Rozdział 52

1K 138 7
                                    

Credence od dawna czuł, że nie pasuje do rodziny, czy bardziej do stowarzyszenia, w którym przyszło mu żyć.

Jego "matka" go nie kochała, a on wiedział, że był inny niż wszyscy, z którymi mieszkał, z którymi się zadawał, jednak nie potrafił określić źródła tejże inności. Wokół niego działy się dziwne rzeczy, takie, jakich nie był w stanie wyjaśnić, a z jakich nie mógł nikomu się zwierzyć. Zdawał sobie sprawę, że od matki nie usłyszałby niczego przydatnego, dlatego jego młode serce desperacko szukało jakiegokolwiek zrozumienia.

Nie miał pojęcia, że w ten sposób stał się bardzo łatwym celem, bacznie obserwowaną ofiarą...

Alexandriya początkowo przyglądała się Towarzystwu Dobroczynnemu Nowych Salemian z dachów, niczym skrytobójczyni, drapieżnik czyhający się na swoją ofiarę. Skrupulatnie obserwowała ich ruchy, robiła notatki, a przy tym szukała kogoś, do kogo będzie mogła się zbliżyć, by dowiedzieć się więcej, a potem skutecznie ich rozbić.

Towarzystwo jako swoich wysłanników wykorzystywało głównie dzieci, co stanowiło sprytną taktykę. Łatwiej było je przekonać do ich absurdalnych poglądów, a poza tym istniała większa szansa, że jakiś przechodzień przyjmie ulotkę od małej dziewczynki niż brodatego mężczyzny, nawet z litości.

Alexandriyi pomagała ta sytuacja, bo ona również mogła łatwiej zdobyć zaufanie dziecka, nawet może i bez użycia żadnych zaklęć. Te należące do Towarzystwa były głównie sierotami, łaknęły jakiejkolwiek miłości, a ona, jako matka, doskonale wiedziała, jak im ją okazać. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że nie może wybrać zbyt małego dziecka, bo takie zapewne wiele jej nie powie, poza tym ktoś mógłby podnieść alarm, gdyby zniknęło chociaż na chwilę.

Dlatego padło na Credence'a - jego imię usłyszała przypadkiem, gdy zaczęła obserwować Salemian już z ulicy, niby tylko przechodząc obok i dobrze już znając rozkład ich dnia. Wydawał się najstarszy, zagubiony, po prostu idealny do osiągnięcia osobnych celów zarówno Alexandriyi, jak i Gellerta. Jej najbardziej zależało na zniszczeniu ugrupowania - jemu na odnalezieniu dziecka, które miało posiadać potężną moc.

Alexandriya dobrze przygotowała się do dnia, w którym zamierzała podejść do Credence'a po raz pierwszy. Musiała być jak najmilsza, wzbudzać jak najmniej podejrzeń, a przede wszystkim go nie wystraszyć, by zbliżanie się do niego odbywało się stopniowo.

Tamtego dnia temperatura w Nowym Jorku spadła do najniższych wartości, odkąd Gellert i Alexandriya tam przybyli, więc kobieta czuła się jeszcze swobodniej. Chociaż wciąż nie była fanką wielkiego miasta, z czego Grindelwald lubił czasem żartować, zimno było czymś, co poprawiało jej nastrój. Wyszła pod zakryte szarymi chmurami niebo w kamuflażu, podczas gdy Gellert udawał, jak zresztą codziennie, pracownika MACUSA. Miała wrażenie, że niezwykle podobały mu się te przebieranki; zdawał się czerpać niezdrową satysfakcję z tego, że nikt nawet nie podejrzewał, z kim tak naprawdę rozmawiał. Gdyby tego było mało, miał swobodny wgląd we wszystkie plany przeciwko sobie... Alexandriya musiała przyznać, że genialnie to wymyślił.

W swoim kamuflażu nie czuła się sobą. Choć teoretycznie zmieniał się tylko jej wygląd, miała wrażenie, że bez swoich granatowych szat czy białych włosów traciła nieco mocy. Na pewno nie była już tak przerażająca, jak w swojej naturalnej postaci, lecz w tamtej chwili jej to sprzyjało. Miała przecież zachowywać się przyjaźnie i łagodnie, by wzbudzić zaufanie chłopaka.

Zatrzymała się bezpiecznie za rogiem nieopodal miejsca, w którym chudy, czarnowłosy chłopak rozdawał ulotki. Choć nie chciała tego robić, taka metoda wydawała się jej najskuteczniejsza... Dlatego niepostrzeżenie machnęła ręką, by magią sprawić, żeby chłopak się przewrócił.

Upadł na kolana na beton, ulotki z przełamaną różdżką się rozsypały i część zaczął porywać wiatr, a Alexandriya natychmiast wybiegła zza rogu, by rzucić się mu na pomoc. Zaaferowany zbieraniem ulotek chłopak przez moment nawet jej nie zauważył.

- Och, chłopcze, nic ci się nie stało? - zapytała najserdeczniej, jak potrafiła, lecz i tak wyraźnie go wystraszyła.

- Nie, nie, ja...

- Wszystko w porządku? Już, już, pomogę ci.

Sama przykucnęła i zaczęła pospiesznie zbierać ulotki razem z nim, a on dopiero wtedy odważył się unieść głowę, by na nią spojrzeć. Alexandriya udawała, że nie widziała, jak bacznie się przyglądał jej nieprawdziwej twarzy, ale wyraźnie próbował wyłapać, czy ją znał.

- Na pewno wszystko w porządku? - zapytała, gdy oboje się już wyprostowali, a ona wręczyła mu pozbierane ulotki.

- Tak, ja tylko... Przewróciłem się.

- I nie potrzebujesz lekarza? - Położyła dłoń na jego ramieniu nieprzypadkowo, chcąc, by dosłownie poczuł jej dobre zamiary. Starała się patrzeć mu w oczy, by również miał szansę przyjrzeć się jej twarzy i dobrze ją zapamiętać na poczet kolejnych "przypadkowych" spotkań.

- Nie, nie - odparł nieśmiało, choć nie odrzucił jej ręki.

- Dobrze... W takim razie uważaj na siebie. - Alexandriya posłała mu uśmiech, a po tym jak gdyby nigdy nic ruszyła dalej.

Nie chciała robić nic więcej, by go nie wystraszyć. Ziarno zostało już jednak zasiane. Okazała mu trochę szczerej życzliwości, więc przy następnym spotkaniu, przy którym zamierzała mu pomóc trochę bardziej spektakularnie, będzie skłonny jej zaufać. Gdy odchodzila, czuła na sobie wzrok chłopaka, co mogło tylko oznaczać, że sytuacja sprzed chwili nie była mu kompletnie obojętna.

Zadowolona z siebie kobieta ruszyła w stronę siedziby MACUSA, by "przy okazji" odwiedzić męża, "Percivala Gravesa", a przy tym dać mu do zrozumienia, że rozpoczęła swój plan.

- Czy Percival Graves jest u siebie? - zapytała z nieukrywanym uśmiechem, gdy podeszła do głównej recepcji wysokiego budynku.

Kobieta przy wejściu nieznacznie spojrzała na księge przed sobą.

- Tak, powinien był już zakończyć przesłuchanie.

Zapewne kogoś, kto może mieć informacje na temat tego, gdzie znajduje się Grindelwald.

Alexandriya z trudem powstrzymała śmiech na tę myśl.

- Dzięki. - Alexandriya puściła jej oczko, a potem z podniesioną głową ruszyła do windy, czując się jak królowa świata.

Na Merlina, pomyśleć, że w innej rzeczywistości mogłaby teraz siedzieć jak kura domowa w Petersburgu. Teraz była najbardziej pożądaną przestępczynią magicznego świata, w sercu pozornie potężnych Stanów Zjednoczonych, które nawet nie wiedziały, że rozwiązanie mieli pod własnym dachem.

Wkrótce zapukała do drzwi, na których wisiała złota tabliczka z napisem Percival Graves, a te wkrótce otworzyły się przed nią same, ujawniając mężczyznę siedzącego za biurkiem.

Nawet jeśli Gellert był w przebraniu, to szelmowskie spojrzenie poznałaby wszędzie. Jeśli coś miało go zdradzić, to te cholerne oczy.

- Och... Jaka to radość zobaczyć moją żonę - powiedział Gellert, na co oboje musieli się powstrzymać od śmiechu.

- A jaka to radość przynieść mojemu mężowi... Dobre wieści.

Jucha • Gellert GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz