Rozdział 6

3.4K 581 187
                                    

Alexandriya nie wierzyła własnym oczom, gdy na ścianie przy jej łóżku nakreśliła ostatnią kreskę. Ostatni dzień w Durmstrangu - ten, w którym wszystko miało się zmienić.

Była od dawna spakowana, ubrana i gotowa do opuszczenia murów szkoły, więc gdy tylko mogła to zrobić, udała się do wyjścia jako jedna z pierwszych. Nie nienawidziła Durmstrangu i z nostalgią odwracała się za siebie, by spojrzeć na las, w którym spędziła tyle czasu, ale nie mogła się doczekać momentu, w którgm nie będzie już musiała wracać do Petersburga.

Do wyjścia szła z radością, lecz także z ciężkim sercem. Z jakiegoś powodu wciąż obawiała się, że to wszystko było zbyt piękne, żeby było prawdziwe, że Gellert wcale po nią nie wróci, bo nie miał przecież wobec niej żadnych zobowiązań - ot, po prostu któregoś dnia wymienili swoje sekrety, a wszystko jakoś eskalowało.

Jednak jej obawy okazały się niesłuszne. Ledwo opuściła mury szkoły, ciągnąc za sobą swój kufer jeszcze w mundurku Durmstrangu i długim warkoczu, gdy w mijanym przez nią lesie nastąpił rozbłysk czerwonego światła. Ledwo je widziała przez słońce, ale pojawiało się ich coraz więcej, a ona liczyła, że prowadziło ją to do jednej osoby.

Machnęła ręką, a jej kufer zaczął lewitować tuż za nią, podczas gdy ona podążała w stronę rozbłysków. Poruszała się zgrabnie między drzewami, aż wreszcie dotarła do nich tak blisko, że poczynały ją oślepiać. Zrobiło się jej lżej na sercu, bo okazało się, że przez ten cały czas Gellert mówił prawdę.

- Jednak przyszedłeś - powiedziała głośno, natychmiast przyciągając uwagę postaci w czarnym płaszczu i blond włosach, tych samych, które przez miniony rok mogła sobie tylko wyobrażać.

Liczne emocje zaczęły się w niej kotłować, nawet skrajne, bo z jednej strony czekała na to tak długo i poczucie spełnienia było nie do opisania, a z drugiej... Pakowała się zupełnie w nieznane, niepewna do końca, czy słusznie.

Gellert odwrócił się do niej przodem, otoczony drzewami z wyrytymi na nich symbolami Insygni Śmierci, wyglądając niczym ich władca. Kolejny raz serce podeszło jej do gardła, a ona już sama z trudem wierzyła w to, że mijał kolejny rok, a te uczucia - nie.

Uśmiech rozświetlił mu twarz na jej widok, dumny i triumfalny, a on sam schował różdżkę.

- Wątpiłaś? - zapytał, podchodząc do niej.

- A ty byś nie wątpił? Kazałeś mi czekać cały rok. Tylko trzy listy i żadnych konkretnych informacji - powiedziała z pretensją w głosie, wreszcie wypowiadając głośno to, co kumulowało się w niej przez rok.

- Wkrótce zrozumiesz, czemu nie mogłem ci wiele powiedzieć - odparł cierpliwie. - A dziś wyruszamy o zmierzchu. Będziesz gotowa?

- Powiedz mi, dokąd - zażądała, wypychając pierś do przodu i patrząc w mu w oczy. Nie był wiele od niej wyższy, co tylko dodawało jej odwagi.

Na twarzy Grindelwalda na moment pojawiła się irytacja, jednak prędko zamienił ją w kolejny uśmiech.

- Chciałbym, ale lepiej będzie, jeśli będziesz miała niespodziankę - odparł cicho, kładąc dłoń na jej ramieniu. Odwrócił po tym wzrok gdzieś w bok i chciał powiedzieć coś jeszcze, ale dziewczyna nie była usatysfakcjonowana.

- Gellert, cholera jasna - syknęła, łapiąc go za kawałek płaszcza, by zmusić go do spojrzenia z powrotem na nią. - Ufam ci, ale zaufanie zawsze ma jakieś granice. Zwłaszcza w takiej sytuacji.

Grindelwald był zaskoczony tym, co zrobiła, ale zdawał się nie mieć nic przeciwko. Ona sama nie wiedziała, co w nią wstąpiło; już dawno nie dała się ponieść emocjom.

- Sasza, nie poznaję cię... - powiedział z zaskoczeniem, ale i zadowoleniem. - Nasz cel to Austria, tylko tyle ci powiem.

Usta Saszy samoistnie się rozdziawiły. Dziewczyna nie spodziewała się usłyszeć nazwy zupełnie obcego jej kraju.

- Dlaczego aż tam? Co tam jest? - dopytywała w zupełnym oszołomieniu.

- Gwarantuję, że się nie zawiedziesz.

- Ale skąd... Skąd ty w ogóle masz to wszystko? Jeszcze na drugim końcu Europy?

Te pytania dręczyły ją najbardziej. Wierzyła w umiejętności Gellerta, a jednak musiały przecież istnieć rzeczy niemożliwe nawet dla niego.

- Sasza, nie mogę zdradzić ci wszystkich sekretów... - mówił, udając zupełnie niewinnego. - A przynajmniej jeszcze nie teraz. Pojedź ze mną, a wszystko się rozjaśni.

Alexandriya westchnęła, czując, że wiele więcej nie wyciągnie z kogoś, kto był miłośnikiem tajemnic. Jego oczom szczególnie trudno było jej odmówić.

- Dobrze... To co mam teraz zrobić?

Grindelwald spojrzał w niebo.

- Słońce zajdzie za jakąś godzinę... Wróć do domu, spakuj wszystko, co masz i przyjdź tu o zmierzchu.

- Zaraz - wszystko, co mam?

- Chyba nie chciałaś zostawać w Petersburgu? - zapytał tak, jakby w tej sytuacji miał mieć prawo być bardziej zdumionym.

O ile wcześniej jeszcze się wahała, te słowa ostatecznie przekonały Alexandriyę. O niczym tak nie marzyła, jak o wyrwaniu się ze znienawidzonego miasta i ucieczce od rodziców, którzy od małego nie próbowali jej nawet zrozumieć. Gellert, jako pierwszy, właśnie to robił.

- Co? - zapytał, gdy milczała przez dłuższą chwilę.

- Nie wiem, to wszystko dzieje się tak szybko... Ale dobrze. Pojadę z tobą.

Zatem gdy nadszedł zmierzch, Alexandriya zgodnie z obietnicą pojawiła się w tym samym miejscu  trzema sporymi kuframi wypełnionymi po brzegi - istotnie wszystkim, co posiadała. Jej rodzice nie dopytywali nawet, życzyli powodzenia, poprosili o list i powiedzieli, że będą chwalić się "niezależną córką". Dziewczyna podziękowała im - nieszczerze, lecz starała się ich nie denerwować; myślała przyszłościowo, by mieć gdzie wrócić, gdyby jednak coś się nie udało.

W granatowej szacie i już z rozpuszczonymi włosami podeszła do Gellerta, którego nie opuszczał dobry humor.

- Cieszę się, że potraktowałaś mnie poważnie - powiedział, przyglądając się jej bagażom. - Teraz ci pokażę, że ja traktuję cię tak samo. - Machnął dłonią, spoglądając w górę. Nastąpił świst, jakiś wiatr wzburzył się w lesie zupełnie znikąd, po czym coś czarnego pojawiło się na niebie... I nim Alexandriya się spodziewała, tuż przed nią wylądował latający powóz, ciągnięty przez coś niewidzialnego.

Już kolejny raz tamtego dnia dziewczynie odebrało mowę. Patrzyła na powóz - czarny i niewielki - nie dowierzając, że go widziała. Nie oszukiwał ani przez moment...

- Czy mi w ogóle odpowiesz, jak zapytam, skąd wziąłeś cały powóz?

- Już niedługo - odparł tylko, po czym ponownie machnął dłonią, by zapakować jej rzeczy.

- A powiesz mi chociaż, co go ciągnie? - Podeszła do przodu, ale widziała tylko woźnicę zdającego się jej nie słyszeć, i żadnych magicznych stworzeń, które tamten powóz mogłyby ciągnąć.

- Testrale - wyjaśnił, otwierając drzwiczki. - Fascynujące kreatury, nie uważasz?

- Zapewne, ale nie widzę ich - przyznała, na co odpowiedział jej dość przerażający śmiech.

- Myślę, że wkrótce się to zmieni.

Jucha • Gellert GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz