Rozdział 46

1.5K 270 73
                                    

- Vinda Rosier, bardzo mi miło.

To było ente przyjęcie urządzane przez Grindelwalda, a Alexandriya nie potrafiłaby nawet zliczyć, którą poznawaną przez nią osobą była Vinda. Mimo wszystko, stanowiła jedną z pierwszych, które zrobiły na wiedźmie dobre wrażenie. Wreszcie ktoś, kto nosił się z elegancją i miał ją w każdym ruchu, a nie tylko próbował stworzyć jej pozory ubiorem. Młoda dziewczyna była niższa od niej, lecz niezwykle piękna, z ciemnymi włosami spiętymi z tyłu oraz wyrazistą, ciemnofioletową szminką na ustach. Alexandriyi brakowało kogoś takiego, dlatego była gotowa się z nią zaprzyjaźnić.

- Rosier? Czyli jesteś z Francji, jak mniemam?

- Tak, pochodzę z czystokrwistej rodziny - wyjaśniła z zauważalnym francuskim akcentem. - I całym sercem zgadzam się z państwa ideami...

- Darujmy sobie to pani - przerwała jej Alexandriya. - Nie wiem, jak mój ukochany, jednakże do mnie możesz mówić po imieniu.

- Dziękuję. - Dziewczyna uśmiechnęła się, przy czym lekko skinęła głową. - To naprawdę zaszczyt dla mnie, być tutaj, poznać cię...

- Trzymaj się więc mnie, a daleko zajdziesz - powiedziała Alexandriya dumnie, w głowie już planując, co zrobi z nową popleczniczką.

Minął prawie rok, a Vinda Rosier okazała się naprawdę wierną oraz przydatną podwładną, którą Alexandriya zaczęła traktować jak swoją prawą rękę. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak bardzo okaże się przydatna, gdy życie wiedźmy zacznie się zmieniać...

Nastał grudzień, a Gellert nie tak spodziewał się obudzić tamtego pięknego dnia, na który miał tyle planów. Była zima, za oknem królowała biel, tworząc niepowtarzalnie pięknie górskie krajobrazy, które tylko aż chciało się podziwiać... Lecz do tego wspaniałego obrazka nie pasowała znajdująca się obok Alexandriya.

Choć jak zwykle była piękna, w tamtej chwili nie miał szansy na to, by się nią zachwycać. Siedziała z przymkniętymi oczami i trzymała rękę między piersiami, próbując przy tym spokojnie oddychać. Wyglądało, jakby zrobiło się jej niedobrze.

- Sasza, co się dzieje? - zapytał natychmiast, zrywając się do pozycji siedzącej.

- Czuję się fatalnie - odparła nawet bez otwierania oczu, po czym przełknęła ślinę. - Już czwarty dzień z rzędu.

- Dlaczego nic nie mówiłaś?

- Bo było do zniesienia, a dziś... - Ponownie przełknęła ślinę. - Dziś jest najgorzej.

Gellert natychmiast sięgnął po Czarną Różdżkę, która w nocy leżała bezpiecznie przy jego głowie, a następnie machnął nią w kierunku Alexandriyi. Ta od razu poczuła, jak wszelki ból oraz mdłości znikają, choć obawiała się, że prędko wrócą.

- Dziękuję, kochanie - wydusiła z ulgą. Nie nazywała go kochaniem zbyt często, w zasadzie prawie w ogóle, ale w takich szczególnych chwilach bywało inaczej. Zresztą w tamtym momencie była przede wszystkim skupiona na martwieniu się o to, co stanowiło przyczynę jej nagłych dolegliwości.

- Nie rozumiem, czemu mi o tym od razu nie mówisz.

- Bo nie jestem damą w opałach - odparła natychmiast, wywołując u niego głębokie westchnięcie.

- Ale jesteś moją damą - powiedział Gellert, przyciągając jej dłonie do swoich ust, by je ucałować. - Poza tym, znamy się już tyle lat... Mam mnóstwo spraw do załatwienia, ale Vinda się tobą zajmie. Dziś leżysz w łóżku, choć może najpierw zlecę kąpiel dla ciebie...

- Bez przesady. Już mi dobrze - mruknęła w odpowiedzi, choć w środku czuła, że dzień leżenia może dobrze jej zrobić. Może i bóle ustały, ale wciąż czuła się niezwykle zmęczona, mimo że dopiero co się obudziła.

- Nie ma o czym mówić - powiedział Gellert stanowczo, dając jej do zrozumienia, że zdania nie zmieni, a następnie zsunął się z łóżka. - Zaraz przyniosą śniadanie, a potem weźmiesz długą kąpiel z eliksirami uzdrawiającymi.

Poza ich dwojgiem nikt w Nurmengardzie nie wiedział, że Alexandriya nie miała się tamtego dnia najlepiej, bo Gellert nie uznawał uzewnętrzniania jakichkolwiek słabości, z czym kobieta się zgadzała. Jednak w tamtym momencie Vinda była już wystarczająco doświadczona, by wiedzieć, że Grindelwald bez powodu nie rozkazałby jej "mieć na nią oko". Stale dopytywała, czy Alexandriyi czegoś nie potrzeba, by nie mógł jej niczego zarzucić.

Alexandriya jednak czuła się nieco osaczona. Mimo że chciała leżeć w łóżku, jednocześnie pragnęła też przeglądać księgi w poszukiwaniu źródła swoich dolegliwości. Dane było jej to zrobić dopiero w nocy, gdy przed Vindą udała, że kładzie się spać, a Gellert nie wrócił nawet na noc do zamku.

I dopiero gdy dorwała się do księgi Wasylisy, to nawet jeszcze zanim ją otworzyła, doznała nagłego olśnienia.

A co, jeśli rosło w niej nowe życie?

To brzmiało nieco absurdalnie. Tyle lat kochania się z Gellertem bez żadnej formy ochrony i nic, dlaczego teraz miałoby być inaczej...? Z drugiej strony, natura miała to do siebie, że była nieprzewidywalna, a nikt nie wiedział tego lepiej niż ona...

Wiedźmie zmysły podpowiadały jej, że miała rację. Bez zawahania zabrała się za warzenie eliksiru, który mógł potwierdzić tamte podejrzenia, nawet jeśli był środek nocy.

Uwarzyła dwie osobne partie - tak na wszelki wypadek - a potem pozostawało jej dwukrotnie sprawdzić. Obie próby nie pozostawiły jednak żadnych wątpliwości.

Nosiła w sobie dziecko Gellerta Grindelwalda i wiedziała, że wiązała się z tym niemała odpowiedzialność.

Alexandriya była jednak pewna, że chciała zostać matką, czuła, że natura jej to zalecała... Poza tym wiedziała, że wychowaniem i bytem nie będzie musiała się martwić. Pozostawało tylko pytanie, czy Grindelwald nadal miał takie nastawienie do dziecka, jak kilka lat wcześniej, gdy mówił, że to natura powinna zadecydować?

Alexandriya cieszyła się, że znała już przyczynę swoich dolegliwości, i że to nie było nic poważnego, o ile ciążę można w ogóle tak określić.

Ze szczerym uśmiechem podeszła do lustra w swojej dawnej komnacie, trzymając się za brzuch, który niedługo miał zacząć rosnąć.

- Cóż... Teraz wiele się zmieni - wyszeptała sama do siebie. - Ale czy tatuś cię zechce, czy nie, ja cię wychowam na kogoś potężnego... Jutro mu o tobie powiemy...

Alexandriya wiedziała, że nie zaśnie już tamtej nocy. Układała sobie, co powie Gellertowi, gdy wróci, a jednocześnie uśmiechała się do siebie jak głupia, przyzwyczajając się do faktu, że wkrótce na świecie pojawi się mała mieszanka ich obojga. Ekscytacja ogarniała ją całą na samą myśl, że mogłaby urodzić dziewczynkę, a do tego nową wiedźmę, którą wszystkiego by nauczyła... Mieć swoją małą, niezniszczalną kopię...

Niestety, martwiła się też tym, jak świat może zareagować na to dziecko... Każdy, kto chciałby powstrzymać Grindelwalda, na pewno by w nie uderzył, na co ona nie zamierzała pozwolić. Rozwiązaniami należało się jednak przejmować dopiero po tym, jak Gellert o wszystkim się dowie...

Jucha • Gellert GrindelwaldOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz