Rozdział 21

2K 382 226
                                    

Przyjęcie trwało do pierwszej, czyli i tak godzinę więcej, niż Grindelwald znajdował w sobie cierpliwości. Gości nie pożegnał już osobno, lecz zbiórczo, by potem jak najszybciej wyjść i zostawić salę do posprzątania służbie. Po tym ponownie zaoferował Alexandriyi swoje ramię, co ją zdziwiło.

- A gdzie teraz idziemy?

- Dżentelmen powinien odprowadzić damę do domu, a że jesteśmy w domu, to odprowadzam cię do twojej komnaty.

Dziewczyna zaśmiała się krótko. Oboje czekali na koniec tego balu z utęsknieniem, a gdy on zdradził jej, co zamierzał, dziewczyna zwyczajnie nie potrafiła się już doczekać.

- Chyba że tak...

Ruszyli więc przez pogrążający się w ciemnościach Nurmengard do jej komnaty. Nawet wtedy Gellert ani na moment nie przerwał swojej krasomówczej sztuki.

- Dziękuję, że mi dziś towarzyszyłaś - powiedział, różdżką zdejmując wreszcie maskę. Chwilę później zrobił to samo także dla dziewczyny.

- Tak... Choć utwierdziłam się w przekonaniu, że nie lubię takich wydarzeń. Za dużo ludzi. - Wzdrygnęła się.

- Och, nie martw się. Nie będę cię już więcej nimi męczył.

- To trochę trauma z dzieciństwa. Nienawidziłam, gdy rodzice kazali mi chodzić na te wszystkie przyjęcia... Jakie szczęście, że nie było w ogóle żadnego kawalera odpowiedniego do mojego wieku, bo też już dawno byłabym po ślubie. Ciekawe, co z moim bratem, czy jego też wyswatali...

- Może ich wkrótce odwiedzisz? - zapytał zaintrygowany.

- Też o tym myślałam... Lecz nie jestem wciąż pewna, czy chcę.

- Może przedstawisz im mnie? Postaram się, by byli zadowoleni.

- Aż tak? - Alexandriya zaśmiała się pod nosem. - Chociaż akurat ciebie to na pewno by polubili, z tym twoim... Dżentelmeństwem.

Wtedy zaśmiał się i Gellert, a uśmiech ten odbił się od ścian pustego, ciemnego korytarza. Służba najwyraźniej musiała, jak każdego wieczora, wygasić już pochodnie, bo jedynie blask księżyca, migający pomiędzy gęsto padającym śniegiem, wdzierał się do środka przez potężne okno, dając obojgu widzieć jedynie sylwetki mebli, drzwi i gobelinów na ścianach.

W tymże świetle skąpany był i sam Gellert, który stanął naprzeciw niej tuż przed jej komnatą. Wyglądał jeszcze lepiej niż normalnie, a tamtego wieczoru Alexandriya nie potrzebowała nic więcej, by jeszcze bardziej oszaleć.

- Wiedz, że wyglądałaś dziś olśniewająco - powiedział Gellert, po czym delikatnie się skłonił. - Dobrej nocy.

- Dobrej nocy? - wypaliła Alexandriya, bo zwyczajnie nie wierzyła, że od tak ją tam zostawi. - Czyli idziemy spać?

- Tak, oczywiście. Mówiłem, że już późno.

Dziewczyna już rozdziawiła usta, by się kłócić, ale natychmiast ugryzła się w język. Przecież on tego chciał - by to ona błagała, żeby został, a choć niczego wtedy tak nie pragnęła, duma jej na to nie pozwalała. Dlatego uspokoiła się i odpowiedziała jak gdyby nigdy nic:

- Dobrze. W takim razie ty też śpij dobrze.

Już kładła dłoń na klamce, by wejść do siebie, kiedy Grindelwald spełnił kolejny punkt swojego planu. Złapał ją za drugą rękę i szepnął:

- Sasza, zaczekaj jednak...

Przyciągnął ją do siebie jednym, silnym ruchem tak, że wpadli na siebie torsami. Ich klatki piersiowe zaczęły ciężko opadać się i podnosić, a w powietrzu nastała atmosfera oczekiwania, ekscytacji, niepewności, kto wykona pierwszy ruch.

- Zauważyłem, że nie odwdzięczyłaś mi się za gorset - powiedział takim tonem, że dziewczynie na moment zabrakło tchu.

- Tak? To co mogę zrobić w ramach podziękowań?

Gellert przełożył swoją rękę na jej lędźwie, a następnie spojrzał w dół; jego wzrok po raz kolejny zatrzymał się na jej dekolcie. W oczach miał coś takiego, że Alexandriya przewidywała, że już za moment może na siłę pociągnąć suknię w dół i ujawnić to, co najwyraźniej tak bardzo pragnął zobaczyć.

Przez chwilę nie otrzymała odpowiedzi; oboje słyszeli tylko oddech tej drugiej osoby i służbę krzątającą się gdzieś piętra niżej. Pierwszy raz wydawało jej się, że Gellert stracił tę swoją zimną krew, której zawsze tak kurczowo się trzymał - pierwszy raz jego emocje powoli zaczynały brać górę.

- Gellert, nie każ damie czekać... - szepnęła Alexandriya, przejmując nieco inicjatywę, by wyrwać go z zapatrzenia w nią.

Ujęła jego twarz jedną dłonią, a to zadziałało niczym pchnięcie kolejnej płytki domino w układance napięcia tego wieczoru - tej, która zaczęła wreszcie przewracać kolejne.

Użył wolnej ręki, by oprzeć się o jej dekolt, ten, który wcześniej tak bardzo go zajmował, a tej na plecach użył, by przyciągnąć ją już możliwie najbliżej - i złączyć z nią usta.

Ani przez moment tamten pocałunek nie był niewinny, spokojny czy wolny. Oboje czarodziejów oddało się mu z takim samym entuzjazmem, nie dbając o dźwięki, które przyjemność wyrywała im z gardeł. Służba słyszała; musiała słyszeć gdzieś pośród korytarzy, których akustyka była lepsza niż niejednej sali koncertowej. Gellerta tylko to napędzało, nie wstrzymywał się w żadnym aspekcie, pozwalając sobie wślizgnąć się pomiędzy jej wargi.

Magii też nie mogło zabraknąć w tamtej chwili, to nie leżało w ich naturze. Delikatny ruch palcami chłopaka sprawił, że jej gorset, ten sam, który tak skrupulatnie związywał, rozwiązał się ponownie. Grindelwald włożył swoją dłoń pod magicznie rozplątujące się sznurki, a następnie zjechał nią niżej; jego opuszki musnęły tylko jej pośladki, gdy Alexandriyi zwyczajnie zabrakło tchu. Musiała się od niego oderwać, co na moment przywróciło ją do rzeczywistości, o której już dawno zapomniała.

Czekała na ten pocałunek od lat i nawet nie potrafiła jeszcze oswoić się z tym, co się wydarzyło. Pewne było jedno: pragnęła go, całego, i to bardziej niż kiedykolwiek.

- I co teraz? - szepnęła, oddychając ciężko.

Gellert zabrał dłoń z jej dekoltu i użył jej, by palcem otrzeć wilgotną wargę. Choć w jego oczach było widać żądzę, nagle powoli wyjął swoją drugą dłoń spod jej sukni, po czym się wycofał.

- Twierdziłaś, że wolisz być prowadzona... Zatem cię poprowadzę - oznajmił. - Przyjemności, Sasza... Powinno się dawkować, aby uzyskać pełną satysfakcję - dodał jako odpowiedź na jej widocznie rozczarowaną minę.

To był cios poniżej pasa... Ale Alexandriya wiedziała, że jeżeli on sobie postanowił, że już do niczego tamtej nocy nie dojdzie, to nie istniała siła, która go powstrzyma. Dlatego była gotowa natychmiast przekabacić całą sytuację na swoją stronę.

- Ach, tak... - mruknęła, nie poprawiając nawet sukni, która zaczynała z niej spadać. - To nie będę, nie daj Merlinie, dawać ci tej przyjemności więcej... Dobrej nocy.

Gdy to powiedziała, w jego oczach błysnął żal swojej decyzji... Ale i jemu duma nie pozwalała jej zmienić.

- Dobrej nocy - powiedział tak, jakby nic się nie wydarzyło.

Alexandriya pospiesznie zniknęła za drzwiami swojej komnaty, wiedząc, że to był zaledwie początek zabawy w kotka i myszkę, która w końcu będzie musiała do czegoś doprowadzić. Stwierdziła, że może dobrze się stało - że wykorzysta jeszcze swój wiedźmi urok i przygotuje się do wszystkiego lepiej. Mimo wszystko, nogi uginały się pod nią na samo wspomnienie tego pocałunku, a co dopiero, gdyby stało się coś więcej...

Oboje z tymi właśnie wspomnieniami położyli się do łóżek, dając sobie ulżyć w pojedynkę.

Jucha • Gellert GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz