Rozdział 4

4.8K 705 62
                                    

Alexandriya była wściekła. Miała wrażenie, że dowiedziała się o wydaleniu Gellerta ze szkoły jako ostatnia. On naturalnie nie mógł jej o niczym powiedzieć, gdyż dyrektor szkoły nie pozwolił mu już z nikim rozmawiać. Nikt też do końca nie wiedział, za co go wyrzucono: Alexandriya zdawała sobie sprawę, że jego praktyki czarnomagiczne wychodziły czasem poza program nauczania, ale uważała, że nie było to nic złego. Twierdziła nawet, że powinien być chwalony za takie zainteresowania, a nie potępiany.

Po szkole rozniosła się plotka, że Gellert prawie zabił jednego z uczniów, nikt jednak nie wiedział, o kogo chodziło. To też Alexandriyi nie burzyło, w przeciwieństwie do wielu osób - uczyli się przecież takich rzeczy, prawie wszyscy znali zaklęcia, które mogłyby kogoś poważnie zranić. Nie mówiła jednak o tym głośno, by nie zostać oskarżona o współudział. Zdawała sobie sprawę, że gdyby ją wyrzucono ze szkoły, ją zabiłaby jej matka.

Nie mogła jednak przeżyć, że się z nim nie pożegnała, nie wyobrażała sobie też, że przez pozostałe jej lata w szkole będzie chodzić do lasu, a jego tam nie zobaczy. Żałowała, że od razu nie powiedziała swojego ostatniego słowa, gdy przewidział, że się rozstaną...

Los dał jej jednak tę ostatnią szansę. Okna pokoju dziewczyny wychodziły na bramę główną szkoły, przez co zobaczyła, kiedy z rana Gellert opuszczał Durmstrang. Szedł sam, jednak wiedziała, że ktoś musiał go obserwować. Za chłopakiem lewitował jego kufer, a głowę miał uniesioną wysoko - wyglądał, jakby był z siebie dumny. Alexandriya patrzyła na to przez okno, czując, że musiała coś zrobić.

Upewniła się, że z tyłu jej nikt nie widział, a następnie przybrała swoją kruczą postać. Wyleciała przez okno jak najszybciej potrafiła i dotarła do bramy - tam już zatrzymywała ją magiczna bariera otaczająca szkołę. Dlatego zawróciła, decydując się ostatecznie wylądować na ramieniu Gellerta.

Chłopak wyraźnie się zdziwił, sądząc początkowo, że atakowano go jakimś zaklęciem. Kiedy jednak zauważył znajomego kruka, zatrzymał się i uśmiechnął.

- A jednak - powiedział zadowolony i, ku ogromnemu zaskoczeniu dziewczyny, dwoma palcami przejechał przez czarne pióra w niezwykle czułym geście, a przynajmniej tak uważała Alexandriya. Nie rozmawiała wtedy tamtych słów, ale nie to było istotne. To, co zrobił dało dziewczynie odwagę, by trącić jego włosy dziobem - takie pożegnanie jej pozostało.

Gellert spojrzał za siebie, gdzie surowe oczy dyrektora i dwóch innych nauczycieli niecierpliwie czekały, aż wyjdzie. Chłopak przewrócił oczami, a następnie szepnął do kruka:

- Mówiłem, że się rozstaniemy. Ale jeszcze się zobaczymy, Sasza.

Mam nadzieję, pomyślała dziewczyna, choć nie mogła nic powiedzieć. Zakrakała tylko w odpowiedzi, a on znowu pozwolił jej przejść na swoje przedramię i stamtąd wybił ją do lotu. Jeszcze przez chwilę patrzył, jak znany mu ptak oddala się od niego, po czym wreszcie podszedł do bramy. Dyrektor otworzył ją, a Gellert opuścił mury Durmstrangu już na zawsze.

Alexandriya nie potrafiła sobie po tym wszystkim znaleźć miejsca. Nie wróciła do zamku, poleciała do lasu, tam, gdzie jeszcze niedawno się z nim spotykała...

Żałowała wielu rzeczy, ale nie tego, że nie przyznała się do swoich uczuć. Wolała trzymać je dla siebie, nie chcąc niszczyć swojej relacji z nim, nawet jeśli one wciąż przybierały na sile.

Wylądowała w tym samym miejscu, gdzie niecały miesiąc wcześniej zaprowadziło ją czerwone światło. Była tego pewna, bo drzewa wokół niej naznaczone były symbolem Insygni Śmierci. Alexandriya zamieniła się z powrotem w człowieka i znowu zrobiła to nieco za wysoko, więc wylądowała na kolanach na śniegu. Dziewczyna westchnęła, a następnie dotknęła pokrywy śnieżnej, przez którą znowu przebiły się ciemnozielone źdźbła.

Sasza uśmiechnęła się sama do siebie. Coraz bardziej zaczynała wierzyć w swoje naturalne zdolności i postanowiła je rozwijać - może one pomogłyby też znaleźć te Insygnia...?

Dziewczyna zaczęła podnosić się z ziemi i ujrzała nagle całą trasę wybijających się spod śniegu traw, tworzących jakby ścieżkę. Alexandriya bez zawahania nią podążyła - natury zawsze należało się słuchać.

Szła więc wzdłuż tej nietypowej, magicznej drogi, która za nią znikała. Trwało to kilka minut, droga prowadziła ją głębiej w las, aż wreszcie ucinała się przed sporym, starym drzewem. Wyróżniało się spośród innych ogromną dziuplą, jakby wyjedzoną od środka przez jakieś stworzenie. Alexandriya zrozumiała, że to tam miała spojrzeć i ostrożnie włożyła tam głowę.

Dziupla okazała się bardzo głęboka i ciemna, a dziewczyna nie była w stanie nic w niej dojrzeć.

- Lumos - szepnęła, a że nie używała do tego różdżki, to nad jej dłonią pojawiło się malutkie, kuliste światełko. Ruszyła ręką w górę, a oświetliło jej ono całą dziurę. To wtedy dziewczyna zauważyła coś małego i błyszczącego, było jednak zbyt daleko, by mogła po nie sięgnąć.

- Accio - szepnęła ponownie, skupiając się na przedmiocie, a ten od razu przyleciał do jej wyciągniętej dłoni. Dziewczyna wycofała się, by w normalnym świetle się temu przyjrzeć.

Ujrzała rzemyk, a na nim zawieszkę, w kształcie symbolu Insygni Śmierci. Nie był to naszyjnik czy bransoletka, po prostu kawałek sznurka, a na nim srebrny trójkąt, koło i linia. Alexandriya przygryzła wargę.

- Gellert, czy to ty...? - zapytała, zastanawiając się, czy, jak chciało jej serce, zostawił to dla niej, czy też raczej chciał, żeby znalazł to ktoś inny, jako kolejny znak... Bardziej niż własnym przeczuciom, dziewczyna ufała naturze, zabrała więc tamten przedmiot ze sobą i od wtedy się z nim nie rozstawała.

Alexandriya odwróciła się i ruszyła z powrotem tą samą drogą, którą przyszła. Nie miała konkretnego celu, po prostu nie chciała wracać do zamku, znosić pytań... Część osób dobrze wiedziała, że się z nim przyjaźniła, w tym jej starszy brat, przed którym szczególnie nie chciała się tłumaczyć.

Zaczął padać śnieg, co większość osób by zniechęciło, ale Saszę tylko ucieszyło. Kiedy łapała płatki śniegu na swoją dłoń, potrafiła sprawić, że się nie roztapiały, a trwały tam, dając jej się przyjrzeć ich przeróżnym, pięknym kształtom.

Dziewczyna wykonała kilka kolejnych kroków i stanęła jak wryta: znowu zobaczyła krew, a po dotknięciu upewniła się, że była zwierzęca. Wypełniła ją furia. Zamieniła się z powrotem w kruka i zamierzała przemierzyć cały las, by odnaleźć osobę, która mogła być za to odpowiedzialna - zwierzęta zostawiłyby przecież ślady, nie zabrałyby zresztą całego ciała...

Poprzysięgła sobie, że jeśli znajdzie tę osobę, to być może spróbuje tego, co Gellert, nawet jeśli ryzykowałaby wyrzucenie ze szkoły...

Ale z drugiej strony, kto by podejrzewał niewinnego kruka?

Jucha • Gellert GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz