Tamtego dnia słońce świeciło szczególnie mocno, na tyle, że jego promienie przerwały Gellertowi sen. Chłopak dobrze wiedział, co to oznaczało. Podszedł do ogromnego okna swojej sypialni i wyjrzał przez nie, a wtedy zobaczył to, czego się spodziewał: Alexandriya już była na zewnątrz.
Chodziła w pobliżu drzew, zdawało się, rozmawiała z nimi, co było jej zwyczajem, zwłaszcza przy dobrej pogodzie. Grindelwald obserwował ją z małym uśmiechem na twarzy; bywała nieznośnie niecierpliwa, czasem nawet roszczeniowa, a jak dla niego także momentami jeszcze zbyt nawina i delikatna na to wszystko, co planował. To ostatnie jednak zamierzał w niej naprawić, bo tamte wady były dla niego niczym w porównaniu do mocy, którą dysponowała. Była prawdziwą wiedźmą, teraz miał już pewność; i właśnie to fascynowało go w niej na tyle, że chciał ją poznawać coraz lepiej.
Poza tym, widział ją w swojej przyszłości, w przenośni i dosłownie. Twierdził, że jego wizje nigdy się nie myliły, więc skoro ona miała kiedyś przy nim być, to tak właśnie będzie.
Alexandriya w istocie mówiła do drzew, które rosły przy stawie w pobliżu Nurmengardu. Chodziła pomiędzy nimi boso, nie zważając na kłującą ściółkę, dotykając pni niczym uzdrowiciel badający człowieka. Zatrzymała się nagle przy jednym z nich, wyczuwając, że coś było nie tak.
- Jesteś chore... - szepnęła do drzewa ze zmartwieniem tak, jakby mówiła do dziecka. - Nie martw się, uzdrowię cię...
Przyłożyła obie dłonie do szorstkiej kory, pod nosem wypowiadając zaklęcie, które bardziej brzmiało jak jakaś starodawna pieśń, cicha i donośna jednocześnie, delikatna... Wolna melodia niosła się z górskim echem, a dziewczyna czuła, jak z każdym słowem pień pod jej palcami staje się coraz cieplejszy. Przymknęła oczy, ciągnąc słodką pieśń, aż nie przerwał jej inny głos.
- Nie przestajesz zaskakiwać.
Alexandriya przestała śpiewać, dając małemu uśmiechowi wkraść się jej na twarz. Powoli odsunęła się od drzewa, a następnie odwróciła się przodem do tego, który jej przerwał.
- I kto to mówi? - szepnęła, z przyspieszonym biciem serca patrząc na chłopaka przed sobą. Jego blond włosy ostatnio znacznie urosły, a ona uważała, że tak wyglądał jeszcze lepiej.
- Wszystkiego najlepszego - powiedział, a dziewczyna nieświadomie złapała się za serce. W istocie, były jej urodziny, ale nie sądziła, że Gellert o nich pamiętał, nie spodziewała się także życzeń od kogokolwiek innego, bo przecież nikt nie wiedział, gdzie była.
- Pamiętałeś? - zapytała z niedowierzaniem.
- Wiesz, że niczego nie robię mniej niż idealnie - odparł oczywistym tonem, podchodząc do niej jeszcze bliżej.
- Jest coś, co chciałabyś dostać, Sasza? Wiesz, że z tym - uniósł Czarną Różdżkę, by dobrze ją widziała - możesz otrzymać wszystko, co zechcesz.
Alexandriya spojrzała na różdżkę, zastanawiając się, czy czegoś jej brakowało i szybko zdała sobie sprawę, że raczej nie. Miała dach nad głową, i to poza znienawidzonym zgiełkiem miasta, blisko ukochanej natury, nie musiała pracować, codziennie rozwijała swoją magię...
- Ale ja nie chcę wiele, Gellert. Już mi mnóstwo dałeś.
I to było właśnie to, czego Grindewald w niej nie lubił. Z trudem powstrzymał się od przewrócenia oczami.
- Skąd u ciebie ta nagła skromność? Masz rzadki dar, poza tym jesteś czarownicą, powinnaś dumnie się z tym nosić. - Wyciągnął wolną dłoń, którą podłożył pod jej brodę. - Unieś głowę. My, czarodzieje, nie mamy się przed kim chować... Nie z takimi mocami. - Wskazał głową na drzewo, które przed momentem uzdrowiła.
CZYTASZ
Jucha • Gellert Grindelwald
Fanfiction❄ Alexandriya chciała wyrwać się ze znienawidzonego miasta, a Gellert mógł jej w tym pomóc. On za to chciał posiąść wiedzę, którą tylko ona miała. Zawarli bardzo prosty układ, który wkrótce pozostawił za sobą trwałe ślady... Z juchy.