Rozdział 36

2.1K 350 129
                                    

Rozdział zawiera, powiedzmy, początek treści dla dorosłych.

~

Kilka kolejnych dni Alexandriya spędziła na zewnątrz, starając się rozwinąć swoją umiejętność kontrolowania zwierząt. Sprawdzała, które z nich się jej słuchały bezproblemowo, a które były trudniejsze do opanowania i zależność wydawała się prosta: im większe i silniejsze, tym mniej były skore ją słuchać bez uprzedniego oswojenia się. Jak na razie miała dostęp tylko do zwyczajnych zwierząt, ale obiecała sobie, że gdy nadarzy się okazja, ruszy na poszukiwania tych magicznych - jak się spodziewała, trudniejszych do opanowania.

Ptaki okazały się najłatwiejsze do kontroli. Alexandriya prędko nauczyła się je do siebie wzywać, a następnie sprawiać, by robiły to, o co je prosiła, a to już mogło się okazać przydatną umiejętnością.

- Cześć, malutkie... - mówiła do trzech brązowych ptaszków, który usadowiły się na jej ramieniu, gdy stała tuż przed drzwiami Nurmengardu już o zmierzchu. - Piękne jesteście... I pięknie mnie słuchacie... - Pogłaskała każdego po kolei, patrząc na nie wręcz z matczyną miłością w oczach. - Możecie odlatywać, dobrej nocy - szepnęła, po czym wybiła je wszystkie do lotu, nie mogąc przestać się uśmiechać.

- Uwielbiam patrzeć, jak to robisz.

Głos Gellerta zaskoczył ją zupełnie - na tyle skupiła się na zwierzętach, że ani nie usłyszała, ani nie wyczuła, kiedy tam przyszedł. Było jej to jednak na rękę; nie mógł mieć przecież pojęcia, że tamtego dnia włożyła pod suknię te jego wymarzone skarpety i już układała sobie w głowie to, jak przyjdzie do niego tylko w nich, tak, jak chciał. Czuła się już dobrze, dlatego uznała, że to będzie idealny moment, by to wreszcie zrobić.

- Ty to w ogóle lubisz na mnie patrzeć, hm? - zapytała, odwracając się do niego z perfidnym uśmieszkiem na twarzy. Miała tamtego dnia naprawdę dobry humor i nie zamierzała się z nim kłócić, przeciwnie, chciała się zbliżyć.

- Nie mogę zaprzeczyć - powiedział, podchodząc do niej, by objąć ją w talii. - Widziałem na przykład, jak dziś rano kąpałaś się w tej lodowatej wodzie...

- Tak podglądać damę? - zapytała, udając oburzenie.

Gdyby tylko wiedziała, że to ta kąpiel sprowokowała jego plany.

- Niespecjalnie się chowałaś. Zresztą, nie widziałem więcej, niż już sama mi nie pozwoliłaś zobaczyć.

I nadal nic z tym nie zrobiłeś, pomyślała poirytowana.

- Trzeba było do mnie dołączyć - odgryzła się, na co on pokręcił głową.

- Och, nie, Sasza, nie śmiałbym przerywać ci tego. - Uśmiechnął się. - Chodź, przygotowałem dla nas kolację, zanim jutro wyruszymy do twojej rodziny.

- Och, daj mi się nacieszyć niebem, Gellert. Dziś jest wyjątkowo przejrzyste - odparła, odsuwając się od niego ze wzrokiem wlepionym w utkane gwiazdami sklepienie, po czym wzięła głęboki wdech ostrego, górskiego powietrza.

- Czemu ostatnio tak się ode mnie odsuwasz? Do mojego łóżka też już nie wróciłaś...

- Odsuwam? Czyli chciałbyś mnie bliżej? - zapytała prowokująco, rzucając na niego okiem, a Gellert z trudem powstrzymał śmiech.

Ona jeszcze nie wie.

- Tak. Znacznie bliżej - odparł wręcz grobowym tonem, wywołując uśmiech na jej twarzy.

- Nie chciałam u ciebie spać, bo musiałam się... Zregenerować sama. Ale dziś... Kto wie? Może to zmienimy?

Gellert powstrzymał kolejny uśmiech, czerpiąc niesamowitą satysfakcję z tego, że ona nie miała najmniejszego pojęcia o tym, co planował.

- Na pewno - powiedział tak, że nie mogła go usłyszeć.

Alexandriya odwróciła się z powrotem przodem do niego, a następnie jednym ruchem ręki wyczarowała nad swoją dłonią błękitny płomień, utrzymała go przez chwilę, a następnie jednym machnięciem się go pozbyła. Gellert przyglądał się temu wszystkiemu z szelmowską miną.

- Wyjątkowo silna się dziś czuję - przyznała dziewczyna, co zadowoliło go jeszcze bardziej.

- To dobrze, zawsze miło to słyszeć... - Zmierzył ją wzrokiem. - Chodźmy, Sasza.

- Coś ci strasznie spieszno...

- Chcę spędzić z tobą trochę czasu, bo, jak już mówiłem, ciągle mi uciekasz na zewnątrz w ostatnich dniach... - tłumaczył się Gellert, co stanowiło tylko kawałek prawdy.

Ponownie objął ją w talii i, ku jej zaskoczeniu, nie zaczął jej prowadzić do środka, a zamiast tego deportował się z nią w ciemności. Dopiero po chwili Alexandriya zdała sobie sprawę, że nie byli w jadalni, gdzie spodziewała się znaleźć, a w jego komnacie, kolejny raz oświetlonej jedynie tym, co dawały gwiazdy i księżyc zza potężnego okna.

- Zaraz... I gdzie ta kolacja? - zapytała zdezorientowana dziewczyna, rozglądając się po komnacie w poszukiwaniu jakiegokolwiek jedzenia.

- Tutaj.

Głos Gellerta wydobył się z niego niczym syknięcie gdzieś zza niej, a zaraz po tym Alexandriya podskoczyła, gdy ciężkie drzwi do komnaty zamknęły się z impetem - głośny dźwięk odbił się echem po całym zamku. Nawet jeśli potrafiła się obronić, dziewczyna po raz pierwszy w Nurmengardzie poczuła się jakoś... Nieswojo i nie do końca bezpiecznie.

- Słucham...? - Przełknęła ślinę, w tamtym momencie tak zaskoczona, że nie znalazła odwagi na odwrócenie się do niego.

Grindelwald zbliżył się do niej od tyłu i położył ręce na jej ramionach, a choć oczywiście nie robił tego po raz pierwszy, to nigdy jeszcze nie wywołał tym u niej takiej gęsiej skórki, jak w tamtej chwili.

- To wciąż kolacja. - Jego gorący oddech wywołał dreszcze, gdy starł się z jej zimną skórą przy uchu. - Tylko nie jedzenie będzie tu jedzone.

Usta Alexandriyi rozdziawiły się same, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Czy śmiała myśleć, że coś się działo, czy zamierzał po raz kolejny powodzić ją za nos?

- Wiem, że włożyłaś dziś mój prezent - mówił, przy czym zaczął uciskać jej ramiona. - Rzuciłem na nie odpowiednie zaklęcia...

Te słowa wywołały w niej niewyobrażalne oburzenie, ale też i złość, że się tego nie domyśliła. Jakże sprytnie sobie to wymyślił... Mógł mówić, że to nie on pękł jako pierwszy, bo przecież to ona ubrała te nieszczęsne skarpety, przy czym jednocześnie miał pełną kontrolę nad wszystkim.

- Ty podstępny... - zaczęła, lecz i to nie było jej dane dokończyć, bo prserwał jej pocałunek złożony na jej szyi. - O, blyat - przeklnęła, z tego wszystkiego nie będąc nawet w stanie pomyśleć w innym języku niż jej ojczysty.

Gellert uśmiechnął się na tę reakcję, a następnie użył różdżki, by niewidzialna siła pociągnęła Alexandriyę w stronę łóżka. Odwrócił ją, przez co siedziała na środku posłania, jeszcze w długiej sukni.

Grindelwald podszedł do niej możliwie blisko i użył dłoni ułożonej pod jej brodą, by zmusić ją do spojrzenia na niego z dołu. Niezwykle mu się to podobało, patrzeć na nią tak, jak wtedy i widzieć, że nie miała nic przeciwko temu.

- Czas, żebym spełnił to, co zapowiadałem, nie uważasz?

- Najwyższy - odparła, gdy wreszcie zszedł z niej szok, a ogarnęła ją chęć oddania się temu wszystkiemu. Stamtąd widziała po Gellercie, po jego oczach, że tym razem się nie zgrywał.

- Więc teraz obnażę cię całkiem - zapowiedział, a serce zabiło jej tak szybko, że na moment straciła dech. - Cal po calu.

Posunął się do przodu, przez co popchał ją nieco i wylądowała oparta na swoich łokciach. To też ją zaskoczyło, a Gellertowi spodobała się jej zdumiona mina.

- Boisz się? - szepnął, pochylając się tak, by ich twarze znalazły się na tym samym poziomie.

- Nigdy - odparła zdeterminowana, gdy jej wzrok bezwstydnie uciekał do jego ust. - Po prostu takiego cię jeszcze nie widziałam.

- Oj, Sasza. - Złapał jej policzek dłonią. - Nie oferuję ci nic poza przyjemnością.

Jucha • Gellert GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz