie zabiłem - argumentował, co rozbawiło ją jeszcze bardziej.

Po głowie Alexandriyi wciąż snuły się wspomnienia wszystkiego tego, co działo się w powozie, przez co czuła niezwykłą władzę. Po tym była już pewna, że Gellert był po jej stronie, że poza własną mocą miała za sobą najpotężniejszą różdżkę na świecie... I mężczyznę, który doskonale umiał się nią posługiwać.

- Jaki szlachetny... Kto by pomyślał, że tak to się skończy, co? - Zaśmiała się ponownie. - Nie zastraszysz mnie, Dumbledore. Ja jestem panią jego domu, a ty chowasz się tutaj, bez żadnych perspektyw na potęgę...?

- Będziesz tego żałować. - Przekonywał chłopak. - On nie jest taki, jak ci się wydaje... Bez względu na to, co ci mówi i obiecuje.

- W przeciwieństwie do ciebie, złożone mi obietnice zostały już spełnione - mówiła z dumą, jednak Albus wyglądał tak, jakby nie chciał w to wierzyć.

- Nawet... Nawet mi szkoda, że też dałaś mu się omamić.

- Próbujesz przekonać siebie czy mnie? - dopytywała Alexandriya, wciąż się z niego śmiejąc. - To mnie ciebie szkoda, Dumbledore. Mogłeś być wielki... A teraz będziesz tylko patrzył z boku, jak to my rośniemy w siłę.

I, nie dając mu już ani jednego słowa, Alexandriya zniknęła.

Jucha • Gellert GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz