Rozdział 30

1.9K 359 53
                                    

Alexandriya stała nieruchomo niczym rzeźba, nie odwracając się do Gellerta ani na sekundę. Chciała go pomęczyć, chciała, by zaznał tylko przedsmaku tego, co mógłby mieć, żeby to on przełamał się jako pierwszy.

Wiedziała, że już na niego zadziałała nawet bez legilimencji, bo choć wszedł do środka i zamknął drzwi, utrzymywał odpowiedni dystans od niej, trzymając ręce za plecami... Jakby bał się, że nie będzie mógł ich kontrolować.

- Coś się stało? - zapytała tak, jakby tylko komentowała pogodę, jakby wcale nie stała przed nim bez nawet cala odzienia. - Chciałam właśnie się położyć.

Grindelwaldowi chwilę zajęło zrozumieć, co do niego powiedziała, bo nie potrafił opanować swojego wzroku. Dla niej to było kolejne zwycięstwo.

- Chciałem ci tylko powiedzieć... Jeden z moich ludzi przyniósł mi wieści z wioski, w której byłaś. Oskarżyli jakiegoś mężczyznę o podpalenie.

- Och... - Zaśmiała się pod nosem, krzyżując ręce na piersi. - Cudownie.

- Wezwali też nowych myśliwych, bo ludzie obawiają się dzikich zwierząt.

Te słowa rozpaliły w niej wściekłość, która była wyjątkowo bliska temu, co czuła przed wiedźmią furią.

- To powinni zacząć obawiać się mnie - burknęła, instynktownie chcąc odwrócić się do Grindelwalda, jednak pospiesznie się powstrzymała. Zamiast tego podeszła bliżej do swojego okna, oddychając iężko.

- Co zamierzasz?

- Dobrze wiesz, co zamierzam, Gellert - powiedziała, odwracając w jego stronę jedynie głowę. - Wyrżnę ich wszystkich własnymi rękami, jeśli będzie trzeba - dodała takim głosem, że zdziwiła nawet Grindelwalda. Przez chwilę miał wrażenie, że nie mówiła do niego Alexandriya, ta, którą tak dobrze już znał, a że przemawiał przez nią głos jej przodkini, tej bezwzględnej, jaką widzieli we wspomnieniu. Jakkolwiek nie było, niezwykle mu się to podobało; takiej kobiety pragnął i takiej potrzebował, a jego wizje się nie myliły - jej miejsce było obok niego.

Gellert przełknął ślinę, czując, że robi mu się coraz cieplej. Nie mógł dłużej tam zostać. Istniały rzeczy, których nawet magia nie potrafiłaby zatrzymać, choć on nie chciałby tego przyznać.

- Cóż... W takim razie nie będę ci już przeszkadzał. - Odchrząknął. - Dobrej nocy.

Alexandriya zwyczajnie nie chciała w to uwierzyć. Nie mógł przecież jej tak po prostu zostawić po tym, co zobaczył, po prostu nie mógł.

- Zaczekaj - wydusiła nim mogła się powstrzymać.

Gellert stanął nieruchomo, nie wiedząc, czego się spodziewać. Alexandriya zdecydowała postawić wszystko na jedną kartę; machnęła ręką przed sobą, a magia ułożyła jej długie włosy tak, by zakryć wszystko z przodu, co mogłoby pociągnąć wyobraźnię mężczyzny jeszcze dalej. Zaraz po tym odwróciła się do niego przodem, zaskakując go jeszcze bardziej.

- Nie masz mi nic więcej do powiedzenia? - zapytała z nutą pretensji w głosie. Nie czuła ani krzty wstydu; była tak zdeterminowana, by do czegoś go sprowokować, że duma też przestawała jej przeszkadzać.

Gellert musiał naprawdę prędko się opanować. Zaczynał przegrywać sam ze sobą i nie znosił tego.

- Ty wiesz, jak wyglądasz, Sasza - powiedział, zaciskając zęby, by nie ruszyć głową... By nie zmierzyć wzrokiem jej całej.

- Wolałabym wiedzieć, co ty o tym sądzisz - odparła, po czym rozumiała, że dyskusja z nim była bezcelowa. - Ale cóż. Sen to sen. Dobrej nocy.

Gellert wyszedł już bez słowa, a wtedy Alexandriya ze złości uderzyła pięścią w małą szybkę swojego okna, przez magię rozbijając ją z głośnym trzaskiem. Jej dłoń zaczęła krwawić, jednak pulsowało w niej tyle adrenaliny, że nawet nie poczuła bólu.

- Dosyć tego, wiesz, Veles? - krzyknęła do wilka, przy czym jej krew spływała z dłoni szkarłatnymi kroplami na podłogę. - Ja już nie będę się o niego starać. Jeśli mnie chce, niech zrobi coś sam. Jeśli nawet to na niego nie działa, nawet instynkty... To ja nie będę próbować nawet magią. Skończyło się!

Wciąż ze splamioną krwią ręką, podeszła do biurka i otworzyła księgę Wasylisy, znowu na stronach o relacjach damsko-męskich.

- Nie chodź za mężczyzną. - Przeczytała na głos w ojczystym języku, a krople jej krwi spłynęły na stronice. - Miałaś rację, babciu. Jak zawsze.

Użyła drugiej ręki, by natychmiast się uzdrowić, a następnie naprawiła też okno. Grindelwald nie miał nawet pojęcia, na co się pisał za to, że duma nie pozwoliła mu się przełamać pomimo swoich wewnętrznych pragnień.

Alexandriya z samego rana wezwała służbę do siebie i zjadła śniadanie samotnie. Po tym zamierzała udać się tam, gdzie czuła się najlepiej: na łono natury. Chciała zabrać ze sobą księgi, a choć tę Wasylisy znała już w większości doskonale, i tak pragnęła ją wziąć...

Podeszła do biurka, a tam znalazła księgę, którą zostawiła otwartą poprzedniego dnia... I ujrzała coś, co zaskoczyło jej kompletnie.

Tam, gdzie wcześniej spłynęły krople jej krwi, w stronicach wypaliło się kilka dziurek.

- To moja krew to zrobiła...? - szepnęła sama do siebie, nie wierząc w to, co widziała.

Musiała się upewnić, czy nie oszalała. Wzięła do ręki białą chusteczkę, a następnie szybkim zaklęciem przecięła delikatnie opuszek swojego palca, zapewniając sobie wypływ kilku kropli krwi. Dała im opaść na chusteczkę, a następnie odczekała chwilę...

I oto zamiast nich pojawiły się dziury.

- No proszę. - Uśmiechnęła się, używając drugiej ręki, by się uzdrowić, nie odrywając wzroku od chusteczki. - Jednak na coś się czasem przydajesz, Grindelwald. Okazuje się, że nawet moja krew może cię zabić... A ty masz mnie w takim poważaniu? Nie możesz nawet na mnie spojrzeć jak na kobietę, bo ci duma nie pozwala? - mówiła do siebie, czując, jakby nabierała mocy od każdego swojego słowa.

Zamknęła księgę, a następnie przywołała do siebie też jedną z nowych, które sprezentował jej Gellert.

- Chodź, Veles. - Zwróciła się do wilka, który przez cały ten czas leżał na jej łóżku. - Pójdziemy tam, gdzie ni wielki pan Grindelwald, ni żaden myśliwy nam nie przeszkodzi.

Po tym wyszła z Nurmengardu wraz z wilkiem bezszelestnie, upewniając się, że Gellert ich nie widział. Nie odeszła zbyt daleko, jednak na tyle głęboko w las, żeby nie można było jej zobaczyć. Usadowiła się między drzewami - uzdrowiwszy kilka z nich po drodze - a następnie odetchnęła z ulgą. Tylko tam, pośród natury, potrafiła odnaleźć prawdziwy spokój.

Obcojęzyczna, stara księga była trudna do rozszyfrowania już od pierwszej strony, lecz zupełnie jej to nie zniechęcało. Ona miała czas, mnóstwo czasu... Bo nie zamierzała już chodzić za Grindelwaldem jak zakochany kundel, którym stała się już lata temu, w Durmstrangu, nie mając jeszcze pojęcia o wielkości swojej mocy, o swoim pochodzeniu i o tym, że tak naprawdę...

Była silniejsza niż on.

Jucha • Gellert GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz